Nieśmiertelny Beckett
Jeśliby dawać wiarę często przytaczanym teoriom, mówiącym, że dzisiejsza publiczność oczekuje od teatru przede wszystkim rozrywki, to dramatów Samuela {#au#247}Becketta{/#} w ogóle się grać nie powinno. W myśl tych samych twierdzeń sale teatralne, gdzie akurat gra się na przykład "Końcówkę", powinny świecić pustkami. Rzeczywistość - na szczęście! - wygląda jednak nieco inaczej. Beckett pozostaje niezmiennie w repertuarze wielu teatrów, a już zrealizowane przedstawienia długo nie schodzą z afisza. Oczywiście nie każdą z premier można uznać za jednakowo istotną dla percepcji jego dzieł na naszych scenach, ale niemal wszystkie wnoszą do niej coś nowego. Tak też stało się z Końcówką w reżyserii Jacka Orłowskiego.
Siła wrocławskiego spektaklu tkwi przede wszystkim w wierności autorowi, intensywności przekazu i dobrze poprowadzonych rolach. W przypadku Becketta są to zresztą warunki sine qua non, których niespełnienie może prowadzić jedynie do klęski. Wszelkie inscenizacyjne rozwiązania, które nie mają źródła w precyzyjnie obmyślanych didaskaliach, nie wróżą premierze niczego dobrego. Czasami okazywało się nawet, że gwiazdorska obsada - jak w {#re#15335}"Czekając na Godota"{/#} w reż. A. Libery na scenie warszawskiego Teatru Małego - może stać się wręcz słabością spektaklu. Orłowski i wrocławscy aktorzy ustrzegli się tych pułapek. Krzysztof Bauman (Hamm) i Henryk Niebudek (Clov) tworzą aurę wzajemnych zależności, posługując się oszczędnymi, ale szlachetnymi środkami. Każde słowo i gest mają tu swoją wagę i znaczenie, sprawiając, że widz z nie słabnącym zainteresowaniem śledzi tytułową końcówkę ludzkiej egzystencji. Również Krzesisława Dubielówna (Nell) i Cezary Kussyk (Nagg) precyzyjnie wykonują swoje zadania, celnie wpisując się w konstrukcję całości. Tak poprowadzone role w połączeniu z przemyślaną reżyserią i niczego nie narzucającą scenografią okazały się dobrą receptą na realizację dramatu Becketta.
Wrocławska "Końcówka" spotkała się z zainteresowaniem i dobrym przyjęciem warszawskiej publiczności. I nie ma w tym nic dziwnego. Raz jeszcze okazało się, że dobrze wyreżyserowany i zagrany tekst Becketta, zawsze może liczyć na przychylność widzów. I to nawet wtedy, gdy nie jest interpretowany tak genialnie, jak czynił to Tadeusz Łomnicki.