Miss Le Madame
Jeżeli klub Le Madame potrzebował argumentów, aby przekonać władze do pozostawienia go w spornym lokalu przy ulicy Koźlej, to taki argument niepodważalny już się znalazł. Jest to przedstawienie "Miss HIV" Macieja Kowalewskiego w reżyserii autora - jedna z najważniejszych premier na scenie offowej Warszawy w tym sezonie. Kowalewski zajął się tematem, na którym połamało sobie zęby wielu dramaturgów - epidemią AIDS - ale uczynił to w sposób przewrotny i niebanalny. Zamiast grać na litości widzów, odwołał się do prowokacji - sztuka opowiada o wyborach miss spośród nosicielek wirusa HIV. To nie żart: takie wybory organizuje rząd Botswany, aby pokazać, że zakażeni nie są naznaczeni. W sztuce towarzyszymy czterem kandydatkom w przygotowaniach do finału i poznajemy historię każdej z nich. Kowalewski głównym tematem uczynił jednak nie chorobę, ale towarzyszące jej zakłamanie. To sztuka o kłamstwie i dochodzeniu do prawdy o sobie - jedne kobiety przedrą się przez tę barierę, inne będą żyć do końca w fikcji. "Miss HIV" to także opowieść o mediach, które nawet z choroby potrafią zrobić show. Aktorki grają to wszystko z zaangażowaniem: Ewa Szykulska odrzuciła grepsy z sitcomu i stworzyła wiarygodny portret katoliczki, która nie chce przyjąć prawdy o swej zmarłej na AIDS siostrze. Maria Seweryn świetnie pokazała dziewczynę bez zahamowań, gotową na wszystko, aby zdobyć sławę. Dobre role mają Iza Kuna jako urzędniczka, zarażona przez męża geja i zjawiskowo piękna Patrycja Szczepanowska jako nastolatka, naiwna do tego stopnia, że budzi śmiech. Co najważniejsze, spektakl jest tak zrośnięty z wnętrzem Le Madame, że trudno go sobie wyobrazić gdzie indziej. Tomasz Tyndyk, który gra konferansjera przebranego za kobietę, mógłby tu występować co wieczór jako Drag Queen. Pytanie tylko, jak długo będzie można oglądać na Koźlej ten niepoprawny politycznie, ale zmuszający do refleksji teatr. Zróbmy wszystko, aby jak najdłużej, głosując nogami.
PS: Po felietonie z ubiegłego tygodnia poświęconym "Nartom Ojca Świętego" odezwał się dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert. W wypowiedzi dla PAP oświadczył, że "raban, jaki media robią w związku ze zdjęciem tego przedstawienia, jest niesmaczny". Jednocześnie nie przedstawił powodów wycofania sztuki, poza ogólnikowym stwierdzeniem, że "musi ona odczekać pewien czas". Dyrektor Englert najwyraźniej nie rozumie, na czym polega publiczna debata i rola mediów. Otóż w publicznej debacie nie chodzi o smak, ale o argumenty, a tych Jan Englert nie przedstawił. Nadal oczekuję od kierownictwa Teatru Narodowego wyjaśnienia, dlaczego zdjęto sztukę Jerzego Pilcha z afisza. Poważnego i przekonującego.