Artykuły

Kraków. Jerzy Trela 65-latkiem

- Zazdroszczę Krakowowi, że ma takiego aktora i takiego porządnego i świetnego człowieka - mówi Kazimierz Kutz.

Jerzy Trela kończy dziś 65 lat. W przypadku aktora nic to nie oznacza, zwłaszcza aktora tak wielkiego, czego ostatnim potwierdzeniem w Krakowie rola w zrealizowanym przez Krzysztofa Jasińskiego w STU monodramie "Wielkie kazanie księdza Bernarda" [ na zdjęciu], za co aktor dostał ostatnio nagrodę (na dziś i jutro są do STU jeszcze bilety - podpowiadamy i polecamy!).

Przywołać role tego aktora, choćby tylko te na scenie Starego Teatru, do którego przyszedł w 1970 roku, nie sposób, wiele z nich - w "Dziadach", w "Wyzwoleniu" u Swinarskiego, w "Weselu" u Grzegorzewskiego, w "Portrecie" czy "Ślubie" u Jarockiego - i tak teatromani kojarzą. A role w warszawskim Teatrze Narodowym, a w filmie, by Chilona z "Quo vadis" przypomnieć, a w Teatrze Telewizji... Długo by można też wyliczać nagrody, jakie zbierał ten aktor, podkreślać jego zasługi dla Krakowa - by tylko, choć "aż", załatwienie samodzielnego budynku dla PWST, uczelni, której prof. Trela był przez dwie kadencje rektorem, wspomnieć. Ale Jerzy Trela pośród wielu swoich cech ma i tę: skromność, nie byłby więc z takich peanów kontent.

Składamy zatem aktorowi - czyż trzeba pisać wybitnemu? - życzenia zdrowia, kolejnych ról na miarę tych największych, również w komedii, ale także życia w mniejszym pośpiechu. Choć pewnie osiągnięty przez aktora wiek emerytalny niczego w jego podejściu do pracy nie zmieni.

A do naszych, "Dziennikowych" życzeń - od redakcji i Czytelników - dołączamy kilka wspomnień i życzeń od osób, które z Jerzym Trelą miały sposobność przez lata pracować.

ANNA DYMNA:

- Całe moje zawodowe życie kojarzy mi się z Jurkiem. Gdy debiutował w Starym Teatrze w 1970 roku rolą Filipa w "Królu Mięsopuście", ja, jeszcze studentka, grałam w tym spektaklu Kasię. I od tego momentu Jurek jest dla mnie mistrzem, bratem, przyjacielem. I, co bardzo u Jurka cenię, on jest niezmienny - uczciwy, prawy, dobry. Zawsze miał i ma taki sam stosunek do ludzi, wielki szacunek dla każdego człowieka - bez względu na to, czy jest garderobianym, czy wózkarzem w filmie, czy ministrem. Uczę się tego od niego całe życie. Trudno mi o Jurku mówić; znamy się tyle lat - patrzyłam, jak mu się dzieci rodziły, jak zostawał dziadkiem. Towarzyszyliśmy sobie w tylu rozmaitych momentach życia. Dzięki Jurkowi zawsze mam poczucie bezpieczeństwa. Nawet nie wiem dokładnie, dlaczego to dla mnie tak ważne, że jest. Nigdy nie zapomnę, jak tuż po śmierci Wiesia Dymnego przyjechałam na zdjęcia do Kalinina, gdzie Hoffman kręcił "Do krwi ostatniej"; była noc, a Jurek na mnie czekał, dał mi szklankę dżinu (skąd wziął w tym zapadłym kraju?), kazał mi wypić i całą noc, żebym nie czuła się samotna, leżał na podłodze obok łóżka, trzymając mnie za rękę. I nie zważał, że gryzą go pluskwy...

Jurek osiąga wiek emerytalny?... Wierzyć mi się nie chce. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Gdy zobaczyłam Jurka w "Wielkim kazaniu księdza Bernarda" w Teatrze STU, pomyślałam sobie, że upływ lat na niego pracuje. Cóż to za wielki aktor! Wydaje mi się, że to wspaniały czas dla Jurka - aktora... Wszystko na niego pracuje, ta niesamowita twarz, doświadczenie, dojrzałość. Myślę, że przed nim jeszcze wielkie role, których mu życzę. Ale życzę mu też spełnienia marzeń, spokoju, zdrowia, by znalazł więcej czasu dla rodziny, dla wnuków. I dla swego domku i sadu. Zebrał mi jesienią ze swojego ogrodu trzy skrzynki jabłek, narobiłam z nich przecierów, ależ było roboty, i teraz, jak mi smutno czy jestem zmęczona, wyjadam te jego trelowe jabłka łyżeczką i jakoś mi się robi przyjemnie...

KAZIMIERZ KUTZ:

- Reżyserowałem "Stalina" Salvatore'a, w tytułową rolę Jurek, poproszony przeze mnie, bo przyjaźnimy się od lat, wchodził niemal w ostatniej chwili (pierwotnie miał grać Gajos). To było ogromnie trudne dla Jurka, Łomnicki był już bardzo dobrze przygotowany, a Jurek dopiero się uczył tekstu. A spotykali się ci dwaj wielcy aktorzy, nigdy wcześniej ze sobą nie grając. Podziwialiśmy Jurka; miał wtedy kłopoty ze zdrowiem, a rola wymagała wielkiego wysiłku. Później dowiedziałem się od Staszka Zajączkowskiego, który był reżyserem telewizyjnym spektaklu, a mieszkał z Jurkiem w hotelu, że Trela początkowo tak się przeraził, że był gotów uciec w Bieszczady, rzucić wszystko. W końcu jednak powiedział: "Nie, najwyżej trupem padnę, ale nie mogę Kutzowi sprawić zawodu". Bardzo mnie to wzruszyło, bo to dowodzi zawodowej powagi Jurka, który, choć znalazł się przed ścianą, postanowił, nie bacząc na konsekwencje, nie zawieść. A potem już było tylko dobrze, zrodziła się na planie świetna energia, która przerodziła się w wielką przyjaźń wszystkich...

Z Jurkiem stale dzwonimy do siebie, jesteśmy jak dwa stare samce, których bardzo wiele łączy, a nic nie dzieli. Jurek jest przede wszystkim niezwykle przyzwoitym człowiekiem, to jest rzadkość, to jedna z takich istot, dzięki którym człowiek czuje się bezpiecznie na tym świecie; dobrze mieć kogoś takiego przy sobie.

Życzę Jurkowi, ażeby dalej na scenie kwitł, żeby robił rzeczy tak świetne, jak genialna rola w monodramie "Wielkie kazanie...", pokazał w nim wielką klasę. Zazdroszczę Krakowowi, że ma takiego aktora i takiego porządnego i świetnego człowieka.

JERZY NOWAK:

- Potwornie trudno jest mi mówić o Treli. Jeśli chodzi o osiągnięcia artystyczne, napisano o tym tomy - i słusznie. Jeżeli chodzi o anegdoty - Trela sam jest jedną wielką, wspaniałą anegdotą - i za to go kochamy. Cóż więcej można powiedzieć - wspaniały, cudowny kolega. Jeśli czyta gazety, w co wątpię, to chcę mu przekazać jedno: Kochany Jurku, całuję Cię po ryju!

ANNA POLONY:

- Z Jurkiem, cudownym człowiekiem, znamy się lat sto i tyleż się przyjaźnimy, więc przeżyliśmy niejedno. Nasza przyjaźń przetrwała ponad wszelakie kłótnie, a było ich niemało. Głównie na tematy polityczne: on "upychał" mi od dewotek, a ja jemu od "komuchów". Przy okazji Jurka jubileuszu, żeby nie było zbyt dostojnie i poważnie, opowiem pewne zdarzenie. Był stan wojenny. Jurek wracał z Warszawy, z jakiegoś posiedzenia, na którym mocno go wkurzono. Próbował odreagować stres, więc przyjechał do teatru w stanie... "nieważkości". Byłam przerażona, nogi cierpły mi ze strachu, bo wieczorem mieliśmy grać "Hamleta": on Klaudiusza, ja - Ofelię. Postanowiłam ratować spektakl. Zabrałam Jurka do domu - żonie wolał się nie narażać - nakarmiłam zupą ugotowaną przez mamę, a on do mnie: "Tylko pięćdziesiątka uratuje mi życie". Dałam. Położył się i zdrzemnął. Po przebudzeniu pytam: "Może zupki?". A on rzecze: "Hanka, mam już kaca. Tylko pięćdziesiątka postawi mnie na nogi". Dałam. Ku własnemu i mojej mamy przerażeniu. Do teatru pojechaliśmy taksówką. Pierwsze dwa akty poszły dobrze. Jednak im dalej w las, było coraz gorzej. W finale spektaklu Jurek był tak zmaltretowany, że stał się najbardziej dramatyczną postacią tej tragedii. I ja do tego przyłożyłam rękę! Ściskam Cię Jurku jubileuszowo i, jak zawsze, po przyjacielsku. (JOC)

JERZY STUHR:

- Z Jurkiem znamy się od czterdziestu lat i łączy nas wiele wspaniałych wspomnień. Zawsze pozostanie dla mnie ostoją artysty w teatrze. Jeśli ktoś mnie pyta, co to jest teatr, to zawsze mówię, że jest to służba. I zawsze Jurka wymieniam jako artystę, który przez wszystkie lata służył teatrowi i nigdy nie traktował tego, co robi, jako klucza do swojej kariery. Był i jest w służbie. To piękne - takich postaw w dzisiejszym teatrze jak na lekarstwo. Gdybym miał wymieniać autorytety w tej dziedzinie sztuki, to Jurka stawiałbym na pierwszym miejscu. Podziwiałem i podziwiam Jurka za jego niezwykłą uczciwość w pracy, z której uczynił misję. Jego misja rozprzestrzenia się dzięki temu, że gra w kilku teatrach. On nie jest własnością tylko "Starego", ale teatru polskiego. Cieszę się ogromnie, że nadal pracuje w szkole teatralnej, ma jakieś przedziwne porozumienie z młodzieżą. Ci młodzi oddają mu się bez reszty, ogromnie go cenią i lubią, choć nie jest łatwy w kontaktach. Trzeba mieć do niego dużą cierpliwość, bo ma wolny rytm mówienia - szuka precyzyjnych słów, chcąc wiernie przekazać myśl. A dziś młodzi przyzwyczajeni są do tempa przerzucanych za pomocą telewizyjnego pilota obrazków.

Kiedy pracowaliśmy ostatnio w PWST nad wspólnym spektaklem "Drugi upadek...", wracały wspomnienia z naszych lat młodości, dzięki czemu i studenci dowiadywali się, jak wyglądał teatr przed laty. Spotkało mnie wielkie szczęście, że tak długo mogę z Jurkiem współpracować. Mimo różnic naszych temperamentów zawsze żyliśmy w przyjaźni, nigdy nie byliśmy w konflikcie, mimo wielu sprzyjających temu okoliczności.

I jeszcze słów kilka anegdotycznie. Do tego, że Jurek jest hipochondrykiem, wszyscy w teatrze na tyle się przyzwyczaili, że bez jego hipochondrii poczuliby się niepewnie. Dostąpiłem tego zaszczytu, że jako młody aktor podczas grania słynnych "Dziadów" Swinarskiego siedziałem z Jurkem w jednej garderobie. Ponieważ po Wielkiej Improwizacji zawsze był wykończony, na tzw. zdechu, zażyczył sobie, by w przerwie dostarczano mu tlen - chciał wzmocnić wycieńczony organizm. I tak też się działo: każdorazowo dostawał poduszkę napełnianą na pogotowiu tlenem. Pewnego razu wpada do garderoby rekwizytor i rwąc włosy z głowy woła: "Rany boskie, zapomniałem o tlenie. Trela mnie zabije". Na co odzywa się Jurek Bińczycki: "Dawaj tę poduszkę". I napompowaliśmy ją zwykłym powietrzem. Przychodzi słaniający się Jurek po Wielkiej Improwizacji, bierze poduszkę i zaczyna wdychać. Po chwili odzywa się do mnie: "Widzisz, co to znaczy tlen. Zaraz robi się człowiekowi lepiej". (JOC)

STANISŁAW ZAJĄCZKOWSKI:

- Jurek jest człowiekiem niezwykle dobrym i słownym, jak obieca, to musi dotrzymać słowa. Ale z tego powodu był przez całe lata aktorem zapędzanym w kozi róg. Wszyscy chcieli go mieć w spektaklu. Sam zrobiłem ich dla telewizji pewnie z trzysta i w większości grał Trela. Stąd nieraz i jego kłopoty z tekstem, bo nie miał czasu się nauczyć. Ile razy prosił, "A dajcież mi spokój", ale ostatecznie dawał się ubłagać reżyserowi, bo ten dobrze wiedział, że jak ma w obsadzie Jurka, to połowa sukcesu zapewniona.

Przez wiele lat realizowałem także z Andrzejem Majem widowiska poetyckie, od których Jurek też się opędzał, bo naprawdę nie miał kiedy uczyć się tekstów. To myśmy wymyślili dla niego coś w rodzaju obecnego telepromptera; pisaliśmy dużymi literami tekst wiersza, ustawialiśmy nań kamerę i puszczaliśmy to na monitor, by Jurek mógł czytać. To sprawiało, że nie patrzył idealnie w kamerę, ale i tak podawał wiersz tak genialnie, że tam, gdzie trzeba było, wzruszał, a gdzie ludzie mieli się śmiać, to się śmiali. Bardzo natomiast lubił Jurek występować w programach dla dzieci, ujawniał w nich taki talent komiczny, że myśmy umierali ze śmiechu; nie dało się pracować. Aż szkoda, że Jurek tak mało zagrał ról komediowych, a choćby ostatnio w "Damach i huzarach" pokazuje, jak gigantyczny ma i w tym zakresie talent.

Ma też Jurek inną cechę - ponad 30 lat się stykaliśmy w pracy i nigdy nie słyszałem, by choć raz zrobił awanturę o pieniądze, że za mało, że nie takie... On tylko w knajpach marudził; ile razy szliśmy coś zjeść, to Jurek męczył kelnera, a świeże, a dobre, a jak zrobione... "A na co ty liczysz naiwny, że ci powie, że nieświeże?" - mitygowałem go. Ale to jego zachowanie było zrozumiałe, bo on przez te lata ciężkiej pracy, w nieustannym pośpiechu, dorobił się strasznych wrzodów i musiał swój żołądek chronić.

Jurku, zdrowia, sił i obyśmy znowu zrobili jakiś wielki teatr na szklany ekran!

***

A pomyśleć, że zaczęło się wszystko - jak opowiadał trochę lat temu Jerzy Trela podczas swego benefisu w Teatrze STU (który notabene współtworzył) - od nieuctwa. Otóż, w Liceum Plastycznym miał Trela polonistkę, która zmuszała uczniów do uczenia się wierszy na pamięć, czego on ogromnie nie lubił, zatem wszelkie polecenia ignorował. Doszło o tego, że groziło mu nieprzejście do następnej klasy. W końcu, zdopingowany przez kolegów, nauczył się wiersza i mówiąc go tak zachwycił nauczycielkę, że został przez nią zmuszony do udziału w konkursie recytatorskim. Który wygrał. Parę lat później, już pracując w teatrze Groteska, miał dylemat: wybrać PWST czy ASP? Egzaminy na aktorstwo były wcześniej... Został przyjęty. W 1969 roku odbierał dyplom z wyróżnieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji