Artykuły

Roztańczony listopad

X Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca w Lublinie podsumowuje Julia Hoczyk w Scenie.

Zeszłoroczna jesień okazała się w Lublinie bardzo obfita w wydarzenia kulturalne. Zaledwie miesiąc po Konfrontacjach Teatralnych, odbyły się jubileuszowe - młodsze tylko o rok - Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca. Swoistym łącznikiem między imprezami stały się występy Śląskiego Teatru Tańca z Bytomia - podczas Konfrontacji miała miejsce premiera "Poza świate", zaś na Spotkaniach pokazano także nowe, choć wcześniejsze spektakle: "Reakcja chemiczna/Metateza" oraz "Die Künst der Fuge". Śląski Teatr Tańca to nie jedyny polski reprezentant podczas Spotkań. Program festiwalu był bardzo bogaty - od rana do popołudnia trwały warsztaty o różnych poziomach zaawansowania, prowadzone przez występujących w Lublinie artystów, po nich odbywały się projekcje filmów tańca (cykl "Kino Tańca" Sonii Nieśpiałowskiej-Owczarek). Przedstawienia festiwalowe pokazywane były w trzech "seriach": od godziny 18 aż do północy. Cenny okazał się sam zamysł tegorocznej edycji (idea przedstawiciela organizatorów Spotkań - tancerza Lubelskiego Teatru Tańca Ryszarda Kalinowskiego), by pokazać przedstawienia twórców ze wszystkich kontynentów - tj. Europy (poza Polską - z Francji, Finlandii, Holandii i Węgier), Stanów Zjednoczonych, Ameryki Południowej, Afryki, Australii i Azji. Niosło to za sobą ryzyko, że zaprezentują się po prostu osoby stamtąd, z daleka, niekoniecznie mające coś odkrywczego do pokazania. Po części tak się, niestety, stało - zwłaszcza w przypadku zespołów z Argentyny, Tunezji oraz Indii. Występ Cie REA Danza z Buenos Aires z quasi-spektaklowym pokazem tanga argentyńskiego był zupełnym nieporozumieniem (i przywodził na myśl taneczne popisy z "Tańca z gwiazdami"). Podobne wątpliwości wzbudzili: break dance'owa grupa z Tunezji oraz Attakalari z Indii (choć ich występ można interpretować jako próbę ukazania walki między ogłuszającym zgiełkiem świata, który opanował także największe aglomeracje azjatyckie, a zakorzenioną głęboko w każdym człowieku potrzebą wyciszenia i odkrywania duchowego wymiaru życia). Domyślam się, że pokazy wymienionych grup były ustępstwem organizatorów na rzecz szerszej publiczności. Wśród teatralnych specjalistów i w kuluarowych rozmowach podczas festiwali stricte teatralnych wciąż rozbrzmiewają narzekania, że taniec i teatr tańca to sztuka hermetyczna, niezrozumiała dla przeciętnego widza, ale również - "tradycyjnego" krytyka. Coroczne lubelskie spotkania zdają się przeczyć tym pesymistycznym diagnozom, w ciągu dziesięciu lat wychowały sobie wierną publiczność, a także profesjonalnych obserwatorów (najwytrwalszym dziennikarzom i partnerom podczas inauguracji festiwalu rozdano zresztą symboliczne wyróżnienia). Dlatego zapraszanie bardziej komercyjnych zespołów wydaje się nie do końca uzasadnione i mam obawy, aby w czasie kolejnych - już nie tak rozbudowanych - edycji, propozycje łatwiejsze w odbiorze nie przesłoniły tego, co bardziej twórcze. Inne zagrożenie to zapraszanie wciąż tych samych artystów. Pozwala to wprawdzie na śledzenie rozwoju poszczególnych grup i tancerzy, tworzy konstelację Spotkań, lecz czasem ogranicza pole widzenia do tego, co znane i lubiane, hamując ewolucję festiwalu. Może jednak te obawy się nie sprawdzą, przeczy im najciekawszy w -edług mnie spektakl tegorocznych Spotkań - "Baco"n grupy Nanine Linning z Holandii. Młoda choreografka ukończyła Rotterdam Dance Academy, gdzie asystowała m.in. Williamowi Forsythe'owi; do 2006 pracowała w Scapino Balet, który opuściła, by skupić się na pracy z własnym zespołem. Spektakl inspirowany malarstwem Bacona wywiera niezwykle mocne wrażenie, co jest zasługą nie tylko muzyki i scenografii (biała ściana z otwierającymi się kwadratowymi otworami, na której projektowane są m.in. ludzkie twarze wykrzywione emocją, pysk wilka oraz zbliżenie zielonych oczu sowy), ale przede wszystkim - unikalnego ruchu tancerzy, który wraz ze wspaniałą grą świateł tworzy przejmującą całość. W dziełach Bacona ludzkie ciało jest zdeformowane i pokawałkowane, twarze zdają się rozpadać. Ukrzyżowane mięso, pokierszowane, nie do końca ludzkie twarze, to główne motywy jego prac. Według większości krytyków znakomicie oddają one emocjonalną atmosferę Europy po traumie II wojny światowej. Linning strukturę spektaklu wpisuje w tryptyk znany z Dantowskiej "Boskiej Komedi"i czy malarstwa średniowiecznego: pierwsza część to czyściec, druga - raj/niebo, zaś trzecia - piekło, choć wydaje się, że dwie ostatnie splatają się ze sobą. Przedstawienie otwiera scena, w której widać dwie wiszące na linach ludzkie postacie: ich głowy są na dole, stopy w górze, ciała spięte tak, iż widać wszystkie żebra a brzuch zapada się do środka. Inwersja wartości: góra staje się dołem i odwrotnie, lecz wszystko jest jeszcze możliwe. Wisielcy przywodzą zaś na myśl wizerunek z kart tarota czy strzępy zwierzęcego mięsa wiszące na rzeźniczych hakach. Na tym tle oglądamy sekwencję brutalnego tańca kobiety i mężczyzny. Prowadzą rodzaj wyrównanej walki i cielesnego dialogu, w którym wyodrębnić dają się próby seksualnych zbliżeń i akrobatycznych ewolucji wzmagających wrażenie wyuzdania (motywy seksualne to kolejny wyróżnik Baconowskich prac). Mimo wkradającej się dosłowności, sceny te wydają się subtelne i pozwalają na estetyczną kontemplację doskonale ukształtowanych ciał tancerzy. Ta radość obcowania z ludzkim ciałem w ruchu charakterystyczna jest dla percepcji całego spektaklu. Wzmacnia ją scena "rajska" - gdy w wyrysowanym światłem sześcianie, tańczą trzy postacie - kobieta i dwóch mężczyzn. Ich ciała okrywa błękitna poświata, poruszają się płynnie i z ogromnym wyczuciem partnera, niemal unosząc się w powietrzu. Niezwykłe wrażenie wywiera też etiuda Nanine z jednym z tancerzy. Przypominają zwierzęta próbujące się wzajemnie wyczuć zanim dojdzie do kontaktu cielesnego. Ich ciała reagują na siebie z ogromną precyzją, każdy ruch wywołuje impuls zwrotny u partnera. Tym, co porusza w Baconie najsilniej, jest fizyczność tancerzy: ich mocne ruchy akcentujące ciężar ciała i jego zmagania z grawitacją. Elementem wspólnym jest niemal zwierzęca (wątki zwierzęce pojawiają się w spektaklu kilkakrotnie) organiczność ruchu wykonawców oraz piękna budowa ich ciał. Widać każde przesunięcie mięśni i zmiany napięć w ciele. Dodatkowo światło obrysowujące sylwetki tancerzy nadaje im wygląd nasuwający na myśl doskonale proporcjonalne kształty antycznych rzeźb. I ten właśnie aspekt przesądza o wysoce estetycznej jakości spektaklu, który ludzką zwierzęcość i cielesność przedstawia w ujmująco wysublimowany sposób.

Na otwarciu festiwalu zaprezentował się zespół jednego z głównych (obok Merce'a Cunninghama i Erica Howkinsa) twórców amerykańskiego nowego tańca - Paula Taylora. Uznawany jest za spadkobiercę Marthy Graham a lubelski wieczór stał się swoistą wędrówką w przeszłość - do czasów narodzin techniki modern. Grupa zaprezentowała bowiem rekonstrukcje słynnych choreografii, tj.: "Dust" (Pył), "Profiles" (Profile) oraz "Esplanade" (Promenada).Każda z nich urzekała innością na tle większości dzisiejszych spektakli tanecznych; elementem spajającym wszystkie części była widoczna zespołowość, nacisk raczej na wspólną kreację ruchu niż solowe popisy. W Dust wykonawcy w obcisłych, cielistych kostiumach, tworzą pełne napięcia układy zbiorowe. Wyrazistym motywem jest rytmiczny ruch tancerzy tworzących kształt koła - często przybierający postać nieludzko mechanicznego ruchu figurek z pozytywki, przywoływany w spektaklu wielokrotnie i w różnych konfiguracjach. Przejmujący obraz stanowią ślepcy, po omacku szukający oparcia w przestrzeni - wokół siebie, pod niepewnie stąpającymi stopami. Na zakończenie wykonawcy formują rodzaj cielesnej architektury - niesymetryczny łańcuch sylwetek biegnący wzdłuż linii diagonalnej.

Część następna eksponuje ludzkie sylwetki widziane z profilu - charakterystyczne dla starożytnego malarstwa egipskiego i hieroglifów. Czyni to bardziej wyrazistym, podstawowy wyznacznik techniki modern ( wykorzystywany dziś powszechnie w tańcu współczesnym), czyli sekwencję zwaną "contraction" ( ściągnięcie) i "release" ( rozluźnienie) polegającą na naprzemiennym napięciu i rozluźnieniu mięśni. W finalnej "Esplanade" tancerze przechodzą od prostych i stonowanych układów, przywodzących na myśl korowodowe tańce dworskie lub ludowe, do coraz bardziej dynamicznych kompozycji. Widoczna jest radość ruchu i momentami narracyjna opowieść o zalotach, odmowach i przyzwoleniach, kokieteria tańca kobiet i delikatnie manifestowana męskość tancerzy. Szczególną uwagę zwraca niezwykła elegancja ruchów oraz znakomita synchronizacja tańca i muzyki, wspólna zresztą dla wszystkich zaprezentowanych części. Dodatkowo "Dust" i "Profiles" wyróżnia dążenie do przełamywania ruchu baletowego - jeśli się pojawia to niemal zawsze w kontrapunkcie ze swym przeciwieństwem - ciężkim ruchem pochylonej sylwetki, jej przegięciem czy upadkiem.

Zupełnie odmienną propozycją stał się występ węgierskiej grupy The Symptoms ze spektaklem "From scratch" (Od zera) w reżyserii i choreografii Réki Szabó. Przedstawienie składa się z szeregu ironicznych etiud tworzących bardzo wyrazisty splot potocznych sytuacji ukazanych w krzywym zwierciadle. Taniec to tylko jeden z użytych środków, równie ważne jest aktorstwo bazujące na mimice i słowie. Obserwujemy więc grupę bohaterów w zderzeniu z absurdami codzienności: mężczyzn oglądających telewizję (prawdopodobnie mecz) i nieznacznymi ruchami ciała, będącym raczej czymś w rodzaju przyruchów czy nerwowych tików, ujawniających swoje reakcje; mężczyznę uwięzionego w ramie oznaczającej okienko telewizora i udzielającego instrukcji na temat ćwiczeń jogi: trick polega na tym, że wystający z ramy korpus aktora połączony jest z parą plastikowych nóg dających się dowolnie łamać i przestawiać, co wzmaga nonsensowność opisywanych przezeń pozycji z jogi. Zarysowane sytuacje pozwalają na ukazanie przytłaczającego szumu informacji, wśród których się poruszamy i banalność życia w świecie kultury masowej, zdominowanej przez rzeczywistość wirtualno-medialną.Ten trop podkreślają niektóre sceny: zabawa w głuchy telefon, której bełkotu nie wytrzymuje jeden z uczestników. Jego upadku i zniknięcia nie zauważa jednak nikt z pozostałych; sekwencja z wykorzystaniem techniki contact improvisation: gdy wokół dwóch mężczyzn prowadzących banalną konwersację owijają się ich życiowe partnerki, tak jakby za wszelką cenę chciały zwrócić na siebie uwagę - ale oni rozmawiają dalej, ignorując to, co się wokół nich dzieje. Majstersztykiem jest scena polegająca na tworzeniu absurdalnego ciągu skojarzeniowego poprzez błędną interpretację kolejnych pojęć i słów przez dwójkę interlokutorów. Słowa, napęczniałe od znaczeń i możliwości, tracą w końcu wszelką wartość i okazują się puste - tak jak pociągający strumień wrażeń wizualnych i dźwiękowych otaczających nas na co dzień, co akcentuje scena z otwieraniem kolejnych kartonowych pudełek, skrywających w swoim wnętrzu coraz mniejsze - niczym matrioszki. Ostatnie z nich zawiera zawiniętą w gazetę chusteczkę higieniczną, którą bohater - zawzięty poszukiwacz sensu - ociera sobie pot z czoła. Cały wysiłek na marne i tak każdego dnia podejmowany jest od nowa (od tytułowego zera) trud istnienia, z nadzieją na odzyskanie utraconego sensu i możliwości porozumienia z innymi zagubionymi w labiryncie zdewaluowanych znaczeń. Tę interpretację wzmacniają rekwizyty obnażające destrukcję wszelkich wartości i rozpad świata - wspomniane już plastikowe nogi, sztuczna biała dłoń, która "zachowuje się" jak żywa czy sekwencja wyobrażająca akt seksualny w konwencji znanej z kreskówek dla dorosłych - w brutalnym przerysowaniu ukazującym raczej okrutne oddalenie i nieprzezwyciężalną izolację niż rzeczywiste zbliżenie.

Równie intrygujący i podejmujący podobny temat -w odmienny sposób - okazał się spektakl Teatru Okazjonalnego "Kwadrat. Wersja 6" inspirowany jednoaktówką Samuela Becketta. Czwórka tancerzy porusza się w obrębie wyrysowanego światłem kwadratu. Każda postać zajmuje jeden róg, nosi ubranie innego koloru, który koresponduje z barwnymi światełkami pojawiającymi się na tylnej ścianie sceny - zapalanie się kolejnych światełek oznacza aktywny ruch danej postaci, lecz jest to aktywność pozorna, beckettowsko-kafkowskie dreptanie w miejscu. Aktorzy chodzą w środku kwadratu - po liniach prostych i ukośnych. Choć powinni na siebie reagować - mijają się obojętnie, bezwzględnie wytupując rytm marszu. Są wśród innych, lecz ich samotność i oddzielenie podkreślane przez ów rytm są upiorne i irytujące. Nawet kiedy wykonują te same ruchy, są one osobne, zawieszone w egzystencjalnej próżni. Przestrzeń, jaką przemierzają, zmniejsza się coraz bardziej aż do z trudem widocznego kwadratu, jakby zaczynała ich osaczać czy wręcz dusić. Tancerze, chcąc przełamać ową rundkę, tworzą rodzaj zbiorowej choreografii, która mogłaby zniszczyć monotonię samotności. Jednak wysiłki te są po chwili niweczone, sylwetki powracają do swojej izolacji a ekspansja taneczna wyrażona przez wyskoki, upadki czy rytmiczne pojedynki, zostaje stłumiona. Czy zostaje coś poza uwięzionymi we własnych ciałach tancerzami, ściśniętymi w obrębie małego kwadraciku? Czy bliskość fizyczna i przestrzenna oznacza też bliskość emocjonalną?

Wśród polskich reprezentantów znaleźli się też m.in. Grupa Koncentrat ("2moreless"), Dada von Bzdülöw ("Bonsa"i w wykonaniu Leszka Bzdyla i "So beautifu" - Katarzyny Chmielewskiej), Anna Piotrowska i mufmi teatr tańca ("Gemini, misja_ka"). Bardzo ciekawy okazał się występ Lubelskiego Teatru Tańca z najnowszym spektaklem - "I znów, i jeszcze raz" (choreografia: Ryszard Kalinowski). To taneczna opowieść o spotkaniach, zderzeniach i życiowych porażkach. O dążeniu do spełnienia, które nigdy nie może się urzeczywistnić na dłużej niż błysk sekundy, życiowy moment w okamgnieniu odchodzący w przeszłość. Trójka wykonawców( autor choreografii, Beata Pałka oraz Wojciech Kaproń) nieustannie zmienia się miejscami - kobieta, która była blisko jednego mężczyzny, zatraca się w pogoni za drugim, ten z kolei nie zwraca na nią uwagi i próbuje przyciągnąć do siebie pierwszego itd. Możliwości kombinacji jest wiele. Spektakl inicjuje smooth jazzowy rytm wprawiający ciała tancerzy w delikatne kołysanie. Stopniowo muzyka się zagęszcza, podobnie jak taniec, który staje się coraz gwałtowniejszy a momentami wręcz chaotyczny. Wykonawcy tarzają się po podłodze, turlają, biegają, oddają wyczynom niemal ekwilibrystycznym lub zwyczajnie tanecznym, znanym z dyskotekowego parkietu. W tym psychologicznym seansie gra toczy się o najwyższą stawkę - jest nią zdobycie trwałego oparcia w drugim, a wszelkie zmiany układów kompozycyjnych - mimo pozornego chaosu niezwykle precyzyjne, by nie rzec: okrutne - podkreślają trudność tego przedsięwzięcia, jakim staje się całe ludzkie życie.

Jedna z najciekawszych propozycji pokazane została na zakończenie festiwalu - to australijski "Glow" (Żar), w którym tancerka ubrana w strój posiadający specjalne czujniki, poruszając się na białej podłodze baletowej, materializowała zróżnicowane kształty i plamy generowane komputerowo, lecz mające źródło w ruchu jej ciała. Taniec zaś był płynny i giętki, często przywodził na myśl ruchy - przyczajonego lub miotającego się w matni - dzikiego zwierzęcia. Ukazywał spętanie ciała, jego zamknięcie w wirtualnej przestrzeni, z której nie ma ucieczki. Lecz najbardziej przerażał inny trop: niezidentyfikowane, ciemne kształty wysnuwające się z ciała tancerki stopniowo przeobrażały się w niewyraźne zarysy ludzkich sylwetek. "Opętana" kobieta nie była w stanie się od nich uwolnić, wracały przy wtórze nieludzkiego hałasu. Dopiero finał przynosił ukojenie: świetlne promienie (przypominające pejzaż kosmosu, podobny do tego z początku spektaklu) zagarniały całą przestrzeń podłogi aż w końcu "zwijały się" w mały, jasny punkcik, który gasł wraz z końcem spektaklu.

Przedstawienie z Australii oraz inicjujący festiwal pokaz Paul Taylor Dance Company 2 [zdjęcie] stworzyły swoistą klamrę: Amerykanie umożliwili widzom podróż w czasie, aż do lat 30. i 40., gdy światło dzienne ujrzała technika modern, zaś Chunky Move pokazała jeden z najnowszych trendów w tańcu współczesnym: jego odejście od tradycyjnej narracji oraz spójne łączenie ruchu i najnowszych osiągnięć sztuki multimedialnej, co często oddala od teatru tańca sensu stricte, przybliża zaś raczej do performansu i tańca konceptualnego. Ta różnorodność form wydaje mi się ogromną zaletą jubileuszowych Spotkań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji