Artykuły

Labirynt dróg

- Tam, gdzie aktor namawiany jest do utraty świadomości i na somnambulizm, tym samym oddala się od natury teatru i od natury sztuki w ogóle. Bo sztuka, a w tym aktorstwo, jest tworem świadomości - mówi GUSTAW HOLOUBEK, aktor, reżyser, dyrektor Teatru Ateneum w Warszawie.

- Dla mnie uprawianie tego zawodu ma tylko wtedy sens, gdy odpowiem sobie na pytanie: co by było, gdybym ja był tym kimś, kogo gram? Bardzo chciałbym zagrać Jagona z "Otella", choć jest mi on obcy, bo nie mam w sobie nic z tzw. immanentnego zła. Ale potrafię go sobie wyobrazić i natychmiast poprosiłbym Pana Boga o szczególne zlecenie pozwalające właśnie mnie zasiewać to zło. Tylko po to, by udowodnić, że bez owego zjawiska nie byłoby tego, co nazywamy dobrem. I tylko tyle. Nie grałbym nigdy kogoś, kogo podpatrzyłem jako uosobienie zła. Byłbym zwykły, jaki jestem. I takie aktorstwo stanowi przeciwieństwo błazeństwa, którym często określa się nasz zawód - powiedział mi Gustaw Holoubek obchodzący właśnie wspaniały jubileusz 60-lecia pracy artystycznej.

Przed kilkoma laty napisał, pół żartem, pół serio, w książce "Wspomnienia z niepamięci" o swym ponad pięćdziesięcioletnim wówczas żywocie aktora: "Nie umiałbym się z niego wyspowiadać. Tym bardziej że nie bardzo pamiętam, co przez te lata zrobiłem".

A zrobił nadzwyczaj wiele. Zagrał ponad trzysta ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Był kierownikiem artystycznym Teatru Śląskiego w Katowicach, dyrektorem Dramatycznego w Warszawie, a od jedenastu lat kieruje warszawską sceną Ateneum. Był posłem na Sejm PRL, zrzekając się mandatu po wprowadzeniu stanu wojennego, senatorem III RP, wykładowcą w warszawskiej PWST, później Akademii Teatralnej.

To z jego ust, jako Gustawa-Konrada w pamiętnych "Dziadach" wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka w 1968 r., padły słowa: "Tyran wstał - Herod! Panie, cała Polska młoda wydana w ręce Heroda". Spektakl, jako antyradziecki, zdjęto z afisza, co wywołało falę protestów studenckich dających początek wydarzeniom marcowym. I choć angażował się w sprawy polityczne i społeczne, to jednak, jak twierdzi, starał się oddzielać politykę od sztuki. A jednak to do jego teatru przyjechał w 1991 r. Lech Wałęsa, by obejrzeć "Pieszo" Mrożka. Wyskoczył na scenę z uniesionymi w "V" palcami, a publiczność oszalała ze szczęścia.

Po premierze "Mordu w katedrze", gdzie aktor zagrał arcybiskupa Becketa, władze zdjęły spektakl jako antyrządowy. Zdjęły też w stanie wojennym Holoubka z funkcji dyrektora Teatru Dramatycznego (1982 r.), a wcześniej rozwiązały ZASP, którego był prezesem.

Jak widać, życie artystyczne aktora, czy tego chciał czy nie, wciąż oscylowało wokół spraw politycznych. We wspomnianej książce napisał, iż świat skończył się dla niego wraz z wybuchem wojny, a zaczął po 1989 r. Gdy spytałam, co zatem działo się przez te sześćdziesiąt lat, odpowiedział:

- W moim przypadku to był czas oczekiwania, czas powrotu do pełnej swobody zachowań. Mówiąc o tym, nie mam jedynie na myśli wolności politycznej, ale również osobistą. Był to czas prowadzenia podwójnej buchalterii: moralnej i intelektualnej, bo zachowywało się tylko część samego siebie dla osób najbliższych. Co ciekawe, przez te lata mówiło się, że wielu literatów pisze "do szuflady". Gdy nadszedł czas ich otwarcia, okazały się puste. Dlaczego? Bo nie dało się być w pełni wiernym samemu sobie. Wszystkie okoliczności zewnętrzne powodowały, że człowiek wciąż się w jakiś sposób okaleczał. Ja też zajmując na przykład różne stanowiska publiczne wbrew sobie samemu. Dyrektorowanie Teatrowi Dramatycznemu było jednym wielkim kunktatorstwem, żeby robić to, czego robić nie wolno było. Podobnie jak prezesowanie SPATiF-owi, z byciem w parlamencie na czele. To były nieustające kalkulacje, co zrobić, żeby nie zrobić świństwa, o. jednocześnie być pożytecznym. To był labirynt politycznych dróg.

Mimo politycznych zawirowań, których siłą rzeczy stał się uczestnikiem, najważniejsze dla Gustawa Holoubka było aktorstwo. Często nazywa się go "aktorem intelektualnym", zdystansowanym, "należącym do tej rasy artystów, którzy zawsze grają tylko siebie, a których nigdy nie ma się dosyć". Holoubek nie lubi określenia "intelektualny", mówiąc:

- Rozróżniam intelektualistę od inteligenta. Ten pierwszy dochodzi do prawdy wyłącznie za pomocą mózgu. Drugi do pomocy mózgu przywołuje zmysły. Być inteligentnym zmysłowo, to znaczy być inteligentnym w ogóle. Kiedyś profesor Bohdan Korzeniewski, zapytany o to, czy inteligencja jest potrzebna aktorowi, odpowiedział: "Nie powinna mu przeszkadzać". Z tym się zgadzam.

Gustaw Holoubek jest rodowitym krakowianinem, absolwentem Gimnazjum im. Nowodworskiego, wieloletnim mieszkańcem krakowskiego Zwierzyńca. Nasze miasto uważa za bliskie mu bliskością kojarzącą się z czasem przeszłym. Dom państwa Holoubków zwykle tętnił życiem, bo rodzina była liczna.

- Gdy ojciec wracał do domu, to zaczynały się porządki naprędce. Do ojca należały ranki i wieczory. Ranki polegały na tym, że, jak mawiali sąsiedzi: "Holoubek rozdaje śniadanie". Były straszne krzyki, rozkazy, bo nic nie było na właściwym miejscu, a ojciec, jak to wojskowy, lubił porządek. Wszystkie jego nawyki kultywowane były niezmiennie, codziennie, w tym samym rytmie. A matka, jak teraz sądzę, była osobą romantyczną, która lubiła pewien rodzaj bałaganu wokół siebie. Ważne były dla niej sąsiadki, koledzy moi i moich braci, a przede wszystkim to, co wówczas było oczywistością dla wszystkich matek, to znaczy dawanie dzieciom jeść. Dla mojej matki moralnie wystarczającym obowiązkiem było karmienie nas. Reszta miała się jak gdyby sama układać. Dzieci musiały się uczyć, a rodzice nie uczestniczyli w tych obowiązkach. Powiedzenie nauczyciela: "Jutro przyjdź do szkoły z rodzicami" było okolicznością karną dla dziecka i zdarzało Się tylko w sytuacjach ostatecznych.

Szczęśliwe dzieciństwo spędzane z kolegami podczas gry w piłkę na Błoniach przerwała wojna. W 1939 r. Gustaw Holoubek wziął udział w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli niemieckiej, trafił do obozów jenieckich w Altengrabow i w Toruniu. Zwolniony w 1940 r, wrócił do Krakowa. Do końca wojny pracował w Gazowni Miejskiej, a w czasie okupacji należał do konspiracyjnego kółka teatralnego.

W 1945 r. zdał egzamin do krakowskiego Studia Dramatycznego, mieszczącego się w trzech pokojach przy ulicy Szpitalnej, które ukończył w 1947 r. Wśród studentów byli m.in. Halina Mikołaj ska, Aleksandra Śląska, Tadeusz Łomnicki. Lata wojny zrobiły swoje: ciężko chorował, ważył zaledwie 49 kg. Jednak pęd do aktorstwa był większy od wszelkich zmartwień. Na krakowskich scenach oglądał mistrzów: Ćwiklińską, Leszczyńskiego, Osterwę.

W latach 1947 - 1949 grał w teatrach krakowskich połączonych pod nazwą. Miejskich Teatrów Dramatycznych, debiutując 1 marca 1947 r. rolą Charysa w "Odysie u Feaków" Stefana Flukowskiego, obok Aleksandry Śląskiej i Bolesława Smeli. Autorem muzyki był Stefan Kisielewski.

Potem nadeszły lata spędzone w Teatrze Śląskim, w którym grał, pełnił funkcję kierownika artystycznego za dyrekcji swojego ulubionego pedagoga Władysława Woźnika, a od 1958 r. związał się na stale z teatrami warszawskimi: Polskim, Dramatycznym, Narodowym, by wreszcie objąć dyrekcję Teatru Ateneum. Stworzył niezapomniane kreacje m.in. w "Kordianie", "Dziadach", "Weselu" Kazimierza Dejmka, w "Trądzie w pałacu sprawiedliwości", "Rzeźni" i "Królu Learze" Jerzego Jareckiego, w spektaklach reżyserowanych przez Jerzego Antczaka, Jerzego Grzegorzewskiego, Andrzeja Łapickiego, Macieja Prusa czy Ludwika Rene. W Teatrze Polskim zabłysnął rolą sędziego Custa we wspomnianym "Trądzie...", a jego pozycję ugruntowała kreacja Goetza w dramacie Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg".

"Z tych dwóch ról - Sędziego i Goetza - pisał Edward Krasiński - zaczynała wyrastać legenda Holoubka, aktora pokolenia gorzko doświadczonego i zbuntowanego. Sława jego przeradza się w mit. Aktor - intelektualista, aktorstwo refleksyjne, filozoficzna zaduma, aktorstwo intelektualne, przeciwne patosowi, konwencji, zimne, ironiczne, wyrażające tragizm ludzkiego piekła i czasów pogardy".

Andrzej Łapicki pamięta debiut aktora w roli Custa w Teatrze Polskim: - Wszedł na scenę, usiadł skromnie w kącie i zakrył się gazetą. I nie mogłem oderwać od niego wzroku. Ściągał uwagę widza ogromnym wewnętrznym skupieniem. Położył wszystkich na łopatki. Tu już były karty rozdane, wszyscy wiedzieli, ile kto jest wart i na kogo można stawiać, a on przyszedł z prowincji i wszystkich kosi! To był fenomen.

Kiedy po pamiętnych "Dziadach" w 1968 r. Dejmka odwołano ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego, Holoubek solidarnie z grupą aktorów opuścił teatr. Po raz kolejny związał się z Teatrem Dramatycznym i jako dyrektor tej sceny stworzył teatr o wysokiej randze artystycznej. Dbał o repertuar współczesny, współpracował z wybitnymi reżyserami, w jego teatrze występowali m.in. Andrzej Szczepkowski, Piotr Fronczewski, Zbigniew Zapasiewicz, Marek Walczewski, a spektakle prezentowane były. na wielu europejskich scenach.

Ponownie spotkał się z Dejmkiem w Teatrze Polskim, ale w ciągu siedmiu lat zagrał jedynie pięć ról. I choć były to kolejne wielkie kreacje, m.in. Stańczyk w "Weselu", tytułowa postać w "Romulusie Wielkim" Durrenmatta, to współpraca ta nie układała się harmonijnie. Różnice zdań w sprawach politycznych i artystycznych spowodowały, że Dejmek zwolnił Holoubka z teatru.

Gdy rozpoczął współpracę z Teatrem Ateneum, nie tylko zagrał przejmująco m.in. Bohatera w "Małej apokalipsie" Tadeusza Konwickiego czy Prospera w "Burzy", ale wyreżyserował też "Mazepę", w którym zagrał Jana Kazimierza i "Fantazego" - kreując postać tytułową. Nigdy nie zapomnę Gustawa Holoubka w wielkiej roli Wilhelma Furtwanglera w spektaklu "Za i przeciw" Ronalda Harwooda, wyreżyserowanym przez Janusza Warmińskiego. Był 1995 r., trwał festiwal w teatrze, w którym pracowałam. Na scenę wszedł Gustaw Holoubek w swym charakterystycznym pochyleniu. Przywitały go brawa. Gdy zaczął mówić, ucichły i zapanowała niezwykła cisza. Słuchaliśmy go w oniemieniu, a potem rozległa się owacja.

Gdy spotkaliśmy się na długiej rozmowie w teatralnym bufecie, nie skrywał zażenowania tymi owacjami. Tak jakby niedowierzał, że zagrał nadzwyczajnie. Siedział z lampką wina wśród swoich aktorów, cichy, skromny, z charakterystycznym ciepłym uśmiechem. Od czasu do czasu rzucił jakiś dowcip, gdyż znany jest jako wspaniały kawalarz.

Niezwykle ważnym dla Gustawa Holoubka był "Król Edyp" wyreżyserowany przed trzema laty na jubileusz 75-lecia Teatru Ateneum. Nie zagrał w przedstawieniu, użyczył jedynie głosu Chórowi. Jak sam twierdzi, ten spektakl był manifestem wiary w teatr, którego esencją jest słowo.

60 lat pracy artystycznej to zbyt wiele, by opisać nawet najważniejsze dokonania Jubilata. Przecież obok teatru dramatycznego Gustaw Holoubek stworzył wiele znakomitych ról w ponad stu spektaklach Teatru Telewizji. Obecny jest w polskim kinie, gdyż zagrał w wielu ważnych filmach, m.in. "Pętli", "Rękopisie znalezionym w Saragossie", "Sanatorium Pod Klepsydrą" Jerzego Hasa, "Salcie", "Jak daleko stąd, jak blisko", "Lawie" Tadeusza Konwickiego czy "Jeziorze Bodeńskim" Janusza Zaorskiego.

A przecież poza sztuką aktor ma rozliczne inne zainteresowania: pasjonuje się piłką nożną, namiętnie grywa w brydża, regularnie spotyka się w kawiarni z Andrzejem Łapickim i Tadeuszem Konwickim. - Trzech starców gadających głupstwa - mówił kiedyś Łapicki. - Nic nam się nie podoba, ględzimy o tym, jaki świat jest okropny i że teatru już nie ma. A Tadeusz Konwicki dodawał: Fenomen Gustawa można wytłumaczyć tylko poezją. To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, w głosie, inteligencji, jest poezją, która na nas bardzo mocno działa. Tajemnica Holoubka polega na jego duchowej ekspresji poetyckiej.

Gustaw Holoubek jest od 1973 r. mężem Magdaleny Zawadzkiej. Mają syna Jana, operatora filmowego, z którego oboje są bardzo dumni. - Gustaw jest człowiekiem niezwykle łatwym w kontaktach zawodowych i prywatnych. Przy nim życie staje się łatwiejsze. Łączy nas podobny stosunek do świata i poczucie humoru. Potrafię mu wybaczyć nawet palenie papierosów, choć dymu nie znoszę - powiedziała mi Magdalena Zawadzka.

Aktor znany jest z krytycznego stosunku do wielu przejawów współczesnego teatru. - Tam, gdzie aktor namawiany jest do utraty świadomości i na somnambulizm, tym samym oddala się od natury teatru i od natury sztuki w ogóle. Bo sztuka, a w tym aktorstwo, jest tworem świadomości. Dziś scena w coraz mniejszym stopniu jest domeną poezji, a staje się miejscem prezentacji codzienności w jej najdrastyczniejszych i najbardziej spektakularnych przejawach. Coraz częściej w sztuce posługujemy się językiem ulicy. Odnoszę wrażenie, że świat trochę zwariował, bo przestał zajmować się tym, co jest istotą człowieczeństwa. Zamienił to zainteresowanie na przyglądanie się fizjologii człowieka, gubiąc w ten sposób sens jego pobytu na tym globie. Ten fizjologiczny ogląd świata dotyczy zarówno teatru, jak i literatury, filmu, plastyki. To powoduje, że wielokrotnie z całej tej pisaniny nie możemy dowiedzieć się, czym charakteryzuje się współczesny człowiek, jaka jest jego definicja, jakie ma pragnienia, tęsknoty. Do jakiego modelu wartości zdąża. Dziś coraz trudniej zbadać istotę człowieka, czyli coraz trudniej go naprawić. Zanik takich wartości, jak honor, lojalność, godność jest najlepszym tego dowodem. One również przestały obowiązywać na terenie sztuki.

Szanowny Jubilacie! Za chwile wzruszeń, refleksji, żartu, poczucia humoru, za to, że jest Pan w polskiej kulturze od tylu lat, składamy pokłon. Czapką do ziemi, po... krakowsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji