Artykuły

Bez zaskoczenia

"Oresteja " w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

"Oresteja" Ajschylosa to łańcuch zbrodni, za którymi stoi prawo - ludzkie i boskie. Prawo obce nam dzisiaj, podobnie jak - do pewnego stopnia - tragedia antyczna w ogóle. Gdy przefiltrować ów świat przez współczesną wrażliwość, moralność, świadomość, staniemy przed przytłaczającym okrucieństwem, dla którego nie sposób znaleźć uzasadnienia. Taki jest punkt wyjścia inscenizacji Jana Klaty.

Nie znaczy to, że reżyser wprost przenosi "Oresteję" we współczesność. Scena, wyłożona białym żwirem, spowita ciężką mgłą, nie chce naśladować niczego konkretnego; raczej wywołuje wrażenie przestrzeni zagadkowej, rządzącej się prawami sennego koszmaru. Spektakl trwa około półtorej godziny - krótko, jak na Ajschylosową trylogię. Klata nie tyle streścił ją, ile podał w kilku wybranych obrazach. Nie ma tutaj pośpiechu: reżyser na długo zatrzymuje się w kluczowych miejscach, pozwala im trwać, narastać, pęcznieć. W ten sposób przedstawienie zmienia się w swego rodzaju ceremonię: pomiędzy jedną zbrodnią a drugą upływają długie minuty wypełnione bezruchem, celebracją papierosa, milczeniem.

To wolne, statyczne tempo zderzone jest z dynamiczną, bardzo głośną muzyką, z agresywnym obrazowaniem: siekiera ociekająca krwią, bohaterowie ociekający krwią, trup Klitajmestry na scenie. To, co w tragedii antycznej jest schowane, ukryte, Klata wyciąga na zewnątrz. Spektakl oscyluje pomiędzy absolutną powagą a ironią, pomiędzy tym, co monumentalne, a karykaturą.

Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) w stroju uczennicy konstruuje dla ojca ołtarz z kartonowego pudła, przy którym wartę pełnią pluszowe zabawki. Orestes (Piotr Głowacki), młodociany "Punisher" na wzór bohatera komiksu ściskanego w rękach, w pelerynce i szortach, kładzie się przy Klitajmestrze (Anna Dymna) - teraz przygaszony, poważny. Ajgistos (Juliusz Chrząstowski) wnosi na scenę kościotrupa i z wyciągniętym ku niemu palcem kilkakrotnie szepcze: "Agamemnon", filuternie zerkając na widzów. Te dwie przeciwstawne tonacje są sprzężone i wspólnie budują obraz spotworniałego, groteskowego, podszytego absurdem świata. Wrzucony w niego Orestes jest jak marionetka postępująca za cudzym lub tajemniczym podszeptem - bezwolny i bezradny.

W sumie inscenizacja logiczna i konsekwentna. Chociaż nierówna: na przykład ujęty w kilkuminutową scenę nieartykułowany lament Kassandry (Małgorzata Gałkowska) zamiast narastać, olbrzymieć, szybko wyczerpuje się, nuży, irytuje. Atutem spektaklu jest wyważone połączenie różnych poetyk, które ścierają się ze sobą tworząc przestrzeń dialogu z dramatem, polegającą na przemiennym

przybliżaniu i oddalaniu. W tym kontekście ostatnia, rozegrana w nieco innym stylu część przedstawienia rozczarowuje.

Wkraczają bogowie: Apollo jako showman na wzór Robbiego Williamsa, Atena jako atrakcyjna diva-konferansjerka, Erynie jako cheerleaderki. Mgła opada, wyłania się ściana wysadzana migotającymi żarówkami. Blask i blichtr - chociaż długa estradowa szarża Błażeja Peszka (Apollo), która głośno upomina się o miano "błyskotliwej", mogłaby być chociaż lekko podrasowana choreograficznie.

Bogowie są beztroscy, nieroztropni, niegodni zaufania, Orestes - dziecinnie urzeczony ich wielkoświatowym obyciem. Spór, mający zadecydować o jego winie lub uniewinnieniu, rozstrzygany jest metodą teleturnieju. Głosuje wyłącznie zdezorientowany bohater, podnosząc obydwie ręce. Na tablicy pojawia się wynik "0:0". W sumie -wszystko czytelne i wymowne, ale - mówiąc wprost - grube i podane jak na tacy.

Klata buduje swoje spektakle za pomocą znaków, cytatów, klisz, które same w

sobie nie muszą być pojemne, ale w nieoczekiwanym zestawieniu, w momentalnym przebłysku tworzą wieloznaczną, migotliwą partyturę. Tutaj ta metoda nie zdaje egzaminu. Może dlatego, że owe zestawienia nie są- właśnie - zaskakujące, a dosyć przewidywalne, schematyczne: po jednej stronie mamy świat bohaterów Ajschylosa, po drugiej świat współczesny, dla których wspólnym mianownikiem staje się okrucieństwo, zbrodnia, fałsz, manipulacja. To z pewnością dosyć upraszczające równanie, chociaż właśnie w tym może tkwić jego siła.

W pierwszej części spektaklu Klata jeszcze tylko przygląda się temu zderzeniu, obchodzi je z różnych stron bez zdecydowanych deklaracji. Tak ustawiony jest pięcioosobowy chór: raz ironiczny, innym razem poważny, dociekliwy, tajemniczy, złośliwy. Z czasem jednak ciekawość zostaje wyparta przez potrzebę komentarza, w moim odczuciu zbyt arbitralnego i jednoznacznego. Ta potrzeba podyktowała także epilog spektaklu. Klata odwołał się tutaj do tekstu Heinera Miillera "Materiały do Medei". W ten sposób otwarcie przymierzył trylogię Ajschylosa do tego, co stanowi współczesną refleksję nad dramatem antycznym -w wybranym fragmencie pokrewną sposobowi, w jaki sam przeczytał "Oresteję". Stojący na skraju sceny Orestes zadaje sobie (i widzom) pytanie, kim jest (każdy z nas). Tym samym głośno artykułuje pytanie, które wyraźnie brzmiało przez cały spektakl, a już bardzo dosadnie w scenie głosowania. Tamta scena już była otwartym komentarzem - ta staje się jego powtórzeniem, tautologią. Niepotrzebną kropką nad "i".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji