Artykuły

Nadani jak paczki

"Transfer!" w reż. Jana Klaty z Teatru Współczesnego z Wrocławia na XIII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Niewiele osób kupuje dzienniki wojenne: historycy oraz równolatkowie autorów, by skonfrontować ich historie z własnymi. Jan Klata w "Transferze!", używając teatru jako środka przekazu, sprawia, że wieczór wspomnień chwyta widzów za gardło.

Scena wysypana ziemią. Na iluminowanym podwyższeniu, dosłownie "oderwani od ziemi", obradują Churchill, Roosevelt i Stalin w Jałcie. Zawodowi aktorzy grają ich karykatury. Bo Wielka Trójka to także zawodowi aktorzy: polityczna kurtuazja i kumpelskie żarty gładko przechodzą w groźby. Raz po raz przedstawienie przerywa depresyjny song "Transmission" grupy Joy Division, śpiewany przez kukiełkowych polityków jak w Mini Playback Show. Z podniebnej estrady Wielka Trójka patrzy z pobłażaniem - jak bogowie, mężowie stanu, ikony pop - na zwykłych ludzi.

"Transfer!" ukazuje mechanizmy pamięci. Bohaterowie - Polacy i Niemcy, świadkowie tamtych wydarzeń - na powrót stają się dziećmi. Nie biorą udziału w walkach. Ilse Bode czyta listy od ojca z frontu, Jan Kruczkowski bawi się w wojnę makietą czołgu, Jan Charewicz celuje z pistoletu w paczkę papierosów, Hanne-Lore Pretzsch patrzy, jak gwałcą jej ciotkę i matkę. Wojna z wspomnień ludzi z transferów nie jest heroiczna. Nikt nie paktuje, ale rabuje, nie strzela, a gwałci, nie zabija, a umiera z głodu. To tylko słowo "repatriant" brzmi godnie, a słowo "Ziemie Odzyskane" - jak cytat z Bilblii. Wojna nie jest epopeją; rzeczywistość nie poddaje się estetyzacji. Polacy wysiedleni z Podola i Wieleńszczyzny, Niemcy uciekający z Pomorza, Łodzi, Dolnego Śląska zostali po prostu, mocą układu z Jałty, przetransferowani. Nadani jak paczki - autem, wagonem, pieszo - z jednego miejsca w Europie do drugiego.

A są ludźmi, nie przedmiotami. Angela Hubrich siada na krzesełku, kuli głowę między kolanami i jeszcze ukrywa ją w zaplecionych dłoniach. W pozycji schowanego w skorupie ślimaka opowiada o trzech miesiącach spędzonych w schronie. To wstrząsający znak twierdzy Breslau. Żaden aktor nie pokazałby oblężonego miasta w ten sposób. Uznałby, że nie będzie go widać, słychać, a poza tym - tak się nie gra. Być może. Ale tak było. Takie jest życie, które w biologicznej wspólnocie bólu łączy ludzi ze ślimakami.

Wstrząsająca jest chwili, kiedy osiemdziesięcioletnia Karolina Kozak przez kwadrans czyta spisaną z pamięci listę gospodarzy z rodzinnej wioski na Podolu. To świecki kadisz, cywilne wypominki, lament nad nieistniejącą Ojczyzną. Ale każda z wspominanych przez nią osób - o ile przeżyła i wciąż jeszcze żyje - mogłaby zaświadczyć o takim samym strachu, bólu, upokorzeniu i samotności. Klata pokazuje, że nie ma sensu licytacja, czy Polka z Podola cierpiała bardziej niż Niemka z Pomorza. Jeden prywatny ból jest nieredukowalny do innego prywatnego bólu. Nie można ich porównać. Nie da się ich przekazać. Można najwyżej opowiedzieć o tym, co udało się spakować na chybcika do walizki, którą i tak później, w drodze, trzeba było porzucić. Swój ból można tylko zaświadczyć swoją obecnością. I tak czynią świadkowie: wychodzą i patrzą w widzów oczami, które to wszystko widziały.

Można się zastanawiać: w jakim wymiarze "Transfer!" to przedstawienie teatralne, w jakim wymiarze dokument... Ale oczy świadków patrzą na nas. Tylko to jest ważne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji