Artykuły

Na Warmii mam swobodę ruchu

- Chcemy zbadać, dlaczego ulica, patologia, zdominowała polską dramaturgię, dlaczego rzuca się mięsem w widownię - mówi GIOVANNY CASTELLANOS, reżyser z Kolumbii. Od lutego jest nowym szefem olsztyńskiej sceny Margines przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie.

Dziesięć lat temu opuściłeś Kolumbię i przyjechałeś do Krakowa studiować reżyserię. Trzy lata temu porzuciłeś Kraków i dotarłeś na Warmię. Od czego uciekasz?

- Wyjazd z Kolumbii wynikał z miłości do teatru, chciałem się rozwijać, a takich możliwości nie było w moim kraju. Na Warmię uciekłem od Krakowa, w którym zabrakło mi tlenu, którego atmosfera zaczęła mi ciążyć. Poczułem się osaczony przez moich mistrzów, miałem dosyć intryg w artystycznym światku, rywalizacji. Postanowiłem iść własną drogą, zostawić wyścig szczurów. Warmia pozwala złapać oddech, rozwinąć wyobraźnię, odnaleźć wewnętrzny spokój. To specyficzny, magiczny region. Jego otwarta, zielona przestrzeń przypomina mi dzieciństwo, które spędziłem w nieosiedlonym miasteczku w Kolumbii, gdzie byłem blisko natury. I właśnie ten beztroski czas, jest dla mnie głównym źródłem inspiracji w pracy reżyserskiej.

Popularny u nas kolumbijski pisarz Gabriel Garcia Marąuez, też często powołuje się na dzieciństwo.

- Dla każdego Kolumbijczyka dzieciństwo jest niepowtarzalne i ma wiele wspólnych elementów. Dlatego może, kiedy spotykam jakiegoś rodaka i zaczynamy o sobie opowiadać, po kilku minutach mam wrażenie, że znam go od lat. W tej chwili, po dziesięciu latach życia w Polsce, takie wspomnienia jak polowania na iguany, uciekanie przed nietoperzami, a także opowieści mojej babci, ciotek, niezwykłe obrzędy, nabrzmiewają coraz bardziej. Jesteśmy narodem gawędziarzy, a ja mimowolnie jestem kontynuatorem tej tradycji poetyckiej, ludowej narracji. Legendy, opowieści z przeszłości wracają do mnie podczas pracy z aktorami, którzy często robią wielkie oczy, nie chcą wierzyć. Mówią: to przecież niemożliwe. Ale to tak jak z książkami Marqueza. Wy uważacie, że niezwykłe wydarzenia, o których pisze, to fantazja literacka. Dla nas jest kronikarzem, takim kolumbijskim Kapuścińskim.

Lewitujący księża nie są wytworem fantazji?

- Nie takie rzeczy widywano. Lewitujących księży osobiście nie widziałem, ale rozmawiałem na przykład ze swoją zmarłą babcią. Powiadamiała mnie o swojej obecności, ruszając swoimi osobistymi przedmiotami. Dla mnie to normalne, że pojawiała się po śmierci w swoim domu, to zgodne z naszymi wierzeniami. Moje pierwsze nazwisko jest hiszpańskie, drugie, którego rzadziej używam - indiańskie. Mieszanina tradycji sprawia, że jesteśmy otwarci na różne obrzędy i tradycje. Niewiele rzeczy potrafi nas zdziwić, bo uważamy, że wszystkie są dziełem samego człowieka.

Jesteś jedynym reżyserem, któremu Marquez zezwolił na sceniczną adaptację swojego dzieła, którą zrealizowałeś w zeszłym roku w teatrze w Koszalinie. Jak udało Ci się go namówić?

- Nie docierałem do niego przez agentów, ambasady, wydawców. Po prostu poszukałem kontaktu przez rodzinę, znalazłem telefon do jego brata. Wysłałem maila do Marqueza i tak zaczęła się znajomość. Obaj pochodzimy z Karaibów, jak się okazało drogi naszych rodzin nieraz się schodziły. Jak to gawędziarze, rozmawialiśmy wiele godzin, pisaliśmy kilometrowe listy. Chyba się zaprzyjaźniliśmy.

Myślisz, że zezwoli Ci na kolejne inscenizacje jego prozy?

- Myślę, że nie odmówi. Ale to skomplikowana literatura i chyba na razie brakuje mi doświadczenia, aby podjąć się kolejnych adaptacji. Z pierwszej realizacji jestem zadowolony, do kolejnych, powoli będę dojrzewał. Scenariusz "Stu lat w samotności" przygotowałem na dyplom kończący moją edukację w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Za jakiś czas do niego wrócę, spojrzę z dystansem. Na razie czeka.

Czy w Kolumbii jesteś popularny?

- Jestem tam uważany za reżysera, który robi karierę w Europie. Nie wiedzą, że dużo jeszcze pracy przede mną. Dotarło tam, że zrobiłem na scenie Marqueza, który jest narodowym wieszczem w Kolumbii. Dla nich połączenie teatru z jego prozą, zakrawa na ósmy cud świata. W Kolumbii jest tylko jeden teatr instytucjonalny w Bogorie. Marzę o tym, aby pojechać z polskim spektaklem na tamtejszy Iberoamerykański Festiwal Teatralny.

Skupiasz się na realizacji dramatów europejskich. Po to aby bliżej poznać tutejszą kulturę?

- Gombrowicz, Hłasko, to dla mnie literatura egzotyczna, jednocześnie fascynująca. U klasyków polskich podoba mi się humor, a nacjonalizm, sentymentalizm, melancholię, na szczęście mogę traktować z lekkim przymrużeniem oka. Inaczej przeżywam wasze utwory, nie boleję nad nimi, tylko tańczę, dodaję muzykę. Zrobiłem w Olsztynie sztukę Michała Walczaka, bo jako jeden z nielicznych, współczesnych młodych dramaturgów, nie przedstawia rzeczywistości jeden do jednego". To tekst z metaforą, nie ma w nim brutalności, blokersów, agresji, których pełno w dzisiejszym teatrze. Dla mnie teatr to coś więcej niż przedstawienie zjawisk z ulicy. Inspiruje mnie sztuka, malarstwo, historia. Szukam metafory, głębszych, uniwersalnych źródeł.

Jakie zmiany czekają scenę Margines Teatru Jaracza, którą opiekujesz się od lutego?

- Chcemy zbadać na Marginesie, dlaczego ulica, patologia, zdominowała polską dramaturgię, dlaczego rzuca się mięsem w widownię. Zanim pójdziemy za modą, chcemy zastanowić się, czy to dobry kierunek, co z niego wynika. Damy wolną rękę młodym reżyserom - studentom ostatnich roczników, których będziemy tutaj zapraszać, ale zaproponujemy im bardziej wnikliwy proces pracy. Margines będzie laboratorium działań reżyserskich, ale i pracy nad rolą. Nasi aktorzy, są przepracowani, często idą na skróty. Ważne, aby w pracy nad sztuką słuchać siebie nawzajem. Chodzi o taką zdrową wymianę ciosów między aktorem i reżyserem, który w końcu pojawia się z zewnątrz i wpuszcza świeże powietrze do teatru.

Studenci mają w sobie świeżość, ale często są pod wpływem swoich mistrzów.

- To prawda. Podczas studiów w Krakowie dostałem się między wpływy swoich mistrzów: Mikołaja Grabowskiego i Krystiana Lupy. I rozpoczął się bunt, nie mogłem pogodzić swojej potrzeby wolności z ich sposobami pracy,

oczekiwaniami. Starałem się brać od nich to co najcenniejsze: od Grabowskiego warsztat, od Lupy metody pracy z aktorami, od Stuhra, wybitnego pedagoga, poczucie humoru. Jestem taką hybrydą swoich autorytetów, ale unikałem kopiowania swoich mistrzów, na czym przejechało się wielu młodych reżyserów. Szybko się wypalili, wielu z nich traktuje teatr jedynie jako źródło dochodu. Dla nich nie będzie miejsca na Marginesie. Tutaj będziemy szukać nowych dróg, wnikliwie rozgryzać dzieło, wciągać w jego proces publiczność.

Na razie mieszkasz w Mrągowie, zamierzasz osiąść na stałe w Olszynie?

- Tak, chcę się tu przeprowadzić z rodziną. Od września jestem w teatrze etatowym reżyserem. Ale nie oznacza to, że będę reżyserował to, co otrzymam od dyrekcji. Teraz pracuję nad "Wyzwoleniem" Wyspiańskiego, a w marcu zaczynam próby do "Ich czworo" Zapolskiej. Skupiam się też nad uporządkowaniem spraw Marginesu, bo do tej pory była to scena niedoprecyzowana pod każdym względem. Chcemy nazwać, określić jej ramy.

Nie żałujesz decyzji, którą podjąłeś dziesięć lat temu, wybierając nasz kraj?

- Nie, to był najlepszy wybór. Mogłem jechać do bogatszego kraju, gdzie żyje się łatwiej. Ale temu, że znalazłem się w Polsce, zawdzięczam ukształtowanie mojego charakteru. Los rzucił mnie do Europy w wieku siedemnastu lat, od razu musiałem zacząć utrzymywać się sam. Trafiłem do krakowskiej szkoły teatralnej, zostałem asystentem Lupy. Po sześciu latach studiów, kierowałem Fundacją Narodowego Starego Teatru w Krakowie, ale szybko miałem dosyć tej atmosfery środowiska teatralnego. Do Krakowa wrócę, jak będę bardziej odporny. Tutaj na Warmii mam większą swobodę ruchu. Świadomie uciekłem z krakowskiej elity, pozbyłem się bezpiecznego statusu "podopiecznego mistrzów". Tutaj samodzielnie chcę promować olsztyński teatr, robić dobrą sztukę. Tak aby za jakiś czas, rozeszło się drogą pantoflową po Polsce, że Teatr Jaracza, to fajne miejsce na debiut reżyserski. I zaszczytne miejsce na dojrzałą realizację.

***

O reżyserze

Giovanny Castellanos Cabarique, ur. 1979 w Barrancabermeja (Kolumbia), absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Asystent Krystiana Lupy, Jerzego Stuhra. Autor spektakli i performance wystawianych w Kolumbii, Stanach Zjednoczonych i Niemczech. W Polsce wyreżyserował m.in. "Pętlę" Marka Hłaski, "Na pełnym morzu" Sławomira Mrożka, "Mur" wg Jean Paul Satra, "Oleanna" Davida Mameta. Blisko związany z Fundacją Narodowego Starego Teatru w Krakowie oraz krakowskim Stowarzyszeniem Teatralnym Łaźnia. Członek Centrum Artystów Niezależnych (Minneapolis) oraz współzałożyciel Teatro Experimental Latinoamericana (Minessota). W marcu 2006 roku w BTD w Koszalinie odbyła się światowa prapremiera powieści Gabriela Garcii Marqueza "O miłości i innych demonach" w jego reżyserii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji