Dracula śmieszy w Krypcie
Nocna premiera w podziemiach szczecińskiego Zamku
"Dracula" w Krypcie to zabawa konwencją horroru, pełna scen z przymrużeniem oka i egzaltowanego aktorstwa i kompletnie o niczym.
W piątek przed północą drogę do Teatru Krypta Zamku Książąt Pomorskich wyznaczał szlak płonących świec. W kieliszkach połyskiwało krwistoczerwone wino. Widzów witał ucharakteryzowany na wampira szef teatru Arkadiusz Buszko.
W "Draculi" w reżyserii Pawła Niczewskiego nikt nie wbija kłów strachu w widownię, nie ma scen okrucieństwa i litrów "keczupu" udającego krew (widzowie co najwyżej raz są narażeni na widok "malowniczo" zakrwawionych fartuchów).
Wyznania trójki nieustraszonych pogromców Drakuli: Jonathana Harkera (Konrad Pawicki), jego narzeczonej Minie Murray (Dorota Chrulska) i doktora Abrahama Van Helsing (Jacek Piątkowski) służą tu zabawie konwencją horroru (a właściwie tzw. powieści grozy). Publiczność śmieje się ze scen z przymrużeniem oka, nierzadko wprost kabaretowych, jak epizod o pięknej Lucy, pierwszej ofierze Draculi, w której rolę wciela się Konrad Pawicki i z egzaltowanego, komediowo przerysowanego aktorstwa, któremu ze swadą oddaje się, doskonale przy tym też bawiąc, trójka aktorów.
Moje oko cieszyły jeszcze kostiumy, proste, stylowe, ale zaprojektowane z niezwykłą starannością.
W efekcie powstaje niezobowiązujące przedstawienie, oscentacyjnie podwórkowe, które może być nawet relaksujące, pod warunkiem, że pójdzie się na nie z przeświadczeniem, że chce się bawić takim teatrem.