Artykuły

Nie lubię być trendy

- Aktora traktuje się jako element biznesu przynoszącego dochód, zapominając, że aktor to także artysta i że wszystkiego nie da się zmierzyć w kategoriach podaży i popytu, oglądalności - mówi KACPER KUSZEWSKI.

"Uważa, że rola w telenoweli nie może być wielkim dokonaniem artystycznym. Marzy mu się więc własny teatr. Kiedyś był okropnym dzieckiem, dziś ulega manii sprzątania - bohater serialu M jak miłość opowiada o sobie Lilianie Śnieg-Czaplewskiej.

Co Pan lubi naprawdę?

Miejsca na co dzień tętniące życiem, w chwilach gdy pustoszeją. Kurorty po sezonie; niemodne miejscowości wypoczynkowe ze śladami dawnej świetności. Dolinę Muminków w listopadzie - jedną z moich ulubionych książek.

- Ale ciuchów pozasezonowych Pan nie lubi?

Och, to nie ze mną rozmowa. Nie interesuję się ciuchami.

- Wysmakowana nubukowa marynarka, zamszowe buty w podobnym odcieniu, kaszkiet, sprane dżinsy. Niech Pan tak nie mówi, bo to kokieteria.

Prawda jest taka, że dwa razy w roku idę na duże zakupy i wtedy kupuję, co mi się podoba. Ale nie jestem typem łowcy, który szpera po zakamarkach. Przeraża mnie, że można wydać na kurtkę 2500 złotych, gdy w sklepie obok wisi dokładnie taka sama, tylko z inną metką za 400. Zwłaszcza że żyjemy w czasach, gdy ciuchy kupuje się na jeden sezon.

- Nie tylko kurtki wychodzą z mody, także aktorzy.

A wcale tak nie musi być. Aktora traktuje się jako element biznesu przynoszącego dochód, zapominając, że aktor to także artysta i że wszystkiego nie da się zmierzyć w kategoriach podaży i popytu, oglądalności. Kreowanie na siłę gwiazd i modnych aktorów tak naprawdę ogranicza ich i przeszkadza. Proszę popatrzeć, jak niewiele jest wielkich nazwisk wśród pokolenia 30-35-latków, wielkich osobowości, wielkich ról.

- Michał Żebrowski?

Zgoda, chwalebny wyjątek, ale też zmęczyło go chyba bycie gwiazdą, bo ostatnio wyciszył szum wokół siebie.

- Żmijewski, Foremniak zgarniający rok po roku Telekamery?

Gdzie tu wielkie role, dokonania artystyczne? To raczej gwiazdy medialne. Tak samo Wilczak - Brodzik, tak samo Kuszewski - Kożuchowska. Coś się w latach przemian - latach 90. - załamało. Nagle znikły wielkie role i wielcy artyści. Pozostały gwiazdy wykreowane przez media, o których dużo się pisze.

- Ale to sprawia, że są na topie, trendy.

Nikt nie ma złudzeń, że nawet dobra rola w bardzo sympatycznej telenoweli nie może być potraktowana jako wielkie dokonanie artystyczne.

- Przecież lubimy być modni.

Ja nie lubię, dlatego nie bywam na bankietach, w klubach, na dużych imprezach. Pomijając, że nie lubię tłoku ani hałasu, dużo wartościowsze jest spotkać się w kameralnym gronie, wypić razem wino, porozmawiać naprawdę. Nie chcę budować swojej drogi zawodowej (nie lubię słowa kariera) w oparciu o jakieś mody. Gdy czytelnicy Polityki wybierali najwybitniejszych artystów poprzedniego stulecia, ucieszyło mnie, że zwyciężył Czesław Niemen, który szedł swoją drogą, bez względu na mody.

- Nie chce być Pan modny, a gra w hitowym serialu M jak miłość.

I świetnie, ale na początku taki nie był. Wszyscy na to ciężko pracowaliśmy. Właśnie tam, paradoksalnie, spotkałem ludzi, którym się chce. Mimo gigantycznego, zabójczego tempa pracy, bo w ciągu jednego dnia kręci się 11-12 scen - ciągle chce nam się proponować coś nowego. Myślę, że właśnie takie podejście czyni zawód aktora twórczym.

Ludzie są zmęczeni powierzchownością. Teatr Rozmaitości w Warszawie to przykład instytucji kulturalnej, która jest trendy, ale nie dlatego, że odniosła sukces medialny, a dlatego, że ma głębokie, wartościowe, najciekawsze propozycje artystyczne w Polsce.

- Odszedł Pan z Teatru Polskiego, bo spektakle kolidowały z. kręceniem serialu?

Skądże! Bo taki typ teatru mnie nie interesuje. Teatr wymaga ciągle nowych poszukiwań, chęci do poszukiwań i uprawiania tego zawodu z pasją.

W wielu teatrach repertuarowych brak tej pasji, a aktorzy mają poczucie, że od nich nic nie zależy. Źle się z tym czuję. Ja chcę stworzyć miejsce, gdzie coś by ode mnie zależało. Dyrektorzy teatrów często nie umieją stworzyć zespołu, w którym każdy się czuje potrzebny. Boją się poszukiwań, nowego języka, tkwią w przykurzonych stylistykach. I przeraża mnie, że w jednym z najznamienitszych teatrów Warszawy oglądam spektakl z udziałem największych nazwisk, łącznie z reżyserem i jest... potwornie nudnoooo! Aktorzy, których uwielbiam, grają jak spikerzy w telewizji, a wypełniona po brzegi widownia siedzi w tym muzeum bez żywych emocji i udaje, że to, co ogląda, jest interesujące.

- Z poszukiwania owych prawdziwych pasji zakłada Pan własny teatr?

I z rozczarowania skostniałym teatrem. Z koleżankami z roku Agatą Buzek i Anią Gajewską oraz Michałem Arturem - absolwentem reżyserii w Pradze, asystentem Krystiana Lupy, założyliśmy fundację sztuki Arteria. Żeby się kojarzyła z autostradą, żywym, ruchliwym przepływem artystów, idei, pomysłów. Uzupełniamy się: Agata myśli konkretnie i wszystko organizuje. Anka to nasze krytyczne oko, często sprowadza na ziemię. Michał nadaje kierunek artystyczny, dokonuje selekcji pomysłów. A ja staram się zarażać wszystkich entuzjazmem, choć miewam też chwile zwątpienia. To w końcu gigantyczne przedsięwzięcie.

- Pierwszy spektakl to...

Sztuka współczesnego francuskiego autora poruszająca trudny temat wojny językiem żywym, emocjonalnym, poetyckim. Młody żołnierz wraca z Wietnamu i popełnia samobójstwo. A potem jako duch z tamtego świata odwiedza bliskich, co stanowi okazję do rozważań o miłości, wolności, tajemnicy, śmierci, samotności, z wojną w de. To wojna pojmowana jako konflikt zbrojny, ale również jako stan nieustannej walki między ludźmi. Jesteśmy w stanie wojny ze wszystkimi: znajomymi, rodziną, zwierzchnikami. Młodzież Wszechpolska kontra geje, lewica kontra prawica. Do czegoś ta wojna w warunkach pokojowych jest nam potrzebna, militarne nie wystarczą. Ten tekst stawia pytania angażujące emocjonalnie, nie pozostawia widza obojętnym.

- Gdzie artyści Arterii odbywają próby?

W dużym pokoju mojego mieszkania. Pomaga nam też Centrum Sztuki Łowicka i klub Balsam na Mokotowie.

- Co znajdzie widz w Waszym teatrze?

Wspólne przeżywanie dużych emocji. Chcemy do teatru ściągnąć ludzi, którzy normalnie by do niego nie przyszli, bo taki, jaki znają, uważają za nudny. Szukamy miejsca na nasz teatr. W końcowej fazie pewnie będziemy musieli się praktycznie na dwa miesiące wyłączyć z innych zajęć. Ja poproszę o dyspensę w M jak miłość.

W tym roku wybieram się do Moskwy na miesięczne międzynarodowe warsztaty teatralne.

- Zachciało się Wam własnego teatru, to go macie. A teatr towarzyszył Panu od dzieciństwa. Tata reżyser, mama aktorka. Oczywiście już w przedszkolu wiedział Pan, że zostanie aktorem?

Nie, miałem zostać wirtuozem, ale na szczęście wyrzucono mnie ze szkoły muzycznej w Gdańsku. Znalazłem się zresztą w niezłym towarzystwie! Z tej samej szkoły podobno wyrzucono Czesława Niemena, Seweryna Krajewskiego i Ryszarda Poznakowskiego z Trubadurów. Oni wylecieli, bo grali muzykę rozrywkową, ja, bo byłem okropnym dzieckiem. Nadpobudliwym, krnąbrnym i pod prąd. Nie dogadywałem się z nauczycielem fortepianu. Gdy mnie wyrzucono, tata przekonał mnie i mamę, że mogę kiedyś żałować przerwania edukacji muzycznej. Przeprowadziłem się do taty, do Bydgoszczy i uczyłem się dalej. Dobrze mi tam było; w tamtejszej szkole muzycznej pokochałem zajęcia, nowego nauczyciela i miałem średnią 5. A nauczycielowi z Gdańska jestem wdzięczny, bo nie wiem, jak by się moje losy potoczyły.

- Pewnie tata pozwalał dziecku robić, co chciało?

Pozwalał i dzięki temu dziecko dojrzało i nauczyło się samodzielności. Metoda taty w moim przypadku okazała się skuteczna. Z nieznośnego, kapryśnego, rozbisurmanionego dziecka stałem się samodzielny naprawdę. Mama próbowała mnie musztrować, co zupełnie nie odnosiło skutku. W domu mojego taty wstawałem pierwszy i jechałem do szkoły na 8.00. Jak sobie zrobiłem śniadanie, to je zjadłem. Jak nie, to był mój problem. Mój ojciec nauczył mnie zasady: Jak sobie zrobisz, tak będziesz miał. Jak nie podoba ci się twoje życie, to je sobie zmień. Dzięki temu nieustannie zastanawiam się, co chcę robić w życiu. Dlatego zrezygnowałem z asystentury w szkole aktorskiej i z etatu w teatrze i założyłem fundację. Chcę spełnić marzenia o samodzielności, uniezależnić się od scenarzystów, reżyserów, dyrektorów, podjąć ryzyko współdecydowania.

- Jest szansa, że się uda, bo energii ma Pan mnóstwo, i na dodatek nic Panu nie kwili w domu. Można się skupić na pracy.

Rodzina czy zawód, życie osobiste czy praca to zawsze trudny wybór. Sztuka jest wampirem, domaga się czasu jak zazdrosna kochanka, oddania na wyłączność. Moim punktem odniesienia jest Krystian Lupa. Bardzo uważnie przyglądam się temu, co robi w teatrze, uważnie czytam jego teksty w poszukiwaniu wzorca. Jest dla mnie autorytetem i świetnym przykładem, że elitarne, trudne, trwające po wiele godzin spektakle jednak się sprzedają, są trendy. To przynosi splendor, bo za granicą identyfikuje się polski teatr z Lupą i Warlikowskim.

- Siostra w Gdyni, tata w Bydgoszczy, Pan sam w Warszawie. Jak teraz jest z Pana samodzielnością?

Jeżeli ktoś się mnie spyta, jak spędzam wolny czas, powiem, że bardzo często na sprzątaniu. Uwielbiam sprzątać, to dla mnie cudowny relaks, bo to czynność niewymagająca zaangażowania umysłowego, ale działanie fizyczne, więc człowiek się trochę rusza. Jednocześnie cudownie porządkuje przestrzeń wokół siebie, wiec w głowie też robi mu się jakoś tak... przestrzenniej. I co dla mnie najważniejsze, bardzo szybko widać wymierne rezultaty własnego działania.

- A skąd! Poukładane, zaraz się przemieści, wypucowane, jutro pokryje się kurzem!

Ale dziś, w tej chwili odkurzyłem, umyłem podłogę i błyszczy. A w sztuce latami trzeba pracować, aby do czegoś dojść.

- Czego Pan nienawidzi?

Mycia okien.

- Odkurzanie?

Proszę bardzo.

- Prasowanie?

Tak! Oj, prasowanie jest cudowne. Włączam muzykę i mogę rozmyślać o wielu rzeczach.

- Jak wygląda Pana szafa?

Wygląda różnie. Gdy zauważyłem, że w tym sprzątaniu zaczynam ocierać się o psychozę, postanowiłem troszeczkę sobie odpuścić, bo robiło się niebezpiecznie, maniakalnie. Więc gdyby rok temu zapytała mnie pani, powiedziałbym, że wszystko poukładane jak w sklepie. W tej chwili pozwalam sobie na lekki nieporządek.

- Psychologowie mówią, że porządkując świat wokół, porządkujemy sobie w głowie.

Ale jeśli ktoś po całym dniu pracy, zamiast sięgnąć po gazetę, natychmiast musi robić generalne porządki, to staje się trochę niepokojące. Postanowiłem to zmienić i teraz pozwalam sobie nie sprzątać, a czasem nawet wynajmuję kogoś. Więcej, wreszcie pozwalam sobie na to, żeby siedzieć nawet godzinę w kwiatach na balkonie i nic nie robić.

- W pelargoniach?

Najwięcej mam surfinii i słoneczników; sam je wyhodowałem. Bawiłem się w ogrodnika w tym roku, bo kupiłem mieszkanie z balkonem na południe.

- Gotowanie?

Czasami kończy się pewnym sukcesem, ale zajmuje mi pół dnia. A kuchnia - pobojowisko. Od zrobienia zakupów, poposprzątanie - jakieś pięć godzin. Dlatego chętnie jem na mieście i daję się zapraszać.

- Popisowe danie?

Makaron w sosie śmietanowo-serowym z łososiem i kaparami.

- Brzmi nieźle.

Moim zdaniem bezpowrotnie odchodzą w niepamięć czasy, gdy faceci nie potrafili nawet zrobić zakupów. Mężczyźni też muszą się wyemancypować, uwolnić od kobiet, matek i wiecznych służebnic, wydorośleć i nauczyć się samodzielności. Kobiety już nie chcą mężczyznom matkować, sprzątać i prać. I bardzo słusznie!"

Na zdjęciu: Kacper Kuszewski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji