Artykuły

Stoję przed ludźmi

- Aktorstwo to zawód, który ma w sobie coś "narkotycznego": pozwala na równoczesne sprzężenie szczęścia, adrenaliny i strachu. Nigdy nie zapomnę emocji, związanych ze swoim pierwszym wyjściem na scenę. Poczułem wówczas, że nie ma już drogi odwrotu - mówi aktor TOMASZ KOT.

Ma Pan szczęście wykonywać zawód, do którego jest Pan stworzony?

- Chyba tak... Wcześniej, kiedy byłem jeszcze w liceum i gdy dostanie się do szkoły teatralnej wydawało mi się marzeniem nie do spełnienia, zapisałem się do kółka "Goniec Teatralny" prowadzonego przez wspaniałego aktora - Janusza Chabiora. W domu mówiłem, że idę do koleżanki powtarzać lekcje, a naprawdę, szedłem na próby do teatru; wymyśliłem nawet pseudonim artystyczny: Andrzej Herman. Przed premierą wróciłem do Kota.

Jak wyglądał Pana egzamin do szkoły teatralnej?

- Bardzo kolorowo. Praktycznie podchodziłem do niego zupełnie o własnych siłach; w zasadzie z nikim się nie konsultując. Miałem jednak to szczęście, że trafiłem na etat do teatru jeszcze przed szkołą teatralną, a przygodę z zawodem zaczynałem mając 17 lat. Umowę za mnie podpisał ojciec. Po roku pracy postanowiłem jednak, że będę zdawał na krakowską PWST. Po drodze "zasłyszałem", że na egzamin wstępny trzeba przygotować komplet tekstów: poezję i prozę. Najbardziej obawiałem się poezji współczesnej, więc, na wariackich papierach wymyśliłem, że powiem wiersz "jak najbardziej współczesny".

Stanąłem przed komisją egzaminacyjną i zacząłem...: "Mamo, mamo, coś ci dam/ Dam ci serce, które mam/a w tym sercu róży kwiat/mamo mamo żyj sto lat..."

Myślałem, że zostanę "skazany" za obrazę komisji. Tymczasem ... przebrnąłem przez kolejne etapy i... zdałem. W dodatku na każdym etapie proszono mnie o powtórkę z "Mamo, mamo". Myślałem, że dopuszczają mnie do kolejnych etapów dla sportu (śmiech).

O czym marzy Tomasz Kot?

- Nie jest ważne, co założę sobie a' propos przyszłości; ważne jest to, co trwa teraz.

Tylko dzięki temu, w jaki sposób, jak bardzo sumiennie będę w stanie to "teraz" wykorzystać, przyszłość może coś mi przynieść. Zakładanie z góry jakiegoś marzenia, drogi, celu, może niebezpiecznie zbliżyć się do granicy, po przekroczeniu której idzie się za swoim "marzeniem" prosto - ale po trupach. A to nie moja bajka. Dlatego wolę się skupić tylko na tym, co jest teraz.

Jako "kot" ma Pan do wykorzystania aż siedem egzystencji. Co Pan zamierza?

- Wolę się nie bawić w takie gdybanie. Dobrze jest jak jest! Aktorstwo to zawód, który ma w sobie coś "narkotycznego": pozwala na równoczesne sprzężenie szczęścia, adrenaliny i strachu. Nigdy nie zapomnę emocji, związanych ze swoim pierwszym wyjściem na scenę. Poczułem wówczas, że nie ma już drogi odwrotu. Stało się: stoję przed ludźmi. Jestem. To było jednak jak poczucie absolutnej wolności: mogę tupnąć nogą, skrzywić się, wrzasnąć... Mogę wszystko, bo ciągle jestem to ja i niby - nie ja. Jestem sobą, ale równocześnie jestem także "schowany". To uczucie jest porównywalne do przekroczenia jakiejś orbity, Rubikonu...po przejściu którego wszystko wygląda już inaczej.

Aktorstwo pozwala nieraz słabości przekuć na atuty?

- Paradoksalnie to właśnie teatr wyleczył mnie z większości moich kompleksów. Jeszcze w szkole podstawowej, mając zakaz wykonywania sportów siłowych, miałem w związku z tym poczucie niższości wobec rówieśników. Do dziś mam takie flesze, mentalne stop-klatki. Chodziłem wtedy jedynie na gimnastykę korekcyjną. I nagle, w szkole teatralnej na zajęciach z pantomimy, okazało się, że przyniosły one efekt; okazało się, że mam świetnie wyćwiczone i rozciągnięte stawy. Teraz myślę, że to wszystko działo się po coś; że te wszystkie lata przed teatrem były potrzebne do mojego rozwoju, zdobycia "trzeciego oka".

Czy prawdą jest, że miał Pan w planach seminarium duchowne?

- To przysłowiowa kaczka dziennikarska. Całą szkołę podstawową planowałem zdawać do liceum plastycznego, które mieściło się daleko za moją rodzinną Legnicą. Rodzice ze względu na mój stosunkowo młody wiek, nie za bardzo chcieli się na to zgodzić. Niedaleko mieściło się jednak liceum przy niższym seminarium duchownym, które cieszyło się bardzo dobrą opinią. Zdałem do tej szkoły i zamieszkałem w internacie znajdującym się w klasztorze, gdzie należało przestrzegać tamtejszych, klasztornych zasad. Po pół roku jednak przeniosłem się do zwykłego ogólniaka. Nigdy jednak nie wiązałem swojej przyszłości z seminarium duchownym.

W najnowszej komedii romantycznej: "Dlaczego Nie!", wciela się Pan się w postać Dawida. Proszę nam o nim coś powiedzieć.

- Mój bohater pracuje w sporej agencji reklamowej, zajmuje tam eksponowane stanowisko. Mam wrażenie, że - nie wiedzieć dlaczego - próbuje w życiu bardzo często iść "na skróty" i zdobyć najwięcej - ile się da - stosunkowo najmniejszym nakładem sił.

Ale z pewnością, w Dawidzie można doszukać się człowieka.

W pewnej chwili, Dawid spotyka na swojej drodze główną bohaterkę filmu - Małgosię, którą gra Ania Cie-ślak...

- Małgosia prezentuje "prostą siłę egzystencji" - jest jeszcze świeża, naiwna... Zawsze zresztą jest tak, że jeśli człowiek ma czyste sumienie i jest pozbawiony pewnych dylematów, zakrętów we własnej głowie - nie potrafi dość szybko przejrzeć zamiarów tych, którzy wspomnianych cech nie posiadają. Małgosia jest właśnie takim człowiekiem - ma swoją prawdę i swoją siłę. Stąd też, w zderzeniu z Dawidem nie od razu jest w stanie zorientować się co do jego zamiarów...

...które chyba nie były względem niej zbyt poważne?

- Dawid chyba w ogóle nie szuka stabilizacji. Najprawdopodobniej - jak większość mężczyzn - po prostu boi się poważnego związku. Preferuje wygodny styl życia, jest spełniony zawodowo; można powiedzieć, że wraz z Renatą (Małgorzatą Kożuchowską - przyp. red.), która jest dyrektorem kreatywnym agencji reklamowej, wspólnie "dzierżą ster". Myślę, że mój bohater dość sprawnie pływa w tej "warszawskiej rzece", (uśmiech)

Czy między nim a Renatą pojawia się coś na kształt rywalizacji?

- Określiłbym ich relację raczej jako wzajemny respekt. Renata jest atrakcyjną, przebojową, odnosząca sukcesy kobietą. Jednak, jeśli chodziłoby o "coś więcej, Dawid gdzieś podskórnie czuje, że ta kobieta to raczej nie jego teren. Zawodowo może ją obgadywać, krytykować, ale oficjalnie - trzymają "sztamę". Co do innych kobiet: w filmie poza Renatą i Małgosią pojawia się jeszcze Monika (Joanna Jabłczyńska - przyp. red.), której Dawid w zasadzie nie zauważa oraz - Gwiazda, czyli Ania Przybylska, co do której w pewnej chwili popełnia zawodowe faux paux...

...a które kończy się wylaniem na głowę kubła zimnej wody zamiast szampana...

Traktując sprawę w przenośni - ma Pan jakąś metodę na życiowe zaskoczenia w postaci przysłowiowego kubła "zimnej wody"?

- Czasem nie ma wyjścia i trzeba to przyjąć na siebie; wyciągnąć wnioski. Jeśli musimy zaliczyć jakiś upadek, warto, abyśmy równocześnie zaliczyli przy tym jakąś lekcję.

Nie wyobrażam sobie zresztą życia jako ciągłej idylli. Takie "lekcje" są naturalnym budulcem: częścią składową naszego życia.

Zawsze zresztą jest tak, że jeśli człowiek ma czyste sumienie i jest pozbawiony pewnych dylematów, zakrętów we własnej głowie - nie potrafi dość szybko przejrzeć zamiarów tych, którzy wspomnianych cech nie posiadają.

Na zdjęciu: Tomasz Kot w przedstawieniu "Samotny Zachód" w Teatrze Nowym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji