Artykuły

Pod modrym niebem Argentyny...

"Tango Piazolla" w rez. Józefa Opalskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

"... gdzie zmysły poją cud dziewczyny" - głosił refren jednego z wielkich polskich szlagierów. Można sobie go zanucić, wracając ze świetnego "Tanga Piazzola" w Teatrze Słowackiego w Krakowie. To bezpretensjonalna, do końca uczciwa rozrywka.

Rzecz dzieje się - prawie - w Argentynie. Jednak nie do końca, bo przede wszystkim w marzeniu. Historia prosta, jak to w musicalu. Do małej knajpy, bynajmniej nie argentyńskiej, lecz naszej swojskiej, przybywa młody chłopak. Tańczyć nie lubi, trochę się wstydzi, lecz czar młodej barmanki sprawia, że tandetna knajpa zmienia się nagle w argentyński lokal mający nawet pretensje do pewnej elegancji. Scenograf Ryszard Melliwa puszcza jednak do widzów oko - ta elegancja nie jest najwyższego lotu, wyobrażają ją tandetne żarówki pomalowane na najróżniejsze kolory.

Ma się nawet wrażenie, że ten latynoski szyk obejmuje też akcję "Tanga Piazzola". Autorka sztuki Anna Burzyńska uruchamia maszynę namiętności. W jej sztuce wszyscy poszukują miłości. Mężczyźni wzdychają do dziewczyn odrzucających ich starania, kobiety na próżno kochają mężczyzn. Ba, pojawia się nawet miłość dwóch kobiet (świetny duet Doroty Godzić i Joanny Mastalerz), podana bardzo cienko i chyba najprawdziwsza z tych wszystkich, którymi oddycha sala lokalu El Sueńo. Pojawi się w nim i wielka diwa Manuela Freneti-co (Beata Rybotycka), która uciekła z małego miasteczka i zdobyła w życiu wszystko - prócz miłości. Burzyńska zdała sobie sprawę z tego, że taka opowieść dziś, w czasach dość cynicznych, podana w tonacji serio brzmiałaby co najmniej niewiarygodnie, bawi się więc czasem poetyką romansów latino. To marzenie o dyszącej namiętnością Argentynie wzięte jest w dowcipny nawias. Czasami dialogi brzmią jak delikatny pastisz rozmów kochanków z seriali tasiemców, którymi zarzuciła swego czasu cały świat południowa Ameryka. Ale ta tonacja cokolwiek nieserio zmienia się, gdy zaczyna grać muzyka.

Słuchamy kompozycji Astora Piazzoli, tego Chopina argentyńskiego tanga. Kwintet Tango Bridge na scenie Słowackiego pokazuje geniusz Piazzoli, który taniec o dwuznacznej reputacji, później zagarnięty przez rodzącą się popkulturę, umiał wznieść na szczyty muzyki artystycznej. Tango Bridge z obowiązkowym bandoneonem brzmi jak rasowy argentyński zespół. Muzyka Piazzoli nabiera barw. Niepokoi dziwnymi harmoniami, frapuje zmiennością nastrojów. Polscy muzycy genialnie uchwycili ducha tej muzyki, wciąż balansującej pomiędzy tkliwością i nagłym wybuchem gniewu. Nic dziwnego - Polacy od zawsze lubili i czuli tango. Młodzi muzycy pod kierunkiem Grzegorza Frankowskiego we wspaniały sposób niosą tradycję polskiego grania tanga. Tym razem jednak sięgnęli do źródeł i efekt ich poszukiwań długo nie daje o sobie zapomnieć.

"Tango Piazzola" w reżyserii Józefa Opalskiego jest przedstawieniem rozrywkowym. I jest to rozrywka godziwa, nikt tu na całe szczęście nie zajmuje się przekraczaniem granic teatru, nikt nie wciska mrocznych chuci i mroków ludzkiej psychiki, którymi (ledwo) dyszy od paru lat nasz teatr. Krakowscy szpiedzy donieśli, że kasa w Słowackim przeżywa oblężenie, ponoć nawet nieco ją nadwyrężono. Oznacza to, że namiętność na scenie, tłumiona jeszcze cokolwiek w czasie premiery - wybuchła już z pełną siłą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji