Artykuły

Rosja Mrożka

"Miłość na Krymie", komedia tragiczna w trzech aktach Sławomira Mrożka, napisana na początku lat 90., zaskakuje i tematyką, i pełnią umownej, a zarazem swoiście magicznej teatralności. Tym bardziej w dosyć wiernej oryginałowi inscenizacji Jerzego Jarockiego, jednego z najbardziej firmowych reżyserów teatralnych ostatniego półwiecza. "Miłość na Krymie" to historia, można by powiedzieć, na trzy Rosje podzielona. Akt pierwszy dzieje się latem 1910 r. i jest swoistym, jak najbardziej świadomym, napisanym z premedytacją pastiszem teatru Czechowa. Chodzi o pokazanie Rosji z pierwszej dekady XX stulecia, Rosji z jej poczuciem niemożności, z jej zadziwiającą, pozbawioną normalnej logiki i racjonalności psychologią postaci, z jej paradoksami, z jej przestrzenią i przestrzennością, która jakoś rozkładowo wpływa na duchowość ludzi i ich emocje. Słowem, jesteśmy w Rosji Antoniego Czechowa, z jej wszystkimi pięknościami, tajemnicami i nieszczęściami.

Akt drugi rozgrywa się 18 lat później, już w Rosji bolszewickiej, w socrealistycznym zgoła entourage'u, przy czym bohaterami są te same postaci, niektóre pozostające w tym samym wieku co w akcie poprzednim, a niektóre o owe 18 lat starsze. Ów świat bolszewicki ma charakter złagodzony, jak przystało na w miarę neutralny koniec lat dwudziestych, a przede wszystkim dlatego, że znaleźliśmy się w jakimś referacie kulturalnym jakiegoś urzędu. Rzecz idzie w kierunku groteski, ale "natury tygrysa nie zmienisz". Rosja, choćby i bolszewicka, pozostaje Rosją - tak jak w tej Czechowa znów mamy paradoksy, dzikie emocje, niespodzianki psychologiczne na bakier z logiką i miłość, naturalnie, niemożliwą i "nierealizowalną".

W akcie trzecim, rozgrywanym częściowo w konwencji "światło i dźwięk", z tymi samymi i nowymi postaciami, jesteśmy w Rosji współczesnej, zupełnie wytrąconej ze swej dawnej rosyjskości. Jak napisał Tadeusz Nyczek: "Nie pozostało nic. Wolność od komunizmu zabiła obie Rosje: starą, Czechowa i nową Lenina. (...) Jedynym upiorem z zachowaną głową-maską i nagim ciałem niebiańskiej kurwy okaże się caryca Katarzyna, zaiste nieśmiertelny symbol seksu i zbrodni. Żywi mieszkańcy najnowszej Rosji, bez cienia sentymentu do którejkolwiek z zamordowanych ojczyzn, wsiedli na statek do Ameryki, ostatniego raju na ziemi. Ale statek nazywa się Lewiatan i nie wygląda na to, żeby miał dotrzeć do celu".

To zresztą nie ma znaczenia. Spektakl jest interesujący intelektualnie, ale nie porusza, jest to teatr słowa, iskrzący się miejscami dowcipem, i sytuacyjnym, i - by tak rzec - filozoficznym, jednocześnie ma on pełny wymiar inscenizacyjny, jak to u Jarockiego. Powstaje poważna, wielka metafora, także dzięki bardzo dobrej grze Jana Frycza, Janusza Gajosa, Mariusza Bonaszewskiego, Pawła Paprockiego, Jerzego Radziwiłowicza (który gra Lenina!) oraz Małgorzaty Kożuchowskiej, Barbary Horawianki, Anny Seniuk i Jolanty Fraszyńskiej.

I na koniec refleksja: Mrożek zdaje się być zauroczony Rosją literacką i teatralną, Rosją inteligencką, która z Rosją rzeczywistą ma tylko metaforyczny związek. Jest w jakiś sposób upiększona. Dziś, w roku 2007, gdy mamy do czynienia z nową twarzą Rosji Putina, z maską gangstera politycznego, niczym Brechtowskiego Mackie Majchra, wydaje się, że metafora dramaturga poszła bokiem. Poza nią pozostaje tragedia wielomilionowego narodu, który żyje w biedzie i w oparach imperialnych złudzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji