Artykuły

Tango pozbawione energii

"Tango Piazzolla" w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Tango się tańczy, tango się śpiewa, tanga się słucha. "Tanga Piazzolla" słucha się z dużą przyjemnością. Taniec, śpiew oraz teatralna opowieść już przyjemności nie dostarczają.

Tango Bridge Grzegorza Frankowskiego gra świetnie. Gra na żywo, na scenie, występując w roli knajpianego zespołu. Muzyka Piazzolli brzmi w ich wykonaniu tak jak powinna - jest ostra, emocjonalna, wyrafinowana formalnie, ale trafiająca prosto w serce. Teatr, który stworzyli Anna Burzyńska (tekst) i Józef Opalski (reżyseria), zupełnie do tej muzyki nie pasuje. Jest sentymentalny, kiczowaty i kompletnie pozbawiony energii.

Na scenie monumentalna knajpa, nastrojowo ciemnawa i zadymiona. Najpierw jest to polska nędzna knajpa Marzenie, w której pracuje Marysia (Barbara Kurzaj) marząca o knajpie w Buenos Aires i tangu. Pojawia się tajemniczy wędrowiec Marek (Błażej Wójcik) i Marysia czarami przenosi siebie, Marka i widzów do argentyńskiej knajpy. Miejsca gdzie kobiety przechadzają się drapieżnym krokiem, mężczyźni spierają się i biją, a wszyscy wciąż mówią o miłości, nienawiści, seksie, śmierci i tęsknocie, zamierając w malowniczych pozach przy stolikach czy barze. Od czasu do czasu zatańczą parę kroków tanga, kiedy indziej zaśpiewają. Ale choć Tango Bridge energetyzująco wypełnia teatr muzyką Piazzolli, nie jest jakoś w stanie uruchomić aktorów. Choć tyle się tu mówi o namiętnościach, trudno w nie uwierzyć. Dlaczego np. tak nijaki facet jak Marek wzbudza tyle gwałtownych uczuć aż u trzech kobiet? Uczuć zresztą głównie deklarowanych, niepokazanych.

Tekst jest nie tylko sentymentalny jak brazylijskie seriale, ale stara się być dowcipny, na tym samym poziomie. Lotne dowcipy o tym, że trzeba mieć druta, albo o drinku bez loda wygłaszane są z dobitnie i z namaszczeniem - aktorzy zawieszają głos i patrzą wyczekująco na widownię. Szkoda, że nie pomyślano o nagranym śmiechu, który zapewniłby sztuce właściwy odbiór. Twórcom chodziło zapewne o błyskotliwą grę z kiczem i tandetą, aby to, co niskie przemieniło się w wysokie. Lecz nie wyszło.

Libretto librettem, ale co ze śpiewem i tańcem? Otóż nie najlepiej. Nikt nie zaśpiewał porywająco, dominowały wykonania poprawne. Jedynie Rafał Dziwisz zaskoczył prostą, dyskretną i wzruszającą interpretacją. Nawet Beata Rybotycka w roli stylizowanej na Milvę gwiazdy nie zachwyciła; brakowało osobistej nuty, przeżycia, a dziwna maniera wokalna przypominała Violettę Villas. A taniec, choć tyle go było, pozostał jedynie wypełniaczem pustych miejsc libretta. A przecież tangiem da się wiele powiedzieć - wystarczy przypomnieć "Tango Roxanne" z filmowego "Moulin Rouge", "Tango" Carlosa Saury czy "Frantic" Romana Polańskiego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji