Artykuły

Wdzięczna opowieść o męskiej przyjaźni

"Elling" kojarzył się dotychczas z norweskim filmem. Spektakl w warszawskim Teatrze Nowym Praga jest niemal równie dobry jak filmowy przebój.

"Elling" młodego reżysera Michała Siegoczyńskiego to spektakl, który rozwija się niespiesznie, po to, by w końcu zachwycić widownię.

Zaczyna się może nazbyt sentymentalnie. Tytułowy bohater (Jarosław Boberek) wraz z przyjacielem Kjellem (Tomasz Karolak) próbują zainstalować się w nowym mieszkaniu i na nowo w życiu. Ciekawi świata, ale i niepewni - poznali się przecież w zakładzie psychiatrycznym i było to dotąd ich jedyne oswojone środowisko. Teraz muszą żyć z pomocą kuratora (Tomasz Kot), który dogląda, by chłopakom nie stała się krzywda i by nie narozrabiali.

Boberek z Karolakiem przez pierwsze minuty przedstawienia gadają, jakby spotkali się przed chwilą, by opowiedzieć sobie wszystko. Udaje im się osiągnąć jakże rzadki na scenie ton naturalnej rozmowy starych kumpli, którzy niczego nie muszą udawać. Znają się jak łyse konie, wiedzą, że nie ukryją swoich słabości.

Elling Boberka, malutki, w rogowych okularach, wie o świecie całkiem niemało. Frajdę znajduje w nieustannym analizowaniu mniejszych i bardziej istotnych zdarzeń. Kjell Karolaka, zwalisty, o misiowatych ruchach, postrzega rzeczywistość jak dziecko.

Dzięki tak postawionym rolom widowisko Siegoczyńskiego staje się czymś na kształt opowieści inicjacyjnej, w której stawką jest ocalenie niewinności.

Aktorzy nie potrzebują w "Ellingu" zamaszystych gestów ani mocnych słów. Nie jest to też, dzięki Bogu, sceniczna wersja "Rain Mana" ani innego hollywoodzkiego filmu o wspaniałych bohaterach z marginesu normalnego życia. Boberek i Karolak nie akcentują zbyt wyraźnie upośledzenia swoich bohaterów. Wystarczy im lekko zmieniona intonacja, nieoczekiwane powtórzenie tej samej frazy, niezborny ruch. Siła warszawskiego spektaklu polega na tym, że nikt nie próbuje wymuszać współczucia wobec ludzi na scenie. U Siegoczyńskiego nikt nikogo nie ocenia, niczego nie imputuje. Patrząc na bohaterów spektaklu, z czasem zapominamy o ich chorobie. Przecież Elling i Kjell są tak bardzo do nas podobni - czasem śmieszni, czasem irytujący, czasem piękni.

"Elling" to przedstawienie ostentacyjnie niemodne. Na scenie sami porządni, zwyczajnie sympatyczni ludzie. Frank Tomasza Kota za pozorną oschłością skrywa sympatię do swoich podopiecznych, od środka zaś gnębi go dramat nieudanego związku. Pełna spontaniczności ciężarna Reidun Moniki Pikuły w zwalistym ociężałym Kjellu zobaczy swego księcia z bajki - na miarę małych oczekiwań. Spektakl jest ich pochwałą. Hymnem na cześć małych radości i przyjemności.

Dlatego Siegoczyński nie unika mocnych dawek kiczu, po czym rozbraja go humorem. Reidun i Kjell tańczą w rytm "Forever Young" - starego hitu Alphaville, scena rozbłyska tysiącami dyskotekowych światełek. Kiedy bohaterowie wybierają się w podróż poślubną, z kanapy robi się samochód, a za nim pojawiają się weselne baloniki. "Elling" to teatr naiwny, taki, co o swej naiwności wie i czyni z niej siłę. Prosty do bólu, a przy tym jednoczący publiczność w poczuciu szczerej empatii.

Nie warto tracić z oczu Michała Siegoczyńskiego. Konsekwentnie i bez rozgłosu robi swój mały teatr ludzkich spraw. Śmieszny i smutny, jakże często wzruszający. "Elling" jest tego najlepszym dowodem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji