Artykuły

Ani śmieszno ani starszno

O Zabij mnie w reż. Bartosza Zaczykiewicza w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Iwona Kłopocka

"Zabij mnie" to rzecz o eutanazji. Felietonowo potraktowany temat najpierw bawi, potem szokuje, by w końcu otrzeć się o banał.

Na sobotniej premierze w Kochanowskim publiczność po raz pierwszy od niepamiętnych czasów mogła na zakończenie zawołać "autor, autor". "Już to sprawia, że nasza premiera będzie niezwykła" - zapowiadał na poprzedzającej ją konferencji prasowej dyrektor Bartosz Zaczykiewicz. Niestety, niezwykłość ograniczyła się do możliwości obejrzenia sobie autora na żywo.

Marek Modzelewski z zawodu jest lekarzem radiologiem, a z pasji dramaturgiem. Jego "Zabij mnie" zostało odkryte przez Adama Srokę na radomskim festiwalu sztuk odważnych. Warszawskiej premiery doczekała się także jego "Koronacja".

Zanim Modzelewski zaczął tworzyć współczesne sztuki, pisał dla radomskiego Kabaretu Imienia Romana. Tę kabaretową proweniencję widać też wyraźnie w "Zabij mnie".

Rzecz rozgrywa się w luksusowym eutananum, gdzie za ciężkie pieniądze pacjenci uznani za nieuleczalnie chorych na własne życzenie poddawani są eutanazji. Ekipie medycznej przewodzi entuzjasta "zabiegu" doktor Pawulon. Jego nazwisko to echo głośnej łódzkiej afery "łowców skór", w której lek zwiotczający pavulon odgrywał jedną z kluczowych ról, ale niestety ani w sztuce, ani w przedstawieniu ono nie gra, więc nie wiadomo, po co zostało wprowadzone (podobnie jak nazwisko drugiego lekarza - Panadol).

W kolejce do zabiegów czekają dwaj panowie. A - cierpiący na zespół Van Gogha ("niezrozumienie, odtrącenie, zniechęcenie") i B - chorujący na zblazowanie chroniczne.

Mamy więc sceny jakby żywcem wyjęte z kabaretowego programu - pisane grubo, mocno przejaskrawione, absurdalne. Można nie gustować w tego rodzaju dowcipie, ale nie sposób odmówić im dramatycznej werwy, komicznego zacięcia czy sprawności dialogu, w którym co rusz pobrzmiewa prawdziwie wisielczy humor. Na dodatek obie postaci kandydatów do zabiegu zagrane zostały z ikrą. Michał Świtała jest bardzo wiarygodny jako zblazowany i cyniczny B, a Michał Majnicz nadał swemu A sympatyczny rys dużego, lecz zagubionego chłopca, który nie bardzo wie, czego chce.

Powtarzam - można nie być zwolennikiem tego rodzaju humoru, ale przynajmniej konwencja jest zrozumiała, podobnie jak rozwijająca się przed naszymi oczami futurystyczna wizja społeczeństwa, w którym eutanazja jest legalna i sprowadzona do roli jeszcze jednego ułatwiacza życia. Można się śmiać lub nie, można śmiejąc się odczuwać odrobinę przerażenia na myśl, że tak mogłoby być. Właśnie po to autor ubrał rzecz w groteskę, abyśmy ten dreszczyk strachu poczuli i nie mieli wątpliwości, co o całej idei myśleć.

Wszystko jest jasne do momentu pojawienia się na scenie pani K. Jej przypadek to już nie zblazowanie ani kompleks niedopieszczonego artysty, żadne tam błazenady znudzonych życiem, ale najprawdziwszy rak w stadium terminalnym. Plus miłosny zawód i aborcja, który go poprzedził. Plus Grażyna Rogowska na scenie.

Rogowska jest świetną aktorką i skoro reżyser kazał jej serio zagrać terminalne stadium raka, to mamy sceny jak z hospicjum. Z dramatycznie wymalowanym na twarzy rakowym wyniszczeniem bohaterka dyszy, charczy, konwulsyjnie zaciska pięści, aż nam głupio, że się przed chwilą śmialiśmy, aż ręka świerzbi, by włączyć komórkę i zadzwonić po prawdziwych lekarzy. Żeby się kobieta nie męczyła. I żebyśmy sami się nie męczyli, bo nagle tracimy orientację, co tu jest grane.

Na naszych oczach dosyć zabawna futurystyczna komedyjka gwałtownie zmienia się w naturalistyczny dramat skrzyżowany z melodramatem. Makabreska staje się makabrą, a niektóre sceny (np. ta agresji pana B) budzą po prostu niesmak.

Nie chcę zdradzać rozwoju wydarzeń tym, którzy wybiorą się do teatru. Dość powiedzieć, że sztuka kończy się przesłaniem o miłości, która nadaje sens życiu i która jedyna jest zdolna ulżyć czyjemuś cierpieniu. Odkrywcze jak diabli.

Nie wiem, czy "Zabij mnie" miało być głosem w dyskusji o eutanazji, bo prawdziwej refleksji tu właściwie nie ma. Autor zapewne chciał powiedzieć, że sprawa nie jest taka prosta i jednoznaczna, jak by się wydawało, ale paradoksalnie doprowadził tę wypowiedź do nad wyraz banalnej pointy, że "życie jest nieprzewidywalne, zawsze może się zdarzyć jakiś cud". No i co z tego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji