Niezawodny Dürrenmatt
W 35 lat po polskiej prapremierze i w trzy lata po śmierci szwajcarskiego dramaturga, warszawski Teatr Współczesny wystawił "Wizytę starszej pani" w reżyserii Wojciecha Adamczyka. I również ta, z europejskością, zda się skróconą o głowę, premiera dowodzi, że Friedrich {#au#20}Dürrenmatt{/#} okazuje się niezawodny w każdych warunkach. Nawet wtedy, gdy jego mrożącą krew w żyłach (przez brak metafizyki) tragikomedię pozbawi się beckettowskiej grozy. Skupiając się, jak uczynił tym razem reżyser, na psychologiczno-obyczajowym studium pewnej społeczności. Takiej mianowicie, która konsumpcyjne pokusy - zrozumiałe w warunkach skrajnej biedy - wynosi na piedestał.
Społeczność ta, w imię podyktowanego jej przez życie "ideału" skłonna jest podeptać nawet tak fundamentalną wartość, jak przykazanie "nie zabijaj". Aktualne w krajach Środkowo-Wschodniej Europy po upadku muru berlińskiego? Aż zanadto; do tego stopnia, że jeśli trochę szkoda, iż przedstawienie we Współczesnym w niczym nie przypomina finezyjności intelektualnej, bądź żywiołowości inscenizacyjnej dawnych "Wizyt...", to jednocześnie nasuwa mocno umotywowane pytanie, czy w Polsce Anno Domini '93 teatr dawnych olśnień jest w ogóle możliwy. Nie oszukujmy się; w końcówce lat pięćdziesiątych i później czarował nas w Dürrenmatcie nie wyłącznie to, że taki nowoczesny w formie. Również, a może przede wszystkim to, że ten mrożkopodobny wychowanek sytego Zachodu tak strasznie jadowicie pluł na zachodni kapitalizm... Jadowicie i zarazem z tak niezawodnym majstersztykiem urodzonego satyryka, prześwietlającego na wylot małość dwunożnej istoty mianującej się "koroną stworzenia".
Zapyziałe miasteczko Güllen (po naszemu Gnojowice) w stanie marazmu i recesji. Raptem elektryzuje je wieść o bliskich odwiedzinach onegdajszej tubylki, Klary Zachanassian, która jako biedna 17-latka w ciąży, wyfrunęła stąd porzucona przez ukochanego, aby sposobem dostępnym niektórym kobietom dojść do ogromnej fortuny. Klara przyjeżdża i rzeczywiście gotowa jest podźwignąć rodzinne miasto ze skrajnego upadku. Nie za darmo. Domaga się aby w zamian uśmierciło Illa, jej byłego kochanka, dziś szanowanego właściciela sklepiku (w który wżenił się, porzucając dla pieniędzy swą młodzieńczą miłość). Mieszkańcy Güllen zrazu oburzają się na propozycję, ale wynik nietrudno przewidzieć...
Klarę Zachanassian gra Maja Komorowska w sposób tej aktorce właściwy; tzn., odbanalniający nawet najbardziej banalną rzeczywistość. A taką oglądamy na scenie Współczesnego. Komorowska ze swoją świtą, m.in. z dwoma oślepionymi kastratami, jest cała z Becketta; z nieruchomą twarzą, która nam sygnalizuje wewnętrzną pustkę i nieobecność jakichkolwiek uczuć w cynicznej kobiecie, przekonanej, że nawet sprawiedliwość można sobie kupić. Komorowska, nieomal plakatowy znak nieuchronności przeznaczenia, które musi się dokonać, odbija jaskrawo od nader "życiowego" tła, jakie stanowi szamotanina mieszkańców miasta. Ci żyją już na kredyt przyszłej zasobności, choć niby odżegnują się ze wstrętem od zbrodni, którą wypadnie popełnić.
Łącznikiem między dwiema płaszczyznami rozłamanego stylistycznie spektaklu jest postać Illa.
Nieszczęśnika, któremu za błąd młodości przyjdzie zapłacić najwyższą cenę, gra Wiesław Michnikowski. I gra tak, że dla niżej podpisanej, to właśnie Ill staje się główną postacią tej ponurej komedii. Odwracający proporcje winy oraz kary, ogniskujący w sobie wszystkie wielkie pytania Dürenmatta o przedawnienie i nieprzedawnienie. To Michnikowski-Ill, grzesznik niewątpliwy sprawia, że role się odmieniają. I pod pręgierzem staje od jakiegoś momentu społeczeństwo Güllen. Zbiorowość, która dała sobie wmówić konieczność linczu popełnionego na bezbronnej jednostce. Dla Michnikowskiego-Illa warto obejrzeć to w sumie mało efektowne (zwłaszcza jak na Dürrenmatta) przedstawienie. Ten bowiem aktor uświadamia nam wieczną aktualność, jakąś doprawdy europejską niezwietrzałość dramaturga z Neuchâtel w każdych ustrojowych warunkach.