Kultowy motyw
"Straszny dwór" w reż. Emila Wesołowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Andrzej Chylewski w Głosie Wielkopolskim.
Kiedy w I akcie najwybitniejszej opery Stanisława Moniuszki rozlega się przepiękna pieśń "Cichy domku", śpiewana przez powracających do domu po wojen nej tułaczce Stefana, Zbigniewa i Macieja, następuje kulminacja zespolonych wspomnień i marzeń. O wolności, pokoju, rodzinnym domu, porządku i szczęściu. Dla ówczesnych Polaków praktycznie niedostępnych, dla współczesnych - w dużej mierze niepewnych.
Czyż wiec dla pokrzepienia serc pisał nie tylko Adam Mickiewicz swego "Pana Tadeusza" (1834), ale i Stanisław Moniuszko "Straszny dwór" (1865)? Może dlatego i dziś wciąż wracamy (poznański Teatr Wielki po raz ósmy) z ogromnym sentymentem do tytułowego, kultowego wręcz motywu?
W rozmowie z Michałem J. Stankiewiczem, Bogdan Paprocki, zaproszony do obecnej realizacji jako konsultant artystyczny, mówi, że trzeba wystawić "Straszny dwór" "po bożemu", bo tak należy, "żeby głupot i nonsensów nie zrobiono" i "pod warunkiem doboru pięknych głosów, świetnego chóru i baletu, doskonałej orkiestry".
Jak było na premierze 9 lutego, w gmachu pod Pegazem? "Straszny dwór" w nowej inscenizacji zawodzi pod względem muzycznym. Spektakl satysfakcjonuje pod względem inscenizacyjnym (reżyseria i choreografia Emila Wesołowskiego), choć słynny Mazur umieszczony na końcu jawi się zaskakującą "doczepką", a przytupujący w dowolnych momentach tancerze wręcz rażą. Ładnie funkcjonują dekoracje {Janusz Sosnowski) i trafione stroje, przygotowane przez filmową specjalistkę Magdalenę Tesławską.
Cały problem jawi się w warstwie muzycznej. Współpraca solistów, chóru i orkiestry nie przypomina ścis'le przylegających do siebie klocków lego, lecz raczej powiązane gumkami dość swobodnie poruszające się elementy. Kierownik muzyczny i dyrygent Paweł Przytocki nie potrafił nadać przedstawieniu spójności i elastyczności, zarówno we współpracy wymienionych elementów, jak i w przebiegu narracji - zwłaszcza wokalistów. Bardzo dobrze broni się chór, ale grono solistów tylko w kilku przypadkach satysfakcjonuje. Generalnie zawodzi dykcja i nośność głosów, co słychać dobitnie przede wszystkim w całym I akcie.
Jasnymi punktami są bardzo dobry Miecznik (Adam Szerszeń), kompletny Damazy (Piotr Friebe), dobrzy Zbigniew {Rafał Korpik) i Hanna (Małgorzata Olejniczak). To niestety zbyt mało jak na długą już polską historię wystawień "Strasznego dworu".