Artykuły

Wszyscy wiedzieli. Molestowanie w teatrze

Dziewczyny patrzyły ze zgrozą, kiedy namawiałam, by zgłosiły, że były molestowane. Pytały, czy nam uwierzą. W końcu wymyśliły, że pójdą na rozmowę do sprawcy.

To była czwarta próba. — Le­żałam z kartką na scenie, gdy włożył mi rękę pod szlafrok. Drgnęłam. Nie ze strachu, tylko ze zdzi­wienia. Jeszcze pracujemy nad tekstem, nie ma miejsca na dotykanie aktorki. Od­sunęłam się. Potem była kolejna scena: pan Krzysztof mówił swój tekst, przybli­żając usta do moich. Prawie ich dotykał. Znowu się odsunęłam — opowiada Anna. Grała w komedii niewierną żonę, to była jej pierwsza rola po skończeniu studium aktorskiego.

To właśnie tam poznała pana Krzysz­tofa — tak zawsze nazywa aktora i właś­ciciela małego teatru. Lubiła go jako wykładowcę. — Nie dostałam się do szko­ły teatralnej. A on do mnie zadzwonił pół godziny po tym, jak stałam pod listą, na której nie było mojego nazwiska. Totalna euforia, będę grać! — wspomina aktorka.

Przez pierwsze tygodnie byli w teatrze sami. — Pan Krzysztof, który grał mojego kochanka, zamykał drzwi i zaczynaliśmy próbować. Nie widziałam w tym nic złe­go, po prostu pracowaliśmy — mówi.

Zaniepokoiło ją dopiero to wkładanie rąk pod szlafrok. Potem było coraz go­rzej. — Bez pytania rozwiązał mi szlafrok. Nie było tego w scenariuszu. Miałam na sobie tylko majtki, położył mi rękę na nagiej piersi. Wytrwałam trzy zdania i powiedziałam: „Panie Krzysztofie, wy­starczy”. Odsunął się, powiedział: „Bo ja jestem taki zaangażowany”. Ale kiedy powtórzyliśmy scenę, zrobił to samo. Nie usłyszał mojego „nie” — wspomina Anna. Nie poda nazwiska, tak doradziła jej adwokatka.

Odetchnęła z ulgą, kiedy do prób do­łączył znany śląski aktor, który grał jej męża. Przychodziła z nim do teatru i ra­zem z nim wychodziła. — Myślałam, że pan Krzysztof przestanie mnie obmacy­wać, ale nie, robił swoje.

Przekraczanie granic

— W tym zawodzie ciało i emocjonalność to narzędzia pracy. Już w szkole młodzi ludzie są trenowani, by rezygno­wać z granic, ze wstydu. A kiedy aktor­ka skarży się, że czuje się wykorzystana i molestowana, najczęściej słyszy: nie przesadzaj, to taki starszy pan, on tak ma — mówi Alina Czyżewska, aktorka, człon­kini stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska.

Latem ubiegłego roku dostała tele­fon od osób pracujących w Teatrze Po­wszechnym w Radomiu. Opowiadały, że dyrektor dopuszcza się dyskrymina­cji, mobbingu i molestowania seksual­nego, a właśnie startuje w konkursie na kolejną kadencję. — Z prezesem Fundacji przeciw Kulturze Gwałtu, mec. Adamem Kuczyńskim, wysłaliśmy do komisji konkursowej i prezydenta Radomia list z prośbą, by nie rozstrzygać konkursu do czasu wyjaśnienia wątpliwości. Żadne medium nie zareagowało. Jak mogą się czuć ofiary, skoro tak szokująca sprawa albo nie obchodzi lokalnych dziennika­rzy, albo chowają głowę w piasek? Zmo­wa milczenia powoduje, że ofiary też milczą — mówi Czyżewska.

Robert wiele razy widział w radom­skim teatrze, jak dyrektor obejmuje albo przytula aktorki mimo ich sprzeciwu. Koleżanki opowiadały mu, że umawiał się z nimi na rozmowę, po czym dzwonił i proponował, by spotkanie odbyło się w restauracji. — Okazywało się, że restau­racja jest 100 kilometrów od Radomia. Kolacja się przedłużała, dyrektor propo­nował, że zapłaci za nocleg. Mojej przy­jaciółce zaproponował spacer, po czym wywiózł ją do Kazimierza nad Wisłą. Pisała mi SMS-y, że się boi — opowiada aktor. Od dawna nie pracuje w radom­skim Powszechnym. Jest przekonany, że wszyscy wiedzieli, co się tam dzieje.

— Dziewczyny nie zdecydowały się na formalne zgłoszenie molestowania. Po­szły porozmawiać z prezydentem, a on ogłosił nowy konkurs, którego dyrektor omal nie wygrał. Teraz pracuje w Lesznie — mówi Alina Czyżewska. Rozumie, dla­czego aktorki nie chcą zeznawać. — Chcą być aktorkami, a nie molestowanymi ak­torkami. Nie chcą być postrzegane przez pryzmat krzywdy, jakiej doznały. Prze­trwały ją i nie chcą do niej wracać. Może głośne mówienie o tym doda im odwagi — mówi Czyżewska, która jest też koordynatorką Pogotowia Prawnego Kultu­ry Niepodległej.

Nic złego?

— Dlaczego tak późno? Przecież wszyscy w Krakowie wiedzieli od lat — pomyślał Sylwester Biraga, dyrek­tor warszawskiego Teatru Druga Stre­fa, kiedy usłyszał, że pracownice Teatru Bagatela oskarżyły dyrektora. I sam so­bie odpowiedział: ofiary molestowania milczą ze strachu. — To strach przed oce­ną środowiska, strach, że nie znajdą po­tem żadnej pracy, bo będą miały łatkę trudnych. Nie ma środowiskowej soli­darności z ofiarą — tłumaczy.

Przekonała się o tym Patrycja Babicka, kierowniczka działu kreacji w Bagateli, jedna z tych, które głośno powiedziały: tak, byłam molestowana. Kiedy sprawę nagłośniły media, wiele osób trzymało stronę dyrektora. „Kolega aktor zbesz­tał jedną z dziewczyn: «Co wy robicie, niszczycie teatr»" — opowiadała Babicka w portalu teatralny.pl.

Długo przekonywała sama siebie, że dyrektor nie robi nic złego. Polizał w szy­ję na powitanie? Koleżanki mówiły, że to normalne, to taki erotoman-gawędziarz. Dopiero kiedy złapał ją na korytarzu i próbował pocałować, uznała, że prze­kroczył granice. Na początku stycznia został zatrzymany, trzy tygodnie później stracił stanowisko.

Babicka uważa, że teatry, w których dyrektor jest niemal bogiem, to idealne miejsca do nadużyć. Ten w Bagateli nie rozumiał, że aktorka „podpisując angaż, nie wyraża zgody, żeby reżyser-dyrektor klepał ją po tyłku” — mówiła.

Uwielbiał rozbijać pary

— Wypowiedzenie nosiłam w toreb­ce dwa miesiące. Czekałam na moment, gdy znowu mnie poniży albo obrazi — opowiada Agnieszka. W teatrze, o któ­rym opowiada, grała ponad 40 spektakli w miesiącu, była ulubienicą dyrektora.

— Proponował mi wspólne wyjazdy. Komentował wygląd, mówił, że ładnie mi w spódniczce. Niby nigdy nie powiedział wprost, że chce ze mną pójść do łóżka, bo pokazałam mu od razu, że nie jestem za­interesowana tego typu relacją, ale po próbie potrafił wsadzić mnie do samo­chodu i wywieźć na obiad za miasto. Raz chciał mnie pocałować. Uciekłam. Gdy przestałam się na to zgadzać, przestał mnie obsadzać, mimo że miałam świet­ne recenzje. Grałam tylko w spektaklach dla dzieci — opowiada. Nie powie, o jaki teatr chodzi, bo mimo że już tam dawno nie pracuje, boi się dyrektora.

Uwielbiał rozbijać pary: kiedy dowia­dywał się, że aktorka jest z kimś z teatru, zwalniał go.

— Mój pierwszy chłopak przyjechał na próbę i dowiedział się, że ktoś inny gra jego rolę. Z drugim się ukrywaliśmy — do teatru wchodziliśmy osobno, nie rozmawialiśmy na próbach. A i tak się dowiedział, od razu chłopaka wyrzucił — wspomina Agnieszka.

Nie znosił sprzeciwu. — Próba w przed­dzień premiery trwała do drugiej nad ranem, a potem znowu od ósmej. Pamię­tam tylko, że reżyserka krzyknęła: „Łap­cie ją, bo mdleje”. Dyrektor nie zapytał, jak się czuję, tylko mówił, że źle śpiewam. Powiedziałam, że muszę odpocząć, bo nie dam rady wejść wieczorem na sce­nę. Nie chciał mnie wypuścić — wspomi­na Agnieszka.

Ale wypowiedzenie położyła na stole dopiero wtedy, kiedy okazało się, że nie ma jej w obsadzie żadnego spektaklu. — Chwilę później przybiegła jego sekre­tarka, roztrzęsiona, bo się na niej wyżył. Prosiła: „Niech się pani zastanowi, pan dyrektor czeka na przeprosiny”.

Czuła ulgę, ale się bała. — Inne aktorki pukały się w głowę, że jestem nienormal­na, nikt tak nie robi. Tak były zmanipulo­wane i zastraszone, spora część zespołu chodziła do psychiatry. A ja dwa miesią­ce później grałam już w innym teatrze. I nikt mnie nie traktował tak jak ten pan.

To był ciężar

— Do premiery było coraz bliżej, a pan Krzysztof wciąż próbował mnie dotykać, całować. I cały czas obserwo­wał, przenikliwie, wręcz penetracyjnie. Gdziekolwiek poszłam, człapał za mną przygarbiony, czułam jego oddech na ple­cach. Zawsze był o 5 centymetrów za bli­sko — opowiada Anna.

— Kiedy był ze mnie zadowolony, przy­tulał, głaskał, kładł głowę w zagłębieniu mojej szyi. Mówił, że potrzebuje czuło­ści. Nigdy nie powiedziałam: proszę mnie nie przytulać. Najczęściej obracałam to w żart. Nie chciałam go urazić, był moim pracodawcą.

Aktor grający jej męża widział, co się dzieje. — Starał się mnie chronić, czułam się bezpieczniejsza. Pan Krzysztof zaczął się złościć. Sypał mu się tekst, w scenach ze mną było jeszcze więcej rozwiązywa­nia szlafroka — opowiada aktorka.

Nie chciała, żeby praca na scenie tak wyglądała, ale cieszyła się, że ją ma. — To był mój debiut, czułam, że złapałam pana Boga za nogi, a pan Krzysztof jest moim zbawicielem — krzywi się.

A potem była premiera, tydzień prze­rwy i kolejny spektakl. Najgorszy w jej życiu, ledwie dotrwała do końca. — Tam była scena, w której musiałam go poca­łować. Zawsze robiłam to technicznie, ale przytrzymał moją głowę, wsadził ję­zyk do gardła i trzymał aż do końca sceny. Co miałam zrobić? W pysk mu dać? Na oczach widzów? Poczułam się zgwałcona.

Uznała, że aktorstwo nie będzie mia­ło dla niej sensu, jeśli nie zgłosi tej spra­wy formalnie. Poczuła — jak mówi — misję.

Ile osób skrzywdziliście?

Kiedy Alinę Czyżewską poproszono o przemówienie na konferencji „Zmia­na — teraz. O czym milczeliśmy w szko­łach teatralnych”, rozesłała ankietę do studentów i absolwentów z pytaniem, czy doświadczyli jakiegoś rodzaju przemocy. — Wielu mówiło, że nie chcą do tego wra­cać. Nigdy nie pracowali w zawodzie właś­nie z powodu upokorzeń, jakich doznali w szkole. Inni opowiadali o poniżaniu, wyśmiewaniu i zastraszaniu jako metodzie edukacyjnej — wylicza Czyżewska.

Niektórzy byli ofiarami przemocy fi­zycznej, ale najwięcej było opisów molestowania. „Bardzo zdolny facet, tylko do studentek podchodzi tak, że czujesz się jak kawałek mięsa. Nie respektuje granic, dotyka, oblepia wzrokiem, komentuje ubiór w sposób co najmniej dwuznaczny, ewidentnie podrywa”.

Inna opisywała profesora, który przez cały semestr powtarzał, że „powinno nastąpić jakieś przekroczenie w ciele”, a w końcu powiedział, że powinna się masturbować w trakcie tej sceny.

Skarżącym się studentom wykładow­cy mówią: „każdy musi to przeżyć” albo: „przesadzasz, jest po prostu wymaga­jący”. Słyszą, że takie metody mają po­móc odnaleźć się w zawodowym świecie, bo w teatrze nie będzie im łatwo. — Ab­surd. To tak, jakbyśmy bili dziecko, by je przygotować na to, że może dostać kopa w dorosłym życiu. Przemocowe meto­dy są usprawiedliwiane również tym, że aktora trzeba „otworzyć”. Mam więc py­tanie do profesorów: czy sprawdziliście efektywność swoich metod? Ile osób trwale skrzywdziliście? W ilu zabiliście miłość do teatru? — pytała na warszaw­skiej konferencji Czyżewska.

Studenci i wykładowcy z innych krajów byli zdumieni tym, co w Polsce nazywa się metodami pracy. — Mówili: przecież aktor nigdy nie przestaje być człowiekiem, on też odczuwa wstyd, skrępowanie. Na stu­diach powinno się uczyć z tym pracować i to oswajać — mówi.

— Przez lata takie sprawy były zgłasza­ne, ale zaraz je wyciszano. Studentom mówiono: „trzeba wytrzymać, profe­sor jest nie do ruszenia” — opowiada Agata Adamiecka-Sitek, rzeczniczka praw studenckich w warszawskiej aka­demii teatralnej. Omawia ze studentka­mi i studentami kodeks etyki i przepisy antymobbingowe i anty dyskryminacyjne przyjęte po ujawnieniu w akademii reży­sera, który molestował studentki. — Długo potrwa, zanim rzeczywiście zaczną przynosić skutki. Jeszcze wiele pracy przed nami, by studiujący uwierzyli, że jeśli zgłoszą jakieś nadużycie, uzyskają realną pomoc — mówi.

Reżyserka Marta Miłoszewska uważa, że mówienie wyłącznie o sprawie jedne­go molestującego profesora to wylewanie dziecka z kąpielą. — Mamy ogromny prob­lem systemowy. A w każdym takim prob­lemie wszyscy marzą, by wskazać czarną owcę, bo wtedy można się od niej odciąć, umyć ręce i powiedzieć, że nie ma już problemu. A to nieprawda.

Nikt się nie skarżył

— Kilka lat mieszkałam w Wielkiej Brytanii. Tam pan Krzysztof już daw­no straciłby pracę, a tutaj dyrektor tea­tru, w którym ma etat, wysłuchał mnie i powiedział: „Słyszę o Krzyśku od 20 lat”. Słyszał, ale nic nie zrobił, bo nikt do nie­go nie przyszedł z formalną skargą. Po­wiedział, że mi wierzy, podziwia moją odwagę, ale żeby działać, musi mieć wię­cej świadectw molestowanych dziewczyn — wspomina Anna.

Znalazła inne ofiary. — Patrzyły na mnie ze zgrozą, kiedy namawiałam, by zgłosiły molestowanie. Pytały, czy nam uwierzą. Jedna opowiadała, że reżyser onanizował się przed nią, ale ona w tej scenie była całkiem naga, więc chyba nie może się skarżyć. W końcu wymyśliły, że pójdą na rozmowę do sprawcy. Pytałam, po co? Nawet nie usłyszymy „przepra­szam”, zachowujecie się jak podręczni­kowe ofiary. Ale one się bały—- wspomina aktorka.

Znalazła adwokatkę, spotkały się z Krzysztofem. On też przyprowadził prawnika. Kiedy opowiadała, jak bardzo czuła się przez niego zeszmacona, siedział z głową złożoną na rękach. — Oświadczył, że moje oskarżenia to jego wielka poraż­ka. Nigdy nie miał wobec mnie złych za­miarów, chciał tylko robić piękną sztukę — mówi Anna.

Jej prawniczka twierdzi, że jeśli nie zgłoszą się inne molestowane kobiety, ma bardzo małe szanse na wygraną w sądzie. Ale nie rezygnuje. — Starałam się wytłumaczyć dziewczynom, że tu nie chodzi o nas, tylko o następne aktorki, które pan Krzysztof będzie molestował. Czego jesz­cze potrzeba? Żeby którąś zgwałcił?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji