Artykuły

Futurologiczna comédie larmoyante

W spektaklu dobrze uwypuklony został pewien paradoks Nieprze­widywalne symulakra dowodzą przewidywalności ludzkiej natury, czyli banalności człowieka. Zarówno Em, jak i jego ojciec kupią identyczny model humanki, mającej spełniać ich erotyczne marzenia.

Kiedy wchodzimy na widownię Teatru No­wego w Łodzi, słyszymy podawane z offu roz­ważania na temat przyszłości. Aktorzy opo­wiadają o swoich nadziejach i obawach. Potem, gdy już wszyscy zajmiemy miejsca, głos z na­grania poprosi nas o nieteleportowanie się do rzeczywistości.

Przez chwilę panuje ciemność, a potem przy dźwiękach ostrej muzyki wyłoni się Anna Bieżyńska, odgrywająca na rozmaite sposoby ob­cowanie z manekinem. Erotyczna lalka przed­stawia przystojnego szatyna z penisem o nad­naturalnej długości. Aktorka jest powabna, porusza się bardzo dynamicznie, a sekwencja ciągnie się długo.

Wchodzimy zatem w świat symulakrów, któ­rymi już dziś ludzie zasłaniają sobie rzeczywi­stość, a które w niedalekiej przyszłości mają stać się ich nieodłącznymi towarzyszami. Jak­kolwiek ani autor inscenizowanego tekstu, czyli Jarosław Murawski, ani reżyserka przed­stawienia, czyli Lena Frankiewicz, nie odwo­łują się bezpośrednio do Jeana Baudrillarda czy Michela Houellebecqa, to trudno mieć wątpliwości, że łódzkie przedstawienie dosko­nale koresponduje z obawami obu Francuzów. Z jednej strony — jak ostrzegał Baudrillard — życie w przyszłości będzie przepełnione trudnymi jeszcze do wyobrażenia formami sy­mulacji (w spektaklu pojawiają się na przykład uczuciowe humanoidy), z drugiej — jednym z największych ludzkich wyzwań pozostaje radzenie sobie z pierwotnymi instynktami, zależnością od niepoddającej się ucywilizo­waniu chuci. Ta perspektywa bliska zaś zdaje się obsesjom Houellebecqa.

Na scenie aż gęsto od rozmaitych symula­krów. Należy do nich Cezar, czyli imitująca mężczyznę erotyczna lalka. Należy do nich również Mi, czyli komputer zarządzający domem, a objawiający się głównie pod posta­cią głosu (Monika Buchowiec). Niezwykłym symulakrum jest wreszcie tytułowa postać, czyli grana (gościnnie) przez Mariannę Zydek androidka o imieniu Szi. Androidka, czyli humanka… Innymi słowy robot stworzony na podobieństwo kobiety. Maszyna doskonała. Przede wszystkim z powodu niezwykle ponęt­nego wyglądu. Piękna aktorka, ubrana w świet­nie skrojony, czarny, lśniący kombinezon, po­rusza się lekko i płynnie, czasem tylko — na chwilę — przechodząc do ruchów kojarzących się z automatem. Ale Szi jest bliska doskona­łości nie tylko z powodu aparycji, ale i niezwykłej osobowości, co Zydek też potrafi przekonująco ukazać.

Oprócz tych robotycznych postaci, istot­nym medium symulacji jest ustawiony pośrodku sceny wertykalny ekran, kojarzący się z powiększonym do monstrualnych rozmiarów smartfonem. Wielofunkcyjne urządzenie słu­żyć będzie głównemu bohaterowi (Em grany przez Bartosza Turzyńskiego) do kontaktów z zewnętrznym światem. Za jego pośrednic­twem będzie oglądał telewizję, w której wy­stępują oczywiście androidy, kontaktował się z rodzicami (Mirosława Olbińska i Dymitr Hołówko), łączył się z doradcą klienta (Łukasz Gosławski) czy, wchodząc do „Uniwersum”, przyglądał się symulacji spotkania Szi z jego matką.

Trzeba przyznać, że wszystkie te sceny ekra­nowe zostały bardzo dobrze wyreżyserowane i zagrane. Olbińska i Hołówko w przekonują­cy sposób wcielają się w role seniorów chcących wierzyć w swoją fizyczną atrakcyjność, a ucharakteryzowany na istotę ponadseksualną Go­sławski brawurowo odgrywa ugrzecznionego, ale w rzeczywistości pozbawionego empatii humanoida.

W spektaklu dobrze uwypuklony został pe­wien paradoks. Nieprzewidywalne symulakra dowodzą przewidywalności ludzkiej natury, czyli banalności człowieka. Zarówno Em, jak i jego ojciec kupią identyczny model humanki, mającej spełniać ich erotyczne marzenia, a matka przejrzy na oczy dopiero wówczas, gdy wyjdzie na jaw, że jej młody partner zażywał „Blue Wonder”, czyli środek wpływający na świadomość, dzięki któremu był w ogóle w sta­nie obcować z podstarzałą kochanką.

Twórcy spektaklu ową banalność — prze­chodzącą w zły gust — obnażyli także w warst­wie scenograficznej (Mirosław Kaczmarek). Mieszkanie Ema to wcielenie nowoczesnej mieszczańskości. Na honorowym miejscu nie­przypadkowo stoi ogromne łoże — miejsce naj­ważniejszej dla Ema aktywności. Część kuchenno-jadalna oraz toaleta wyłaniają się gdzieś tam w głębi, jeszcze bardziej podkre­ślając hierarchię jego potrzeb.

Uwagę zwraca leżąca na podłodze włochata wykładzina. To syntetyczne futro jest jakimś smętnym wspomnieniem dzikiej i pierwotnej natury. Podobnie zresztą jak i sen, w którym wokół Ema zaczynają kłębić się małpy. Istota ludzka, która dawnym myślicielom jawiła się jako ulokowana pomiędzy światem zwierząt a sferą niebiańską, dziś wydaje się raczej uwię­ziona pomiędzy dzikimi małpami a światem sztucznej inteligencji.

Wyszukane, a jednocześnie tandetne są ko­stiumy, w których paradują postaci. W więk­szości uszyte są ze lśniących materiałów i tak zaprojektowane, aby wyrazistymi barwami prowokować nasze gusta. Postaci sprawiają wra­żenie, jakby swojej nijakości próbowały nadać powabną powierzchowność. To konstruowa­nie wizerunku dobrze zresztą widać, kiedy Matka przy pomocy makijażu i peruki odejmuje sobie kolejne lata.

Twórcy spektaklu nie bez powodu operują niejednoznacznością i kontrastem. Seksual­ność ukazano jako sferę i niezwykle dla czło­wieka ważną, i obnażającą jego śmieszność. Stąd wprowadzone do przedstawienia obrazy erotyki mogą nas i wprawiać w zakłopotanie, i ujmować swoistą magią. Zmysłowy taniec z manekinem budzi w wielu widzach zakłopo­tanie, ale wyestetyzowaną scenę orgii, świetnie ułożoną pod względem choreograficznym przez Karolinę Kraczkowską, ogląda się z przy­jemnością.

W spektaklu dobrze sportretowane zosta­ły też ludzki egoizm oraz małostkowość. Co ważniejsze, ograniczenia te efektownie skon­frontowano z przewagami humarfoida, potra­fiącego przewyższyć nas wrażliwością. Prze­cież to tytułowa humanka, odtrącona i upo­korzona przez Ema, ulegnie całkowitej awarii, czyli umrze z rozpaczy.

Śmierć robota zderzona z ludzką nieczułością ma nam zapewne uświadomić, że żyjąc w podporządkowanej naszym zachciankom cywilizacji, paradoksalnie sami coraz to bardziej stajemy się symulakrami człowieka, pustymi ludzkimi ambalażami. Przesłanie to, choć prze­konujące, zobrazowane jednak zostało w spo­sób dość sentymentalny, ściągając spektakl w stronę teatru obyczajowego, niedzielnej rozrywki współczesnego mieszczaństwa.

Nic dziwnego, że wychodząc z teatru, mia­łem poczucie, jakbym obejrzał jakąś mutację osiemnastowiecznej comédie larmoyante. Po­dobnie bowiem jak w komedii łzawej, poka­zano mi sceny z życia sfer mieszczańskich, a melodramatyczna śmierć tytułowej boha­terki miała wywołać we mnie uzasadnione wzruszenie. Po chwili poczułem wdzięczność do inscenizatorki, że całość przedstawienia zechciała doprawić odpowiednią szczyptą dys­tansu i ironii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji