Artykuły

Lekceważenie przestrogi

Historia utopijnego spektaklu Wracać wciqż do domu Magdy Szpecht, pokazującego ludzkość po wielkiej ekologicznej katastrofie, tydzień po marcowej premierze nabrała charakteru wielkiej przestrogi. Szkoda, że widzowie nie mogą obejrzeć choćby jego rejestracji.

Magda Szpecht, jedna z młodych reżyserek, która miała szansę zaistnieć w polskim teatrze również na fali wprowadzania kobiecego pa­rytetu, sięgnęła po książkę Ursuli K. Le Guin. Gdy od kilku miesięcy zdajemy sobie sprawę z błędów popełnianych przez ludzkość przed i po wybuchu pandemii koronawirusa — trzeba podkreślić, że Amerykanka już trzydzieści pięć lat temu sformułowała swoje radykalne ostrzeżenie, by nie ryzykować nieustannie ła­mania praw natury. Zaś jej refleksje na temat czekającej nas cywilizacyjnej katastrofy nie były tylko kwestią mody na ekologię, kształ­tującej się od kilku dekad.

Autorka, której pisarstwo zalicza się do nurtu antropologicznego fantasy, swoje poglądy opar­ła na obserwacjach naukowych. Urodziła się w Berkeley w rodzinie słynnych antropologów — Theodory Kroeber i Alfreda L. Kroebera. Matka, poza specjalistyczną wiedzą, przekazała jej tak­że wstrząsającą historię rozmów z Ishi, przed­stawicielem szczepu Yahi (plemię Yana) z Kali­fornii. Niestety ostatnim, bo wraz z jego śmier­cią historia ludu zaliczanego do grona rdzen­nych mieszkańców Ameryki wygasła.

Pisarka od najmłodszych lat miała naoczny dowód katastrofy, jakiej dokonuje nasza cy­wilizacja nie tylko w środowisku naturalnym, ale także w swoim gatunku. By rzecz nie miała charakteru wyłącznie egzotycznej, zaocea­nicznej opowieści, trzeba dodać, że pradziad­kiem pisarki był powstaniec styczniowy Lud­wik Stanisław Kraków. Opuścił Polskę, gdy została skazana na niebyt. Może nie tak do­tkliwie jak kalifornijscy Yahi, ale przecież w tak zwanym Kraju Priwislańskim od 1864 aż do 1905 roku nie można było nauczać po polsku, a Polakom w tym swoistym rezerwacie zade­kretowano los Indian.

Spektakl Szpecht powstał jako koproduk­cja Festival/Tokyo, TR Warszawa i Instytutu Adama Mickiewicza. Premiera z japońsko-polską obsadą odbyła się z okazji obchodów stulecia polsko-japońskich stosunków dyplo­matycznych 8 listopada 2019 roku w Japonii. Warto wspomnieć, że pomysł wysłania tam młodej reżyserki, pracującej nad proekolo­giczną fantazją, komentowany był w Polsce również ironicznie, na zasadzie: można było wysłać coś lepszego, a już na pewno poważ­niejszego!

Protekcjonalne komentarze można było usły­szeć również po premierze 6 marca w warszaw­skim TR Warszawa. Bo przecież jak można po­ważnie traktować ekologiczną bajeczkę opo­wiadającą o jakiejś tam Północnej Sowie, która żyje pomiędzy dwoma plemionami — ludem Kesh i ludem Kondora. Sam zresztą poczułem się jak nazbyt dojrzały widz na pokazie prościutkiego przedstawienia dla młodszych na­stolatków. Na początku zdziwiony tym bar­dziej, bo grają w nim znakomici aktorzy, znani ze złożonych aktorskich kreacji: Monika Frajczyk, Dobromir Dymecki i Paweł Smagała. A wcześniej na scenie prześwietlonej wizualizacjami przyrody pojawili się najlepsi spośród najmłodszych. Sarę Celler-Jezierską znamy m.in. ze spektakli wałbrzyskiego teatru, gdzie zagrała rolę Berdache, wyróżnioną w Kaliszu Nagrodą im. Jacka Woszczerowicza. W War­szawie występuje w, również utopijnym, spek­taklu Jezus w Nowym Teatrze. Podobnie jak Małgorzata Biela, która w przedstawieniu Szpecht gra główną rolę Północnej Sowy. Ma­teusz Górski we wstrząsający sposób zagrał Woyzecka w spektaklu Grzegorza Jaremki w TR Warszawa. Obecność takiego doborowe­go składu na scenie to już wydarzenie, bo prze­cież jeśli nie wydarzy się nic złego, młodzi aktorzy staną się naturalnymi następcami Mag­daleny Cieleckiej, Mai Ostaszewskiej i An­drzeja Chyry.

Oglądając spektakl Szpecht, a mając też w pamięci Jezusa Piaseckiego, zwłaszcza teraz można uzmysłowić sobie, że ze światem było naprawdę źle, skoro najbardziej utalentowani młodzi twórcy — zamiast tak jak starsze poko­lenie Moniki Strzępki czy Jana Klaty walczyć o polityczną zmianę rzeczywistości — niemal jednocześnie zaplanowali ucieczkę do krainy utopii. Tam, gdzie panują zasady fair — praw­dziwie chrześcijańskie, choć można też mówić o praktykowaniu buddyjskiej łagodności.

Z Wracać wciąż do domu jest jednak na po­czątku jeszcze jeden problem. Reżyserka, świa­domie czy też nie, wpycha aktorów w ramy no­wego teatralnego schematu, zakładającego, że dużą część spektaklu musi wypełniać cho­reografia. Nie ma wątpliwości, że to, co zaproponowal Paweł Sakowicz w wielominutowej scenie otwarcia — jest bardzo atrakcyjne wizu­alnie. To pełna dynamiki i skupienia wersja azjatyckiego tańca. Ale też alternatywna wa­riacja na temat „cepelii” Bollywoodu. Oczywi­ście, zawsze łatwiej jest pokazać piękny taniec, zwłaszcza gdy współtworzy go sferyczna mu­zyka Krzysztofa Kaliskiego — niż powiedzieć coś głębokiego. Na szczęście spektakl Szpecht to hipsterska baśń, przypowieść. Słyszymy, że kolejne lata po 2020 roku przyniosły suszę i roztopiły się resztki lodowców. W następnych dekadach doszło do społecznych i politycznych niepokojów. Mówiąc o tym, Dobromir Dymecki, którego jeszcze niedawno podziwialiśmy we współczesnych Cząstkach kobiety, tańczy ubrany w kostium stanowiący miks hipsterskiego mundurka-dresu i dalekowschodniej męskiej szaty. Narzekając nawet na schematyczność przekazu multi-kulti, myśląc, że oto na scenie dzieje się coś naiwnego na skrzyżo­waniu Narnii i Avatara — trudno nie ulec ma­gicznej wręcz delikatności przedstawienia. A ona właśnie, jako sposób na życie, jest najważniejszą propozycją, jaką formułuje wobec widzów Szpecht. Tak jakby chciała nas otulić aksamitem łagodności i namówić do tego, by wyrzec się chorych emocji, wyścigu szczurów i niszczenia środowiska. Bo jego konsekwencją jest katastrofa, o której mówi sceniczna ada­ptacja, wzmocniona cytatami z książki Naomi Oreskes i Erika M. Conwaya Upadek cy­wilizacji zachodniej. Spojrzenie z przyszłości. Co ciekawe, nawet Michał Korchowiec, który w spektaklach Moniki Strzępki pokazywał śmietnik i chaos świata — ubrał scenę w harmo­nijne pejzaże.

Grana przez Małgorzatę Bielę Północna Sowa przybliża nam zasady ludu Kesh, który nie ma nic wspólnego z cywilizacją żyjącą pod dyktando pieniądza. To plemię, które wyciąg­nęło wnioski z katastrofy ekologicznej i wy­niszczania gatunków. Ludzie, rośliny i byty pozornie martwe jak kamienie — mają swoje imiona, a wszyscy traktowani są z równym szacunkiem. Doszło też do pouczającego dla nas odwrócenia pojęć: ci są najbogatsi, którzy dali innym najwięcej. Kwitnie kult wymiany: dzielenie się dobrem jest najważniejsze. Ro­lami dzielą się również aktorzy, przekazując sobie narrację.

Północna Sowa opowiada o rodzinie, w któ­rej nie ma mężczyzny. To znamienne. Jej oj­ciec odszedł w tajemniczych okolicznościach. Gdy Północna Sowa udaje się na spotkanie z nim, przekonuje się, że lud Kondora, do któ­rego przystał ojciec — jest plemieniem męskim, reprezentującym inne zasady niż plemię Kesh. To środowisko, gdzie odradza się duch rywali­zacji, a wręcz konfrontacji, który doprowadził do katastrofy. Pomimo to Północna Sowa od­czuwa niekompletność swojej rodziny i stara się połączyć matkę z ojcem. Idylla nie trwa długo. Ojcem, którego Paweł Smagała stylizuje na wojownika z azjatyckiego komiksu, a może samuraja — kieruje bowiem zew wojny, idzie więc na kolejną wyprawę. Chciałby wrócić, jednak w świecie Kesh kobieta musi wyrazić na to zgodę. Kobiety same decydują też o swo­jej seksualności i o tym, czy ciąża zakończy się narodzinami dziecka. Temat feminizmu, an­tykoncepcji i aborcji wybrzmiewa pośrednio jako nowy dogmat, który nie podlega dyskusji. Alternatywą jest życie w męskim świecie ludu Kondora. Ale tam kobiety mają prawo tylko do krótkich chwil seksualnej rozkoszy, zajmując niższe od mężczyzn miejsce w .społecznej hierarchii.

Dla głównej bohaterki nie jest to atrakcyjny wzorzec, co potwierdza finał. To rodzaj kody, ale też kontry wobec pierwszej sceny naznaczo­nej piętnem katastrofy. Aktorzy, którzy do tej po­ry zamieniali się rolami — przy wyciemnionych, a chciałoby się też powiedzieć, że przy wyci­szonych światłach — łączą się w jeden harmo­nijny, tańczący organizm. W idealny sposób oddają baśniowe wyobrażenie wspólnoty i relacji opartych na wzajemnym poszanowaniu.

Dziś wiemy też, że gdy odbywała się japoń­ska premiera przedstawienia, symultanicznie rozwijał się już koronawirus, który zatrzymał cywilizację lekceważącą zasady zrównoważo­nego rozwoju z poszanowaniem praw natury. Warszawską premierę przyjmowano z ironicz­nymi uśmiechami. Tydzień później, 13 marca, wszystkie teatry zostały zamknięte w związku z pandemią. Nie wiemy, kiedy zostaną otwarte. Nie wiemy, kiedy znów będzie można zoba­czyć Wracać wciąż do domu. Ale w tych, którzy zdążyli obejrzeć spektakl — wykonuje on niesamowitą pracę i nabiera znaczeń, których nie mogliśmy przewidzieć, choć Magda Szpecht oraz autor scenariusza Łukasz Wojtysko po­zostawili dla nich odpowiednie miejsce. Oboje wręcz je tam zaprogramowali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji