Artykuły

Za ścianą

Krakowskie przedstawienie Pawła Miśkiewicza pokazuje, że jeśli zmniejszy się trochę obroty pędzącego rytmu, można usłyszeć w Innych ludziach Doroty Masłowskiej nowe brzmienie.

Antoni Czechow, Elfriede Jelinek, Tadeusz Różewicz, Fiodor Dostojewski, William Szeks­pir — to kilkoro spośród autorów, którymi zaj­mował się w ostatniej dekadzie Paweł Miśkie­wicz. Poważne towarzystwo, można powie­dzieć. Często, jak w przypadku Nauki chodze­nia we Wrocławiu czy warszawskiego Idioty, nie ograniczał się do inscenizacji pojedyn­czego utworu, ale tworzył autorski, kolażowy scenariusz. Pocierając o siebie teksty, szukał nowej interpretacji — oświetlenia z innego niż zwykle punktu. Nie stronił przy tym od adap­tacji prozy. Wyłania się z tego — dla niektórych pewnie anachroniczny — wizerunek reżysera przywiązującego wagę do słowa. Od niego za­czyna formułowanie swojej wypowiedzi i do­koła niego pracuje.

Z tej perspektywy sięgnięcie po Dorotę Mas­łowską może nieco dziwić, ale po chwili namy­słu nie powinno jakoś szczególnie. Jej język jest jednym z najbardziej wyrazistych w naszej współczesnej literaturze i wielokrotnie już ku­sił twórców teatralnych, którzy sięgali nie tyl­ko po, jak dotychczas, dwa dramaty w dorob­ku pisarki. Lecz jeśli cofniemy się pamięcią do maja 2018 roku, to zobaczymy, że przyjęcie Innych ludzi nie należało do najcieplejszych w jej karierze — większość opinii była stono­wana w swoim entuzjazmie. Jakby książka, imi­tująca (ale tylko pozornie!) zarówno w formie, jak i w treści hip-hopowy album muzyczny (z etykietą „Parental Advisory Explicit Lyrics” ostrzegającą przed treściami potencjalnie nieodpowiednimi dla dzieci), nie była do końca tym, czego się spodziewano. Jakby liczono, że w miejsce wszędobylskich, błyskotliwych gier słownych pojawi się poważna odpowiedź na „palące problemy współczesności”… Tymcza­sem Masłowska po raz kolejny zajęła się ling­wistycznymi zawijasami i — to już wręcz bez­czelność — zamknęła je w dziwaczny poemat. Nawet w notce od wydawcy na tylnej stronie okładki można przeczytać, że „to gatunko­wa hybryda, polifoniczny utwór-potwór, któ­rego komiksowo uproszczone postacie […] znowu są tylko bohaterami posiłkowymi”. Czyli znowu w centrum język, ponadto flir­tujący z twórczością raperów. Hip-hop z bloko­wisk? To tak jakoś nie przystoi… Czy aby jest tak na pewno?

To, jak to ujęto, „komiksowe uproszczenie” zainteresowało w prapremierowej insceniza­cji Grzegorza Jarzynę (TR Warszawa, marzec 2019). Dla niego jednak Inni ludzie to nie coś przypominającego serię rysunków z dialoga­mi w dymkach, ale gonitwa filmików interne­towych, które wylewają się nieprzerwanym strumieniem z mediów społecznościowych. Stąd na scenie trzy ustawione w pionie ogrom­ne ekrany, za którymi aktorki i aktorzy mogą grać „na żywo” i którym jedynie dolepiano wygenerowane cyfrowo tło. Jak gdyby patrzyło się na Warszawę przez niepokojąco wyolbrzy­mione smartfony.

Być może musiało minąć trochę czasu, żeby spod tak migotliwego, zarazem brutalnego i fascynującego języka wydobyć coś więcej. Że­by nie zobaczyć w nim głównego bohatera utworu, ale zwrócić uwagę, że dialoguje tam ze sobą przecież cały kalejdoskop postaci, któ­re może są czymś więcej niż tylko — jak u Jarzy­ny — figurkami z kilkusekundowych nagrań. Masłowska nie raz pokazała (chociażby w pi­sanych dla portalu „Dwutygodnik” felieto­nach z cyklu Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu), że jest przenikliwą obserwatorką ludzkich zachowań. Pod płaszczy­kiem ironii potrafi zajmująco i trafnie inter­pretować dziwactwa codzienności, rozwijając przy tym swoją własną antropologię. Myślę, że właśnie w tym punkcie spotkali się z Miśkiewiczem. Jeśli teraz wrócimy do wspomnia­nych na wstępie pisarzy i dopiszemy do nich autorkę Innych ludzi, to zobaczymy szereg artystów, którzy w różnych epokach przyglą­dali się z zaciekawieniem, czasem w historycz­nym kostiumie, otaczającej ich społeczności. Z tej perspektywy ostatni utwór Masłowskiej musiałby być czymś większego kalibru, niż się początkowo wydawało. Krakowskie przed­stawienie pokazuje, że jeśli zmniejszy się tro­chę obroty pędzącego rytmu, można usłyszeć w nim nowe brzmienie.

Zwracam uwagę na kwestię tempa, bo wydaje mi się ona kluczowa. Grany w niewielkiej sali Akademii Sztuk Teatralnych spektakl roz­kręca się bardzo powoli. Przez długie minuty, a właściwie do końca pierwszej części ponadtrzygodzinnej inscenizacji, można odnosić wrażenie, że gdzieś zaciągnięto hamulec ręcz­ny. Jakby Miśkiewicz wręcz nadgorliwie nie pozwalał młodym aktorkom i aktorom dać się uwieść i ponieść tak na pierwszy rzut oka chwyt­liwemu, łatwemu w mówieniu językowi. Jak pokazał wcześniej Grzegorz Jarzyna, można pójść w tym kierunku i ugrać całkiem sporo. Tymczasem dzięki determinacji reżysera w poskramianiu wodzy krakowskich studentów udało się uchwycić coś, co w ostatnich miesią­cach zdarzało mi się widzieć bardzo rzadko. Inni ludzie to przedstawienie, które staje się na oczach widzów. Postaci rozwijają się i zmie­niają w przebiegu fabuły, opowieść powstaje przez pojawianie się kolejnych elementów, a to wszystko mimo tego, że teatralność sytuacji jest odsłonięta niemal w pełni. Aktorki i akto­rzy wymieniają się trochę jak na hokejowym lodowisku (oczywiście wolniej) i podczas gdy nie są na scenie, obserwują z widowni pozo­stałych w akcji.

Wynika to z przygotowanej przez reżyse­ra adaptacji. Miśkiewicz skupia się głównie na trzyosobowej relacji, czyli romansie (zaurocze­niu? prawie miłości?) Kamila z Iwoną i jej mał­żeńskim kryzysie z Maciejem (Aleksander Kurzak i Szymon Majchrzak). Pojawiają się także inni ważni bohaterowie, jak Aneta (Ali­cja Wojnowska) i jej współlokatorka, matka i siostra Kamila czy dzieci Macieja (z obecną i poprzednią żoną). Zarazem dzięki rezygna­cji z licznych postaci epizodycznych historia staje się czytelniejsza, czemu sprzyjają tak­że pewne przesunięcia wobec literackiego pierwowzoru. Udaje się tym samym uniknąć błędnego myślenia o tym, że tekst Masłow­skiej jest właściwie niemal gotowym scena­riuszem, który wystarczy po prostu przenieść na scenę.

Podstawowe napięcie jest zarysowane mię­dzy Kamilem i Iwoną, a właściwie… między Kamilami i Iwonami. Jak różni są Michał Ba­licki, Paweł Charyton, Jakub Suwiński i Kamil Piotrowski, tak wielobarwny staje się w ich wspólnym wykonaniu „Janik Kamil (32 lat), niekarany”. Od jednego dostajemy trochę skłonności do melancholii, u drugiego uwagę zwraca prostolinijność, inny pozwala wyjść na pierwszy plan przecież także wpisanej w tę po­stać wulgarności i brutalności. W takiej mie­szance przestaje dziwić nawet freejazzowe solo na saksofonie, wieńczące jedną z pierwszych scen. Ale który odpowiada za co? To tylko pew­ne odcienie. Wymieniają się albo brzmią wspólnie, kiedy na scenie są razem i przerzu­cają się krótkimi frazami Masłowskiej (zwłasz­cza w drugiej części), jakby przygotowując się do wymarzonej płyty, do której cały czas nie ma beatów, i udowadniając wszystkim dokoła, „że na tych skrzydłach obciętych permanent­nie / on poleci wysoko jeszcze”.

Podobnie różne kolory zostają odkryte w Iwonie granej przez Monikę Pawlicką, Monikę Rachwalak i Weronikę Malik. Jest w niej desperacja, niezaspokojone pożądanie, ale też samotność i wynikający z niej głęboki smu­tek. I znowu, chociaż każda z młodych kobiet reprezentuje inny typ urody, razem tworzą obraz zagubionej burżujki, której w sferze ma­terialnej może niczego nie brakuje, ale okazuje się, że ubytki są gdzie indziej. Tysiąc pięćset złotych, o które prosi ją Kamil po pierwszej schadzce, to z jego punktu widzenia fortuna, z jej — drobiazg, który choć na chwilę pozwala poczuć się kobietą i odstawić Xanax. Cokolwiek, byleby odzyskać panowanie nad własnym życiem: „Nieraz w kłótniach jej mówił, że to i tak wszystko jest jego, / ale ona wciąż należy do siebie. To jedno wciąż jest jej! JEST JEJ / jej ciało, będzie robić z nim, co chce. Albo czego wcale nie chce”.

Choć akcja toczy się w Warszawie, co jest podpowiedziane narysowaną na rozwiniętej w rogu sali dużej rolce papieru panoramą z Rotundą i Pałacem Kultury, to nie ma w tym przedstawieniu nieznośnego posmaku „War­szawki”. Skórzane kurtki, bluzy z kapturem, dresy czy elegancki dwuczęściowy kostium Iwony składają się w zestaw, który nie drażni ani stwarzaniem modnego ostatnio wrażenia „lumpeksowatości”, ani snobowaniem się na jakiś sztuczny, hermetyczny światek. Ci Inni ludzie są podobni do innych ludzi, którzy mieszkają za ścianą albo po drugiej stronie ulicy. Miejsc jak Wrzeciono, do którego nie chce się jechać Kamilowi, jest wiele. Rozwar­stwienie klasowe wcale nie zniknęło i nadal du­żo zależy od tego, czy ktoś urodził się w cias­nym mieszkaniu w bloku, czy w luksusowym apartamencie. Żeby pokazać to na scenie, wy­starczy dziesiątka aktorów, duży materac i ro­biona na padach muzyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji