Boccaccio na Zoomie
Forma Boccacciowskich opowiastek skojarzyła się artystom Modrzejewskiej ze zdalną konferencją w aplikacji Zoom. Z internetowego meetingu, jakich odbywaliśmy w czasie lockdownu dziesiątki, zrobili efektowną narracyjną klamrę swojego wideospektaklu.
Narodowy lockdown uniemożliwił nam gromadzenie się w teatrach, ale nie pozbawił nas towarzystwa artystów teatru i kontaktu z ich niespożytą wyobraźnią. Ciekawe, że przez te długie tygodnie i miesiące, kiedy zamknięci w domach byliśmy świadkami całkiem mocnego uderzenia sztuki w Internecie (jej sens i jakość to temat na inną dyskusję), tylko jeden zespół w Polsce zdecydował się zająć Dekameronem. Dziełem wprawdzie bardzo starym, ale jakby idealnie skrojonym na nasze dziwne czasy. Giovanni Boccaccio, jak wiemy, upamiętnił w nim zarazę, jaka przetoczyła się przez Europę dawno temu, w 1348 roku, nie jedyną i podobno wcale nie najstraszniejszą w jego epoce. Epidemia dżumy nie stała się jednak tematem Dekameronu, ale ledwie okolicznością, impulsem: oto na przedmieściach Florencji spotykamy siedem kobiet i trzech mężczyzn, którzy ku pokrzepieniu opowiadają sobie krótkie historyjki pełne niewybrednego humoru i erotyzmu. W Dekameronie jest ich całe sto, po dziesięć na każdy dzień.
Czy więc wystawić Dekameron znaczy: dać widzom wytchnienie od zgryzot otaczającego świata? Pozwolić na beztroski eskapizm? Zapomnienie? Artyści legnickiego teatru, czy to na scenie, czy to w półchałupniczej zbiorowej wideokreacji wyświetlanej na ekranach tabletów, chyba nie potrafiliby zaproponować widzom tylko tyle. W Nowym Dekameronie świetny zespół Teatru im. Heleny Modrzejewskiej wybiera kilkanaście Boccacciowskich historyjek i daje nam eklektyczną formę, zajmującą nieraz historię, ale chyba nie chce też, byśmy całkiem zapomnieli o rzeczywistości, która dzieje się za oknami naszych domów.
Wideospektakl Modrzejewskiej zaczyna się zresztą w okolicznościach bardzo współczesnych: w pierwszych scenach obserwujemy samotnego mężczyznę granego przez Rafała Cielucha, zamkniętego w klaustrofobicznym mieszkaniu, jak do niedawna zamknięci byliśmy wszyscy. Bohater kursuje raz to między niemal pustą lodówką a balkonem, gdzie pali papierosy i patrzy na opustoszałą Legnicę, znowuż to między telewizorem z włączonym TVP Info a komputerem, na którym ogląda pornosy. Spożywa też wysokoprocentowy alkohol — ze szklanki albo po prostu z gwinta. Dynamiczny montaż wzmaga wrażenie duszności sceny, bohater wykonuje codzienne czynności coraz rozpaczliwiej, jakby znalazł się w potrzasku. Ale w pewnym momencie Cieluch ubiera się „wyjściowo” i siada przed monitorem laptopa, na którym wyświetlają się twarze kolegów i koleżanek z teatru.
Zamysł wideospektaklu, który można było oglądać, jak w teatrze, o wyznaczonej porze, ale na ekranach telefonów komórkowych, laptopów i telewizorów w serwisie YouTube, jest prosty. Forma Boccacciowskich opowiastek skojarzyła się artystom Modrzejewskiej pod wodzą Jacka Głomba ze zdalną konferencją w aplikacji Zoom. Z internetowego meetingu, jakich odbywaliśmy w czasie lockdownu dziesiątki, zrobili efektowną narracyjną klamrę. Przez niemal dwie godziny patrzymy oczami samotnego mężczyzny na ekran komputera i przenosimy się do mieszkań innych aktorów, którzy grają dla nas za pośrednictwem kamer nieco prowizoryczny w formie wideoteatr.
Zaczyna Joanna Gonschorek opowieścią o wyprawie dwóch kobiet — w obu rolach dzięki filmowemu montażowi oglądamy tę samą aktorkę — do króla Salomona. Jedna chce zasięgnąć rady, jak być kochaną, druga — znaleźć sposób na nieposłusznego męża, którego „błaganiem, pochlebstwem ani żadnym innym środkiem złości i uporu oduczyć nie może”. Warto wiedzieć, że u Boccaccia opowieść ta mówi o wyprawie dwóch mężczyzn i jest jedną z wielu w Dekameronie, które dzisiejszym językiem określilibyśmy co najmniej jako mizoginiczne. Mądry król w zawoalowany sposób radzi bowiem bohaterowi, by… skatował swoją żonę i w ten sposób nauczył ją dyscypliny. Co ten skwapliwie czyni, nie mogąc nadziwić się skuteczności tej metody. W etiudzie Gonschorek finałową chłostę wymierza nie mąż żonie, ale żona mężowi, co przypomina Tarantinowskie filmowe fantazje o kobietach mścicielkach, ale i ironicznie odwraca przemocową sytuację.
Z kobiecymi motywami rozprawia się jeszcze kilka innych etiud Nowego Dekameronu. Choćby ta o dziewczynie chcącej zostać chrześcijanką i w tym celu przychodzącej do pustelnika, który wmawia jej, że jego penis to diabeł, zaś jej pochwa to piekło, do którego diabła należy zapędzić. Scena ta, ale i późniejsze bagatelizowanie relacji bohaterki przez inne kobiety, dość trafnie ilustruje to, co feminizm nazywa „kulturą gwałtu”. Jest to etiuda tym bardziej wstrząsająca, że ubrana w formę rubasznego teatrzyku cieni — bez natrętnych aktualizacji, na które cierpią niektóre etiudy, choćby ta w wykonaniu Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka. Z kolei w zagranej z dużym wdziękiem i z fantazyjnymi kostiumami Pokutującej duszy, w wykonaniu Małgorzaty Urbańskiej i Bogdana Grzeszczaka, to kobieta rozgrywa mężczyzn. To też jedna ze scen, w których zwracają uwagę domowa, jakby naprędce zaimprowizowana scenografia i kostiumy — wychodzące z niej szwy są celowo wyeksponowane i potraktowane z poczuciem humoru. Najlepiej zresztą w Nowym Dekameronie wypadają właśnie te sceny, w których prowizorka warunków produkcji przekuta jest na świadomą formę.
Jakkolwiek rozumieć „opiekę artystyczną” Jacka Głomba nad tym eklektycznym i jednak z założenia nierównym projektem, wydaje się, że aktorzy Modrzejewskiej mieli chyba dużą wolność w doborze środków wyrazu i metod realizacji swoich etiud. Na potrzeby Nowego Dekameronu musieli stać się przecież także autorami kostiumów i scenografii, animatorami, kompozytorami, ale i — co chyba w tym przypadku szczególne — operatorami kamer. Stylistyka poszczególnych scen różni się więc między sobą znacznie: nie wszystkie bowiem są aktorskie. Niektóre sięgają po poetykę teledysku (punkowe w energii songi Ewy Galusińskiej), inne nawet filmu animowanego, teatru cieni czy animacji poklatkowej. Ciekawie wypadają zwłaszcza te ostatnie próby: choćby poetycka Noc w Mugnon czy bardziej satyryczna opowieść o chciwym bracie Cipolli, który wydaje się być aluzją do postaci znanego toruńskiego redemptorysty. Zróżnicowana jest także jakość etiud, co dość istotne w odbiorze dwugodzinnego wideo. Niektóre sceny nagrywane są porządnymi kamerami o wysokiej rozdzielczości, inne ewidentnie komórkami z ręki, jeszcze inne kamerkami laptopów. Zarejestrowany w ten klaustrofobiczny sposób został choćby monolog Pawła Palcata, zamykający część pierwszą spektaklu. Bohater mówi w nim słowa wstępu Dekameronu, a swoim makijażem przypomina Jokera z filmu z Joaquinem Phoenixem. „Te historie nie uganiają się za nikim, one nawet nie proszą, by ich słuchano” — mówi oraz podkreśla, że przedstawione opowieści padają w „miejscu wytchnienia”. Przewrotne słowa w ustach postaci, która we wspomnianym filmie staje na czele wielkiej społecznej rewolucji.
Na projekt pod tytułem Nowy Dekameron mimo wszystko patrzy się z pewną sympatią. Głównie dlatego, że został nakręcony w wyjątkowych warunkach i że bije od niego kolektywna energia zespołu Modrzejewskiej. Jednocześnie chyba nie należy tego traktować inaczej niż jako quasi-teatralny wideodziennik czasów pandemii, „czekadełko” przed powrotem do normalności, jakkolwiek ją sobie wyobrazimy. Ale żeby zaraz obrażać się na mało teatralną formę? Od tylu lat mówimy przecież o tym, że instytucje teatralne powinny być interdyscyplinarne, a kiedy w sytuacji przymusowej sięgają po nieteatralne narzędzia, mielibyśmy krzyczeć: „To przecież nie jest teatr”?
Wydaje się, że za tym projektem stoi też proste przesłanie. Sztuka, choćby ta transmitowana w Internecie, może dawać wytchnienie, może pobudzać do refleksji, ale nie zastąpi życia. I tak kończy się ten Nowy Dekameron: wyjściem Rafała Cielucha z mieszkania na ulicę. Przecież coś tam na nas wciąż czeka.