Artykuły

O Banku Słonecznym. Recenzja niepolityczna

Nikodem Dyzma Ratajczaka ma w sobie zarazem uwodzicielski urok i brutalne okrucieństwo. Bryluje w ponowoczesnym świecie, który należy do niego. Czy to już millenialsów portret własny?

Teatry powoli powracają do normalności. Oczywiście w ramach procedur sanitarnych i przy konieczności zapewnienia dystansu spo­łecznego między widzami. Można już obejrzeć jakieś przedstawienia, przypomnieć sobie czas sprzed pandemii. Starą epokę. Teatr im. Wilama Horzycy zdążył już w marcu rozesłać za­proszenia na Karierę Nikodema Dyzmy w reży­serii Piotra Ratajczaka, kiedy ogłoszono lockdown. Gotowe przedstawienie musiało poczekać na swoją premierę do drugiej połowy czerwca. Teatr reklamuje ten spektakl odwołaniem do współczesnej sytuacji w Polsce. „Czy dziś nie żyjemy w czasach opanowanych przez Dyz­mów?” — to pytanie wywołuje dreszcze. W mię­dzywojniu był jeden Dyzma — wystarczająco dużo, aby martwić się o los ojczyzny. Na afiszu teatr stawia przed widzem jeszcze bardziej przerażającą perspektywę: „I ty możesz zostać prezydentem”. Mam na to natychmiastową od­powiedź: „Owszem nazwisko może i dobre, ale ja serdecznie dziękuję. Nie reflektuję”. Tak zu­pełnie na poważnie, zastanawiało mnie przed wejściem do teatru, czy utwór Dołęgi-Mostowicza może jeszcze w tej epoce rozmnożenia Dyzmów cokolwiek dać widzowi do myślenia. Bo że ma ogromny potencjał rozbawienia go, to wydaje się oczywiste. Trudno się jednak śmiać, gdy rzeczywistość skrzeczy — a to po­mocnik aptekarza, a to wójt małej gminy, a to kierowca ojca premiera z żoną, a to była dy­rektor gimnazjum robią w stolicy zawrotne kariery. Od razu dodajmy — nie są ludźmi zu­pełnie bez wykształcenia, nie to, co były urzęd­nik pocztowy, marny fordanser z Hrubie­szowa sportretowany w powieści Dołęgi-Mostowicza. Dyzmowie naszych czasów mają jakieś kompetencje, tyle że zazwyczaj luźno powiązane z państwową czy ministerialną po­sadą.

Jeśli mowa o spektaklu Piotra Ratajczaka, widz musi na wstępie pozbyć się pokusy ze­stawiania go ze znakomitym serialem tele­wizyjnym Jana Rybkowskiego, który wciąż może służyć za wzorzec aktorstwa — zarówno w wypadku ról głównych, jak i błyskotliwych epizodów. Zupełnie nie warto porównywać ko­gokolwiek do niezrównanego Romana Wil­helm iego, którego Dyzma — prostak i gbur, parweniusz po uszy tkwiący w kompleksach - nie pozwala widzowi oderwać od siebie oczu, demaskując krok za krokiem hedonizm, pustkę i — co tu dużo mówić — bezmyślność elit II Rzeczypospolitej. Reżyser toruńskiego spektaklu miał o tyle utrudnione zadanie, że całą opowieść musiał zmieścić w formacie jednego wieczoru teatralnego, w stu minu­tach. Adaptacja dokonana przez Piotra Rowickiego wydaje się dość zgrabna. Wraz z Dyzmą Arkadiusza Walesiaka wędrujemy między Warszawą a kresowym Koborowem Kunickie­go, którego gra udatnie Michał Marek Ubysz. Reżyser zdecydował się na uruchomienie swoistej machiny teatralnej, która w szybkim tempie rozwija sceniczną opowieść o karierze Dyzmy. Wszystko zostało zaplanowane bardzo teatralnie, choć niemalże bez scenografii i rekwizytów. Prawie wszyscy aktorzy grają po kilka ról. Arkadiusz Walesiak jako Dyzma wchodzi także w rolę narratora, co wytwarza efekt dystansu do zdarzeń scenicznych oraz ma duży wpływ na interpretację postaci tytu­łowej. Zanim napiszę więcej o tej kreacji, je­szcze jedna uwaga. W pewnym stopniu czas akcji został przesunięty w nasze czasy, acz nie­konsekwentnie. Leon Kunicki nie podsuwa Dyzmie pomysłu na rozwiązanie problemu klęski urodzaju, tylko ideę rozwoju źródeł energii odnawialnej. Sam chciałby produkować panele fotowoltaiczne (zapewne jako monopo­lista wspierany przez rząd), a Dyzma zostaje w efekcie dyrektorem Państwowego Ban­ku Słonecznego. Wygląda to jednak na nielo­giczne udziwnienie. Jak pogodzić ultrakonserwatyzm „żubra” Kunickiego z awangardową branżą energetyczną? Hreczkosiejstwo z proekologizmem? Podobnie Nina Kunicka (Jo­anna Rozkosz) po przyjeździe do Warszawy wy­krzykuje speech utkany z haseł feministyczno-lewicowych, tak jakby trafiła prosto z Koborowa na genderowe studia doktoranckie, a nie „po prostu” modne salony Warszawy. Wyglą­da to na Witkacowskie wtręty w rzeczywistość ogólnie przecież daleką od science fiction.

Tak jak wspomniałem, dla Dyzmy Arkadiu­sza Walesiaka duże znaczenie ma fakt uczynienia z niego narratora całej opowieści. Ozna­cza to, że widz ma nieraz wgląd w motywacje Dyzmy, może odczytywać jego słowa i działa­nia w kategoriach dużej pewności siebie, wręcz samochwalstwa. Przystojny i młody, w typie amanta, Dyzma Walesiaka nie ma większych oporów przed podejmowaniem kolejnych wy­zwań. Modny garnitur leży na nim jak ulał, nie sądzę, aby nosił białe skarpetki do sandałów (jak to widać na afiszu). Poza tym moda na plebejski sport, czyli bilard, którą wprowadza osobiście na salony, to przejaw jego — jakkol­wiek to zabrzmi — „woli mocy”, a nie demaskacja nuworysza. Zazwyczaj na scenie pojawia się Dyzma triumfujący, nadający ton, kreujący rzeczywistość. Tylko momentami Arkadiusz Walesiak wychodzi w swojej roli poza ramy „prawdziwego mężczyzny”. Zwłaszcza w sce­nie spotkania z Kasią. Julia Sobiesiak stylowo i wyraziście gra córkę Kunickiego, oryginalną mieszankę femmefatale z emancypantką i les­bijką. Owszem przychodzi nocą do Dyzmy w imię homoseksualnej miłości do Niny, dochodzi do zbliżenia, ale gwałt na zakończe­nie wydaje się psychologicznym zgrzytem. To znów kwestia motywacji postaci — aż tak pew­nie Nikodem Dyzma w tym domu jeszcze czuć się nie może. Niestety, dość podobnie wyglą­da relacja z Niną Joanny Rozkosz. Tutaj problem polega na tym, że Rozkosz została zaangażo­wana do wielu epizodów w scenach zbiorowych (na przykład w orgii misteryjnej czy „konferen­cji” prasowej), w związku z czym nie mogła zwy­czajnie skupić się na psychologicznie wiary­godnym budowaniu postaci Niny. To wielka szkoda dla widowiska dobrze ułożonego cho­reograficznie i muzycznie (w tle wybrzmiewają amerykańskie szlagiery z epoki, pojawiają się także piosenki śpiewane na żywo właśnie przez Rozkosz i debiutującą w Toruniu Joan­nę Kowalską, która gra także Pannę Manię zgwałconą na komisariacie policji).

Z perspektywy widza to będą zapewne dro­biazgi, spektakl powinien cieszyć się wielkim powodzeniem. Ostatecznie chodzi przecież o niekwestionowany tryumf nieuctwa i brak jakichkolwiek kompetencji oraz demaskację naiwnej publiczności, dla której Dyzma Wa­lesiaka odgrywa swoje performanse „mocnego człowieka”. Tu objawia się talent aktorski Arka­diusza Walesiaka. Pokazał się on w Toruniu dotychczas i od strony komediowej jako rudowło­sy Davey w Poruczniku z Inishmore, i tragiko­micznej jako Artur w Tangu Sławomira Mrożka reżyserowanym przez Piotra Ratajczaka. Jego Dyzma ma w sobie zarazem uwodzicielski urok i brutalne okrucieństwo. Bryluje w ponowoczesnym świecie, który należy do niego. Czy to już millenialsów portret własny?

Z dużym przygnębieniem oglądałem scenę finałową, kiedy w obecności zastygłych uczest­ników spotkania w Koborowie, na które przy­był wysłannik prezydenta z propozycją dla Dyzmy, aby objął urząd premiera, Żorż Ponimirski (Paweł Kowalski) wygłasza nagle parabazę. Wychodząc poza ramy przedstawienia, kieruje wprost do widzów swoją przejmują­cą przemowę. Paweł Kowalski ma dar subtel­nego kreowania postaci tego typu jak Żorż — oryginał, kolorowy ptak, dandys i wariat, ale nieszkodliwy, uestetyzowany. W tej scenie — ktoś w rodzaju przenikliwego błazna Stań­czyka. Skąd więc przygnębienie? Stąd, że tego rodzaju przemowy do rozumu, adreso­wane do narodu, nie odnoszą, niestety, więk­szego skutku. Naród zazwyczaj wie lepiej, wy­słuchać — wysłucha, ale i tak potem robi swoje, brnąc w najgorsze tarapaty. Tak więc brniemy.

Gwoli sprawiedliwości warto dodać, że jesz­cze jeden debiutant zasługuje na odnotowanie — Konrad Wosik w roli Krzepickiego. Natomiast w epizodzie Olszewskiego, dyrektora Lasów Państwowych, zabłysnął czystym komizmem Grzegorz Wiśniewski — urzędnik-patriota, u któ­rego w lesie orły na baczność stają w pozach jak najbardziej narodowych. Możliwe, że to aluzja do pożaru w Biebrzańskim Parku Naro­dowym, gdzie („kresowe”) trawy płonęły, inte­resy (warszawskie) kwitły, a dyrektora tuż przed emeryturą „powiesili”. Pisały o tym gazety, re­lacjonowały telewizje i „internety”. Jak widać, rzeczywistość już dawno przerosła literaturę. I teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji