Artykuły

Granice miłości

Życie intymne Jarosława w reżyserii Kuby Kowalskiego w gdańskim Wybrzeżu nawiązuje do ostatniego homoseksualnego romansu Jarosława Iwaszkiewicza, który długo pozostawał rodzinną tajemnicą. Ale jest też całkiem współczesną historią o tożsamości zakłamywanej z myślą o publicznym wizerunku.

Sensację wzbudził już tytuł przedstawienia. Wywołał pytania, o którego Jarosława chodzi. Czy czasem nie o Kaczyńskiego? Od dawna był on bowiem tematem — z jednej strony pijarowskich publikacji w kolorowych magazy­nach, z drugiej zaś plotek, jakie przedostały się do teatralnych i filmowych produkcji, m.in. Polityki Patryka Vegi. Reżyser Kuba Kowalski zastrzegł od razu, że każdy, kto zapozna się chociaż z jednozdaniowym opisem nowego tekstu Magdy Kupryjanowicz i Michała Kurkowskiego, będzie wiedział, że chodzi o Jaro­sława Iwaszkiewicza.

Imię w tytule zostało użyte świadomie i pro­wokacyjnie, ale też ani razu nie pada w tekście nazwisko pisarza, bo spektakl nie jest czysto biograficzny. To rodzaj fantazji o życiu pry­watnym jednego z najwybitniejszych polskich twórców XX wieku, o jego żonie Annie z Lilpo­pów oraz o jego kochanku Jurku Błeszyńskim. Rzecz w tym, że życie intymne Iwaszkiewicza pozostawało otoczone tajemnicą, wiele o nim mówiono, nic nie było do końca pewne, choć był przecież osobą publiczną — prezesem ZLP, posłem, redaktorem naczelnym „Twórczości”, a wcześniej dyplomatą. Prywatna historia pi­sarza pozostawała tabu do czasu publikacji wstrząsającej książki Anny Król Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Je­rzego Błeszyńskiego (2017), opartej na kores­pondencji pisarza z jego kochankiem. Autorka detalicznie opisała afekt sześćdziesięciolet­niego męża i ojca ulegającego płomiennej miłości do młodego mężczyzny. Zrekonstru­owała intrygę, jaka toczyła się wokół Jarosła­wa w związku z jego orientacją seksualną. Jur­ka przedstawiły mu sąsiadki, co miało pomóc w załatwieniu pewnej sprawy. Skończyło się na romansie, rozgrywającym się na terenie całej Polski. Iwaszkiewicz przepuścił na niego fortunę. Poniewczasie dowiedział się, że gdy tylko opuszczał miejsca schadzek — pojawiali się tam kochankowie i kochanki Jurka, któ­rych było bez liku. Mężczyzna miał też żonę i dzieci.

Przez jakiś czas Jurek mieszkał z Iwaszkie­wiczami w Stawisku, dlatego Kuba Kowalski zapowiadając spektakl, zaznaczał, że w dobie dyskusji o LGBT — która nadała ton kampanii prezydenckiej, a być może nawet zdecydowała o jej wyniku — warto jest pokazać dzisiejszemu widzowi, że mniejszości homoseksualne nie przyszły do Polski wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej, kapitalizmem i „cywilizacją śmierci”. W latach pięćdziesiątych czołowy pol­ski literat tworzył, jak powiedzielibyśmy dziś, rodzinę queerową, nieheteronormatywną. Nie da się ukryć, że opartą na skomplikowanych re­lacjach, bo złożyła się na nie także choroba psychiczna Anny, mogąca być wynikiem skompli­kowanego życia erotycznego męża. Chorował również Błeszyński — na nieuleczalną gruźlicę. A jednak, poza momentami trudnymi, wywo­łującymi kryzysy i cierpienie, w nietypowej konstelacji personalnej, jaką tworzyła rodzina Iwaszkiewiczów, było też miejsce na miłość.

Właśnie miłość połączona z chorobą uko­chanej osoby, ale także miłość, która sama by­wa stanem chorobliwych namiętności ociera­jących się o śmierć i zwielokrotnionych prze­czuciem śmierci — jest jednym z najważniejszych tematów premierowej sztuki. Bywa, że nierów­nej, chwilami kiczowato prowadzonej, ale w wie­lu odsłonach i odcieniach — odświeżająco za­skakującej. Taką tonację wprowadza już pierw­sza, poetycka scena w kostnicy szpitala w Turczynku, gdzie zmarł Jurek. Młody mężczyzna, choć już martwy, wciąż uosabia piękno ludz­kiego ciała, które wzbudza absolutnie irracjo­nalny zachwyt i fascynację, będącą nadal głów­nym motorem napędowym życia dojrzałego mężczyzny. Zarówno Dziad Szpitalny (świetny Robert Ciszewski, grający też przewodnika po spektaklu), jak i pisarz zachwycają się urodą zmarłego niczym najwspanialszą antyczną rzeźbą: po prostu ideałem piękna. Tym więk­szy wstrząs przynosi refleksja, że to, co dosko­nałe, młode i piękne, jest tylko pozorem, który skrywa śmierć. Jarosław stara się nie dopusz­czać tej myśli do siebie, ubierając Jurka we włas­ną koszulę, spodnie, oddając mu drogocenne spinki, choć przecież ta ostatnia deklaracja mi­łości niczego już nie zmieni — Jurka nie wskrzesi. W ten sposób reżyser komponuje uwerturę pożegnania z życiem pełnym namiętności. A choćby były naiwne, głupie i złe, dają ludziom takim jak Jarosław szansę na coś więcej niż codzienna egzystencja, z której monotonią nie potrafią sobie radzić. Dlatego tak wiele dla szalonego uczucia potrafią zaryzykować, po­święcić.

Pewnie, by zrobić również ukłon w stronę Malarni, gdzie spektakl Kuby Kowalskiego jest pierwszym granym po długim remoncie, a mo­że, by zasugerować odbywającą się w Polsce obyczajową przebudowę społeczeństwa — sce­nografka Kornelia Dzikowska postawiła na scenie budowlane rusztowania i zarzuciła na nie malarską folię. Nie wygląda to imponująco, ale przynajmniej jest praktycznie. Oparte na ruszto­waniach podesty dynamizują przestrzeń i stanowią dodatkowe platformy dla życiowej i mi­łosnej ekwilibrystyki Jurka, który grany jest przez trzech aktorów. To ożywia choreografię spektaklu, bo Jurkowie przypominają gombrowiczowskich chłopaków, ruchliwych, prowo­kujących zaczepnymi figurami. Pozwala też wyeksponować zmienną naturę młodego ko­chanka. Jan Napieralski uosabia tajemnicę i nieobliczalność, Marcin Miodek eskaluje ży­wiołowość, zaś Piotr Biedroń jest najbardziej przekorny. Krzysztof Matuszewski grający świetnie Jarosława — trochę gapowatego, rozmarzonego starszego faceta — jest tą zmiennością zafascynowany, ale też próbuje wprowa­dzić Jurka w swój sentymentalno-intelektualny świat. Podczas kolacji w Stawisku z udzia­łem żony Anny (Anna Kociarz) stara się w wy­szukany sposób rozmawiać o sztuce, poezji i muzyce. Rewelacyjnie ilustruje to Pierwszy kwartet skrzypcowy Karola Szymanowskiego, choć całość ścieżki muzycznej gra i miksuje na żywo Rafał Ryterski, występujący w transseksualnej kreacji.

Kolacja w Stawisku to jeden z najciekawszych fragmentów spektaklu, rozwija bowiem wątek miłosnych paradoksów z pierwszej sceny. Piękno fizyczne może nie tylko być owładnięte chorobą i śmiercią, ale też odwracać uwagę od umysłu nieskomplikowanego, ograniczonego, by nie powiedzieć głupiego, który z czasem musi wywołać rozczarowanie. Jurek, prosty chłopak, nie kryje zresztą, że Szymanowski go nie zachwyca, recytuje też banalne wiersze o swo­im życiu, choć Jarosław podarował mu pod­ręcznik wersyfikacji. Wszystkim tym sprzecz­nościom przygląda się żona Jarosława. Rozwa­ża trzeźwo, co w życiu jest fikcją i gonitwą za marzeniem, a co realnością, w której ona tkwi po uszy, odkąd zdała sobie sprawę, że choć jest córką bogatych przemysłowców i byłą narzeczo­ną księcia Radziwiłła — hołdując swoim arty­stycznym fascynacjom, znalazła się w biseksualnym trójkącie. Świetnie grająca Anna Kociarz ma na twarzy uśmiech pełen melancholii, ale i siły, która jest potrzebna kobiecie zmarginalizowanej w męskim świecie, pomimo jej od­dania i miłości dla męża.

Intrygującą część spektaklu stanowi Efebos Karola Szymanowskiego, fragment powieści z 1918 roku, która była manifestem homosek­sualizmu i rodzajem wtajemniczenia. Szyma­nowski przekazał utwór Iwaszkiewiczowi, ale powieść spłonęła w powstaniu warszawskim. Ocalał jedynie rozdział przetłumaczony dla rosyjskiego kochanka, teraz przełożony na pol­ski. Wzorowany na Uczcie Platona, stanowi kan­wę dyskusji bohaterów spektaklu. To tekst toż­samościowy, przypominający z dumą wybit­nych filozofów i artystów będących homoseksualistami, a przy tym strasznie mizogiński, deprecjonujący urodę, fizyczność i umysłowość kobiet. Przede wszystkim jednak pozwala uwypuklić bodaj najważniejszą z perspektywy dzisiejszej dyskusji o LGBT hipokryzję — zarówno Jarosława, jak i tych gejów, którzy nie chcąc dokonać coming outu, godzą się także na publiczne ataki na mniej­szości seksualne, a nawet przynależą do organizacji, które je wywołują. Z różnych po­wodów: bo mają konserwatywne poglądy, wstydzą się lub wygodnie im udawać heteronormatywność, bo to pomaga w karierze, zaś podporządkowane im żony i dzieci orga­nizują rodzinną przystań, do której można powrócić po erotycznych niepowodzeniach. Tak żył Iwaszkiewicz, również w literaturze kamuflując swoje homoseksualne przygody w opowiadaniach Panny z Wilka, Tatarak, Kochankowie z Marony. W końcu jednak sta­rzejący się Jarosław, po karnawale uniesień, zdaje sobie sprawę, że największe emocje, jeśli są oderwane od rzeczywistości, nie wy­trzymują próby przemijającego czasu.

Ale jeśli spektakl Kowalskiego jest również o erozji fizycznego piękna, erotyki i namiętno­ści — to finał, kiedy główny bohater wyrzeka się szalonej miłości, wybierając czuły uścisk żony, staje się też apoteozą wierności i stałego związku. Każdego związku. Inna kwestia, że opamiętanie przychodzi wtedy, gdy Jarosław zdaje sobie sprawę, że był dla kochanka jedy­nie starszym panem, od którego można było wyciągać pieniądze na luksusowe życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji