Artykuły

Na przykład na Krymie

"Miłość na Krymie" w reż. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Oczywiście, że to dzieje się w Rosji i Rosji dotyczy, narzuca się samo: pierwsza część w stylu Czechowa, druga między Bułhakowem a Majakowskim, trzecia gazetowa, między Putinem a Warszawą... A jednak w "Miłości na Krymie" są też inne możliwości - bierze pokusa, aby czytać ten dramat jako opowieść o człowieku w pułapce historii, zmagającym się z okolicznościami zewnętrznymi, trochę daremnie, trochę bezwiednie, ale jednak koniecznie, jeśli chce zachować tożsamość. Ten wielki temat - człowiek i historia - został wpisany w ostatnie stulecie za wschodnią granicą, ale może dlatego, że łatwiej nam rozmawiać o Rosji niż o sobie, choć historia i ichnia, i nasza zawiła, meandryczna i licho wie jaka. Mrożek okazał się głębszym historiozofem, niż podejrzewano, kiedy za "Miłość na Krymie" zbierał cięgi, że taki powierzchowny i bez wyczucia. A tymczasem minęło lat kilkanaście i "Miłość na Krymie" nie tylko zachowała świeżość, lecz także dowiodła swej proroczej siły - oto wielka przemiana postkomunistyczna nie doprowadziła do szczęśliwości ogólnej, tylko do exodusu, poczucia przegranej i zwycięstwa sił niecnych. To wyostrzona diagnoza, ale hasło, że nie "o takie Polskie walczyliśmy", gdzieś dźwięczy u spodu i ciągnie człowieka do tajgi. I do Anglii może bardziej niż Ameryki, gdzie bohaterowie dramatu jadą z ochotą i nadzieją, aby kontynuować karierę jako ozdoby burdeli dosłownych i intelektualnych. Jarocki wyostrzył Mrożka, dodał to i owo (np. sporo Lenina, ale i kpiarską scenę o filozofii tzw. nowego wieku w brawurowym wykonaniu Anny Seniuk i Janusza Gajosa), trochę łagodnie pożartował z autora. Gorzkie to przedstawienie, ale potrzebne, bo skłania do namysłu, gdzie właściwie jesteśmy, co się dzieje wokół i kim staliśmy się po trąbie powietrznej rewolucji-kontrrewolucji. A tak naprawdę pozbawia inteligenta alibi - to on poszczególny, nie jakiś mniej lub bardziej wyobrażony ogół, odpowiada za świat.

Taki sens ma ostatni monolog Zachedryńskiego (poruszająca rola Jana Frycza), poety, lunatyka historii, który chciał tylko kochać, a wylądował na śmietniku historii.

Jak zwykle u mistrza Jarockiego machina teatralna działa z precyzją. Wielka przestrzeń sceny powiększonej o kilka rzędów widowni, mistrzowskie prowadzenie aktorów (kolejna warta odnotowania rola Małgorzaty Kożuchowskiej, znakomita kreacja Mariusza Bonaszewskiego w roli Wolfa, zakochanego bez pamięci inżyniera kolei żelaznej, i Jolanty Fraszyńskiej, jego żony, błyskotliwy debiut Pawła Paprockiego, porucznika w stylu Lermontowa, doprawdy, trzeba by przytoczyć całą obsadę!), klimat miejsca wspomagany pieśnią, szumem fal i nastrojowym światłem - wszystko to daje spektakl magiczny, a zarazem krystaliczne jasny. Patrzcie, młodzi, jak to się robi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji