Nasza mała wegetacja
Na małej scenie teatru kaliskiego obejrzałem niedawno "Życie wewnętrzne"Marka Koterskiego w przerobionej przez autora wersji dwuosobowej i "Miłosierdzie płatne z góry" Krzysztofa Zanussiego i Edwarda Żebrowskiego. A zatem dwa przedstawienia posługujące się tekstami, na kanwie których powstały już wcześniej filmy autorskie.
Kaliskie "Życie wewnetrzne" stanowi udany debiut reżyserski Anny Kulesy. Oglądamy na scenie białą, jakby betonową klatkę współczesnego mrowiskowca, a w niej parę krzątających się zapobiegliwie - choć jakby bezużytecznie - mrówek. Oglądamy małżeńską parę kręcącą się w kieracie absurdalnie jałowych czynności: ona niemal bez przerwy ukręca ciasto, wyjada dżem lub ćwiczy mięśnie ułatwiające uzyskanie orgazmu, on raz po raz rżnie deskę. Co rusz oboje coś przestawiają, coś zmieniają, wgapiając się w telewizor.
Reżyserka unika dosłowności, ilustrowania życia. Metaforyczny sens ma też ciasna przestrzeń, w której jest tylko biały stół, dwa krzesła, przenośny telewizor i parę sprzętów kuchennych, co z kolei sygnalizuje bylejakość i tymczasowość tej egzystencji. ,,Misterium" rozkładu pożycia małżeńskiego oglądamy w okruchach przypadkowych rozmów (budzących raz po raz śmiech) i czynności, w jakimś syntetycznym skrócie, w wypreparowanych z miąższu codzienności skrawkach. Rzecz dzięki temu nabiera szczególnego klimatu nasyconego absurdem codzienności (przedstawienie kaliskie kojarzy się z dramaturgią i teatrem Różewicza). Tym wyraziściej zyskuje wymiar paraboliczny. Obserwujemy nadto społeczne wyobcowanie, psychologiczne zamknięcie się w sobie i w domowej klatce mrowiskowca, słowem - życie na poziomie zamieszkujących go mrówek.
Kaliskie przedstawienie to jakby "nasza mała stabilizacja", tyle, że w niedostatku i kryzysie, niedostatku nade wszystko uczuć i kryzysie jakości życia. Jest to więc właściwie nasza mała wegetacja z atrofią uczuć, agresją, wzajemnym upokarzaniem. Jest to obraz naszej małej współczesnej (zdegradowanej i zredukowanej) egzystencji, podszytej bełkotem codzienności, bylejakością i prymitywizmem. Jest to chłodna analiza, dokonywana z dystansem, nie wywołująca emocji (co być może jest pewną wadą tego przedstawienia).
Jako widzowie konstatujemy ze zdumieniem, że ów absurdalny, bełkotliwy i często niegramatyczny język, którym posługują się obie postaci to zapis naszych byle jakich, niechlujnych rozmów domowych. Konstatujemy też, że rozpadowi więzi i porozumienia towarzyszy rozpad naszego języka, naszej mowy. Duży plus dla sceny kaliskiej za to przedstawienie.
Z kolei "Miłosierdzie płatne z góry" okazało się wprawdzie przedstawieniem sympatycznym, ale pozbawionym głębi, podtekstów, niuansów i dwuznaczności, która mogłaby wynikać z dziwnego stosunku jednej kobiety do drugiej. Oglądamy raczej krótką, godzinną rozgrywkę między starą, schorowaną, ale bogatą kobietą, a młodą pitelęgniarką - "gastarbeiterką" jakbyśmy powiedzieli. Oto bardzo już leciwa - w tym przedstawieniu - zażywna jejmość, kupuje sobie usługi pielęgniarskie, wyżywając sią na kolejnej siostrze miłosierdzia. Oglądamy swoistą grę prowadzoną przez znudzonego i rozkapryszonego babiszonba, kryjącego pod maską życzliwości i dobroduszmości starczą złośliwość, a co najmniej - dziwactwo, ohąć upokarzania i poniżania, potrzebę dominacji. Opłacając z góry "miłosierdzie" stwarza sobie poczucie przewagi i bezkarności.
Markiza, (Kazimiery Starzyckiej-Kubalskiej) bawi się niczym lis (chytrość widać w błysku jej oczu )
naiwną gąską ( pielęgniarka Milena - Anny Szymańskiej ). Obwąchuje ją, przekomarza się z nią, smakuje swą przyszłą zdobycz, zaciska wokół miej (dzięki intrydze) pętlę. Brakuje jednak nie tylko tego, o czym już wspomniałem na początku, ale również wyraźnego zaznaczenia upływu czasu, a tym samym fizycznie niemal odczuwalnego, wielogodzinnego zmagania się starości z młodością, stabilizacji z niepewnością i tymczasowością. Brak (również zagęszczającej się atmosfery i narastającego konfliktu miedzy dwiema kobietami. Brak między nimi walki, choć przecież obie dysponują atutami, bo źródłem cierpienia - zdają się mówić autorzy - może być nie tylko starość i choroba. Tak jak i źródłem upokorzenia bywa nie tylko niedostatek i przymusowa podległość.
Warto tu jednak podkreślić - na zakończenie - udany kształt plastyczny obu przedstawień, co jest w pierwszym przypadku zasługą Marka Brauna, a w drugim - Małgorzaty Treutler.