Artykuły

Dziewczyna nieuchronnie skazana na śmierć

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Marka Weissa-Grzesińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Groteskowy tekst Gombrowicza w muzycznym ujęciu Zygmunta Krauzego stał się niemalże tragedią. Jak prawdziwa opera kończy się posępnym finałem.

Tych, którzy wybiorą się na tę "Iwonę, księżniczkę Burgunda", należy przestrzec, by nie traktowali spektaklu jako kolejnej inscenizacji utworu Witolda Gombrowicza. Mamy do czynienia z dziełem odrębnym i samoistnym, zgodnym z regułami opery.

Rytm zdarzeń wyznacza tu niespiesznie snująca się muzyka, w której tylko niekiedy pojawia się pastiszowy ton. Zgodnie z jej przebiegiem dwór księcia Ignacego od początku zdominowany został przez rytuał gestów, dostojnych kroków, wymownych spojrzeń, jakby kompozytor założył, że wystarczy królewski świat wcisnąć w gorset konwencji tradycyjnej opery, by ukazać jego sztuczność. Krauze korzysta przede wszystkim z przeszłości, nie mamy wrażenia, że utwór powstał zaledwie trzy lata temu.

To nie jest jedyna istotna zmiana w stosunku do literackiego pierwowzoru Gombrowicza. W operowej "Iwonie" znacznie ciekawsza staje się część druga, kiedy nudnawo snująca się muzyka nabiera wreszcie dramaturgicznej wyrazistości. Pojawia się w niej coraz mocniej wyczuwalny oddech śmierci. Znacznie wcześniej niż w sztuce Gombrowicza widz zaczyna rozumieć, że tajemnicza, małomówna Iwona, którą książę Filip uczynił swoją narzeczoną, zburzyła dworski rytuał, więc musi umrzeć. Kiedy zatem w finale Iwona dławi się rybią ością, jej śmierć nie ma w sobie nic groteskowego. Wpisuje się w tradycję opery, w której można odnaleźć wiele dzieł z równie tragicznym finałem.

Stało się tak również za sprawą koncepcji inscenizacyjnej spektaklu i efektownego wykorzystania pomysłu kompozytora, by w muzycznym świecie dworskim rolę tytułowej bohaterki powierzyć aktorce. W świetnym ujęciu Kingi Preis nie jest ona żadną rozmamłaną "Cimcirymci", jak określa Iwonę Książę Filip, ale dziewczyną, tak bardzo niedostosowaną do świata, w którym się znalazła, że sama zaczyna pragnąć śmierci, by się od niego uwolnić.

Reżyser Marek Weiss-Grzesiński prowadzi akcję, konsekwentnie przeciwstawiając Iwonę patetycznemu światu dworskiemu. Powstał spektakl elegancki dzięki pomysłowym dekoracjom Wiesława Olko z francuskim ogrodem oraz pięknym kostiumom Gosi Baczyńskiej i Wojciecha Dziedzica. Nie ma poza tym żadnych ekstra inscenizacyjnych pomysłów, jest staranne prowadzenie śpiewaków oraz kilka udanych kreacji wokalno-aktorskich: królowa Małgorzata (Magdalena Barylak), Szambelan (Artur Ruciński), Cyryl (Piotr Łykowski), a przede wszystkim książę Filip (Adam Zdunikowski).

Na ostatniej Warszawskiej Jesieni opera Zygmunta Krauzego nie zyskała uznania festiwalowej publiczności, która oczekuje innych, bardziej awangardowych doznań. Teraz "Iwona, księżniczka Burgunda" rozpoczyna sceniczne życie w szacownych wnętrzach warszawskiego Teatru Wielkiego, te zaś wydają się dla niej bardziej odpowiednie. Utwór to przecież współczesny, ale na tyle nobliwy, że może się spodobać operowej publiczności. Nie chce walczyć z jej tradycyjnymi gustami, mile natomiast łechce snobistyczną chęć poznania czegoś pozornie nowoczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji