Artykuły

Niemieckie, czyli niczyje

Szaberplac, moja miłość niebezpiecznie uniwersalizuje doświadczenia wojenne, próbując udowodnić, że instynktem szabrowania skażony jest każdy z nas.

Zlokalizować Szaberplac na mapie powojen­nego Wrocławia, na której zaistniał pod koniec 1945 roku, nie jest tak łatwo, jak mogłoby się wy­dawać. Ogólnie rzecz biorąc, znajdował się on przy obecnym, od tego czasu zmienionym nie do poznania, placu Grunwaldzkim. A jednak należy pamiętać, że nie bez kozery przyrów­nywany był do swoistego archipelagu składa­jącego się z licznych wysp-sektorów. Dla przy­kładu tam, gdzie od paru lat znajduje się wielkie nowoczesne tramwajowe rondo, handlowano maszynami do szycia i pisania. Taka oto, z nie­jaką nutką kafkowską, specjalizacja. Natomiast po zakup gramofonu należało udać się na obecny skwer przed niemalże jedynym ocala­łym po oblężeniu Festung Breslau obiektem w tej okolicy, kościołem Najświętszego Serca Jezu­sowego. Wytężając wyobraźnię, możemy wcielić się w rolę sprzedawcy świń, kóz i królików, któ­ry oczekuje na klientów w miejscu, gdzie te­raz stoją największe akademiki Uniwersytetu Wrocławskiego, licząca dwadzieścia trzy kon­dygnacje „Kredka” i jej młodszy brat, osiemnastopiętrowy „Ołówek”. Kto nie chce męczyć swych imaginacyjnych muskułów, ten z ła­twością znajdzie w sieci stare zdjęcia, przema­wiające wprost do zmysłu wzroku.

W najnowszym przedstawieniu Teatru Współ­czesnego — Wrocławia z czarno-białych foto­grafii szukać by na próżno. Już raczej w ze­szłorocznym Silesia, Silentia w reżyserii Marka Fiedora. Przypominam ten spektakl, ponieważ autorka sztuki Lidia Amejko w swej poetyckiej podróży krętymi drogami dwudziestowiecz­nej historii tytułowej Silesii posłużyła się nietypową figurą dramatyczną — uszytym przez żydowskiego krawca płaszczem. Jako uczestnik, obserwator i komentator wyda­rzeń scenicznych, ten zantropomorfizowany przedmiot garderoby stał się spoiwem świata przedstawianego, nie dając mu rozpaść się na poszczególne anegdoty, sytuacje, obrazy i uryw­kowe wspomnienia.

Moim zdaniem, podobne rozwiązanie jak z płaszczem do tematyki Szaberplacu — nomen omen — pasowałoby jak ulał. Jednak Tanja Miletić Oručević postanowiła zdecydowanie odciąć się zarówno od estetyki dokumentu hi­storycznego, jak i od pomysłu na przewodnika narracyjnego. Widzów spieszących na premie­rowy pokaz podzielono na dwie grupy. Doko­nano tego jeszcze w trakcie pokonywania licz­nych schodów łączących foyer ze Sceną na Stry­chu. Następnie usadzono naprzeciwko sobie, kilkoma długimi rzędami zamykając przestrzeń gry z obu stron. Usadzono na tyle daleko, żeby nie krępowali się częstą wymianą spojrzeń i pod­glądaniem cudzych reakcji. Pośrodku nakreślo­nej za pomocą nielicznych charakterystycznych detali, dość umownej sali gimnastycznej czeka­ła na nas ósemka aktorów. W rękach bieliły się im poduszki, które przyciskali do jednakowych szarych koców. Stali ciasnym kręgiem, zagubieni i niepewni tego, co ma nadejść, lecz przygotowa­ni na odparcie każdego możliwego ataku i walkę do upadłego.

Sporo w tej pierwszej, a właściwie to przedpierwszej scenie intrygującego statycznego napięcia, które, niestety, szybko się rozproszyło, gdy tylko zgasło światło nad widownią. Spek­takl jak gdyby zrobił krok do tyłu. Rozkręcał się dość niespiesznie, a ze względu na czas trwania (półtorej godziny) powiedziałbym na­wet: zadziwiająco, nieusprawiedliwienie wol­no. Bohaterowie urządzali się w nowym dla nich miejscu niemalże w czasie rzeczywistym. Kładli się na leżące po bokach materace tok­sycznie żółtego koloru, rozpakowywali część bagażu, wypełniali jakieś formularze. Ktoś ze­mdlał, inni, omijając znajdujący się pod wielką dziurą w suficie, wypełniony wodą krater (efekt bombardowania!?), nawiązywali niezbędne kontakty, zadomawiali się na miarę możliwo­ści. Po kilku minutach usłyszeliśmy pierwsze drobne prośby, charakterystyczne, niepewne dzielenie się wątpliwościami, kiedy się mówi niby do siebie, lecz na głos, żeby wszyscy do­okoła słyszeli. Jednak dopiero odkrycie, że wśród innych znalazła się Ukrainka, uwolniło w grupie burzliwe reakcje spod hasła „banderowcy”. Jeszcze większe zamieszanie sprawiły zamknięte drzwi oraz wisząca przy ścianie ka­mera monitorująca, faktycznie czyniące obec­nych na sali więźniami.

Ta niepewność sytuacyjna rodem z thrille­rów klaustrofobicznych, z filmów o dziwacznych i ryzykownych eksperymentach, których prze­bieg, jak zawsze, daleko odbiegać będzie od planowanego, skłaniała ku licznym, z cieka­wością zadawanym pytaniom. Kim są ci lu­dzie? Gdzie się znajdują? Dlaczego akurat tu? Kto i po co ich zebrał? Dlaczego pozamykał drzwi? Na co, tak naprawdę, czekają? Wyda­wałoby się, że z tak zaaranżowanych warun­ków wstępnych, co chwila podsuwając widzom możliwe rozwiązania, niekiedy wprost wpusz­czając ich w maliny, sporo dałoby się wykrze­sać dla ogólnej intrygi. Jednakże wyszło tak, że pod koniec przedstawienia postawione pytania, mimo że prawie na żadne z nich nie uzyskaliśmy odpowiedzi, jakoś nie drażniły już wyobraźni i nie zachęcały do konstruowa­nia kolejnych teorii. Z pewnością część odpo­wiedzialności za to ponosi autor sztuki, pisarz i muzyk, Szymon Bogacz. Dziwi to nieco u twór­cy Karskiego historii nieprawdziwej, w której tak potrafił rozstawić akcenty, że w finale jele­niogórskiej realizacji tego tekstu najprawdziw­sze ciarki przechodziły po plecach. Tym razem podobnego efektu uzyskać się nie udało.

Może dlatego, że Szaberplac, moja miłość ma niezbyt sprzyjającą temu dramaturgiczną strukturę zbioru historii. Przy czym żadna z nich bezpośrednio nie wynika z poprzedniej, każda mogła być inna, inna mogła być też ich ko­lejność. Druga przyczyna, jak przepuszczam, polega na tym, że grupka bohaterów bez imion, niestety, pozostała grupką bohaterów bez imion. Co gorsze, nakreślonymi grubą kreską ucieleśnieniami pewnych stereotypów: Kato­liczka (Irena Rybicka), Ukrainka (Jolanta So­larz-Szwed), Informatyk (Maciej Kowalczyk), Wielka Dama (Beata Rakowska), Zbuntowana Nastolatka (Katarzyna Pilichowska), Profesor (Krzysztof Kuliński). Uniknąć tego smutnego losu udało się jedynie Piotrowi Lukaszczykowi dzięki sile jego aktorskiego warsztatu wspartego dłuższymi monologami i autentycznym zaangażowaniem. Całkiem zrozumiałe, bo aktor w przedstawieniu pełnił też rolę drugiego reżysera i odpowiadał za opracowanie muzyczne.

Oprócz Wrocławia w spektaklu czekają na nas turystyczne i nieturystyczne wypady do byłej Jugosławii, Włoch i na Ukrainę. Tak sze­roka geografia wydarzeń sugeruje, że ambicją twórców była daleko idąca synteza doświad­czeń wojennych. Mylący natomiast wydaje się tytuł przedstawienia. Zbyt mało w nim zarów­no o Szaberplacu, miejscu historycznym i symbolicznym, jak i o samym szabrowaniu, które najprościej definiowane bywa jako „grabienie mienia pozostawionego bez opieki przez ucie­kających w czasie działań wojennych, klęski żywiołowej itp.” Pod takie określenie, ściśle rzec biorąc, podpada jedynie opowieść o spustoszeniu pozostawionych, czyli „niczyich”, pałacyków niemieckich. Z pewnością nie szabrowaniem, tylko zwykłą grabieżą, jest zmuszanie siłą do dzielenia się majątkiem w historii o polskiej golarce turystycznej. Jeszcze mniej szabru upatruję w grotesko­wej scenie wzajemnego pożyczania-okradania się dwóch mieszkających wśród gargan­tuicznych zapasów sąsiadek. Irena Rybicka i Beata Rakowska raz za razem okrążają sce­nę, wykonując choreografię coraz bardziej przypominającą dziwaczny rytualny taniec. Wydłużając listę wzajemnych pretensji, upajają się niepohamowanymi apetytami, które każą im kraść nie tylko przedmioty codziennego użytku, lecz także rzeczy tak niematerialne, jak wspomnienia i uczucia.

„Śmiem twierdzić właśnie, że […] olbrzy­mia większość naszego społeczeństwa albo juższabrowała, albo szabruje, albo ma zamiar szabrować. Ci, co się boją, zazdroszczą tym, co się już zdecydowali” — napisze w 1945 roku felietonista „Dziennika Powszechnego”. Prze­czytawszy ten cytat w programie spektaklu, pomyślałem sobie, że być może twórcy powin­ni byli odpuścić sobie zabawę w uniwersalne metafory i skupić się na jednym jedynym pytaniu młodej Helenki poszukującej wraz z tatusiem szafy do nowego mieszkanka: „Jak to jest, wejść do cudzego domu i brać, co się chce?” No, właśnie, jak?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji