Artykuły

Ładne, co szkaradne

Poznański spektakl Magdaleny Miklasz opowiada o tym, ja pułapką okazała się medialność i z jaką siłą narzuciła nowe konwenanse, etykiety i wzorce.

Iwona, księżniczka Burgunda w reżyserii Magdaleny Miklasz w Teatrze Nowym w Po­znaniu to wyraz buntu wobec rzeczywistości politycznej, społecznej, religijnej i obyczajo­wej. Stopniowe i trwające przez epoki wyzwala­nie z dworskich etykiet i towarzyskich konwe­nansów spowodowało wejście w zupełnie inną pułapkę — medialnych schematów. Specjaliści do spraw wizerunku i osobiści trenerzy mają zatem ręce pełne roboty. Każdy gest polityka czy uśmiech aktorki jest starannie opracowany w taki sposób, że stwarza iluzję poczucia bez­pieczeństwa, dobrobytu i atmosferę rodzinnego szczęścia. Reżyserka przypomina widzom o tym, że każde zdarzenie ze świata polityki czy kul­tury albo dnia powszedniego uruchamia spe­ktakl medialny, w którym na co dzień bierzemy udział.

Przedstawienie rozpoczyna szereg przy­gotowań do obchodów narodowego święta Republiki Burgundii i Kresowii: powiewają flagi, wygłaszają przemówienia politycy i wła­dze kościoła, a zasłużeni kombatanci i dumni obywatele biorą entuzjastyczny udział — w de­filadzie? a może paradzie? Każde państwo, na­wet to stworzone na potrzeby spektaklu, pod­lega mechanizmom zarządzania czwartej — medialnej władzy. Obrazy na szklanych ekra­nach są montowane tak, by wyzwalały emocje i wpływały na kształtowanie światopoglądu.

W spektaklu istotna jest scenografia Kai Migdałek. Scena w sposób jednoczesny ukazu­je zdarzenia zachodzące na królewskim dworze i ich medialną transmisję. Z lewej strony zo­stał umieszczony ekran, na którym przez ca­łą dobę są relacjonowane wydarzenia przez dziennikarza Jedynej Telewizji Królewskiej (sekwencje wybranych obrazów), część środ­kowa to zdarzenia zachodzące w życiu boha­terów (obraz akcji dramatu), natomiast po stro­nie prawej zostały umieszczone kamery mo­nitoringu (rejestracja wszystkich obrazów). Każdy obraz podlega zatem cenzurze — politycz­nej? obyczajowej? moralnej? Nad całością tego rejestrowanego, a następnie przetwarzanego obrazu czuwa dworski Szambelan. Nie wiado­mo, który obraz z życia bohaterów jest praw­dziwy, a który wyreżyserowany wedle określo­nego scenariusza. Szambelan (Antonina Choroszy) wypełnia tak wiele ról, że nie ma pewno­ści, która z nich jest właściwa, raz jest reżyserem, scenarzystą i realizatorem dźwięku, innym ra­zem doradcą króla, rzecznikiem prasowym al­bo tajnym agentem wywiadu. Aktorka stara się sprostać tak wielu rolom, jednak chwilami zbyt demonstracyjnie przemierza scenę zamaszy­stymi i nerwowymi krokami. Obszerny, ciem­ny garnitur deformuje jej sylwetkę, czyni po­stać niezgrabną, momentami sztuczną, a nawet karykaturalną. Być może jednak sztuczność i karykaturalność to cechy najlepiej charakte­ryzujące wizerunek współczesnych mediów. Każdy bohater medialnej epoki ma do wyboru niejedną „gębę” dla siebie i innych.

Największym zaskoczeniem dla dworu i me­diów stała się wiadomość o zaręczynach księ­cia Filipa i księżniczki Iwony. Brzydota narze­czonej następcy tronu budzi zdumienie grani­czące z rozczarowaniem, dlatego królowa pyta innych i samą siebie: czy to „nie kawał”? Królew­ska para: król Ignacy (Sebastian Grek) i królo­wa Małgorzata (Bożena Borowska-Kropielnicka) początkowo usiłują odwieść syna od ożenku z brzydką panną, później starają się zaakcepto­wać dziewczynę, a nawet zaprzyjaźnić z Iwo­ną. Sebastian Grek jako król Ignacy jest bierną postacią, władcą niezdolnym do sprawowania rządów i podejmowania decyzji, pantoflarzem, człowiekiem zapominającym o dworskiej ety­kiecie. Natomiast Bożena Borowska-Kropielnic­ka w roli królowej Małgorzaty odsłania wszelkie atrybuty królewskości: wdzięk i charyzmę, ele­gancję i subtelność. Potrafi przygotować wy­tworne śniadanie i rozmawiać z dziennikarza­mi, wydawać dyspozycje i znaleźć wyjście z każ­dej sytuacji. Rola królowej Małgorzaty jest dopracowana w każdym szczególe: od gestu dłoni do odchylenia głowy, od ukłonu do spontanicznego uśmiechu. Ubrana w biały kostium z asymetrycznym zapięciem, przypomina o stylu mody wypracowanym przez Jackie Kennedy.

Filip w wykonaniu młodego debiutanta To­masza Kocuja wzbudza od samego początku sympatię widzów. Jest zabawny, dowcipkuje przy każdej okazji, szuka wrażeń i pragnie zmian w życiu. Bywa porywczy i gwałtowny, ale także pokorny i wyciszony. Z ułańską wręcz fantazją oświadcza się Iwonie. Dziewczyna budzi jego zaciekawienie wyglądem zewnętrznym i po­stawą życiową. Z czasem jednak zaczyna go irytować, drażnić i — by dać upust niezadowo­leniu — rzuca się w ramiona jednej z dam dworu. Piękna Iza — w tej roli Martyna Zaremba-Mać-kowska — jest przeciwieństwem Iwony. Zmy­słowa i delikatna, porusza się z wdziękiem i elegancją współczesnej damy. Pewna siebie i zde­cydowana, chce walczyć o względy księcia i stać się następczynią tronu. Książę zdradza nie tyl­ko Iwonę, zdradza samego siebie, swój wybór, podjętą decyzję i życiową rolę. Nie chce ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, a to świad­czy o braku jego dojrzałości i zaburzeniu rów­nowagi emocjonalnej. Można jednak przypuszczać, że sam akt zdrady miał być prowokacją, która „ożywi” zastygającą w melancholijnych pozach Iwonę.

Dla każdej aktorki rola Iwony jest zadaniem szczególnym, i to przynajmniej z dwóch powo­dów: po pierwsze w dramacie Gombrowicza to postać milcząca i należy szukać różnych środ­ków wyrazu dla zbudowania portretu psycho­logicznego osoby, a po drugie trzeba stworzyć postać odmienną od wcześniejszych, znanych kreacji aktorskich. Milczenie Iwony uaktyw­nia — jak przekonuje w swojej książce Monika Żółkoś — „ciało mówiące”. W historii teatru znane są różne „twarze” Iwony: Barbary Krafftówny (1957), Magdaleny Zawadzkiej (1975), Darii Trafankowskiej (1983), Magdaleny Cie­leckiej (1997).

W poznańskiej inscenizacji Iwonę zagrała młodziutka Alicja Juszkiewicz. Dziewczyna drobna i szczupła, filigranowa i delikatna, przy­pomina licealistkę, która wybiegła na szkolnej przerwie, by na chwilę usiąść na scenie teatru i pomarzyć. Ubrana w czarne, poprzecinane dżinsy i obcisłą bluzkę siedzi spokojnie, przy­gląda się otoczeniu i nie słucha porad starszej Ciotki (Edyta Łukaszewska), brzmiących jak slogany z kobiecej prasy lub telewizji śniadanio­wej. Iwona żyje we własnym świecie i nie zależy jej na wyglądzie modelki z paryskiego żurnala mody, dobrej pozycji społecznej i intratnym zamążpójściu. Delikatnie wkłada palec w roz­cięcie dżinsowej tkaniny i powoli rozdziela każ­dą nitkę. Jest połączona ze światem właśnie tymi nićmi, z których usiłuje się wyplątać, wy­zwolić, by odnaleźć miejsce — bezpieczną „dziurę” dla siebie w świecie. Nic więc dziwnego, że dla coraz bardziej wyobcowanej ze wspólnoty z zie­mią i kosmosem ludzkiej istoty coraz bardziej dojmujące staje się uczucie osamotnienia, za­gubienia, izolacji. To jej zewnętrzne — nazwijmy je makrokosmicznym — wyobcowanie jest pochodną bardziej fundamentalnego wyobco­wania z siebie, ze swojej najgłębszej duchowej substancji.

Kiedy Iwona zostaje ubrana w barokową suknię, zostaje zarazem zniewolona przez czas historii, społeczne normy i proklamowane przez media zachowania. Ciasny gorset wy­mogów królewskiego dworu zaczynają osa­czać. Niemożność wypowiadania przez nią słów wynika właśnie z wewnętrznej blokady i lęku przed wypowiedzeniem tego, co napraw­dę się odczuwa i myśli. Iwona właściwie zani­ka stopniowo w spektaklu, nie jest to zbyt wy­raźna rola, ale warto przypomnieć jedną ze szczególnych scen. Niezadowolona z trywial­nej adoracji księcia Filipa, przyciszonym, ale dobitnym głosem powie: „Proszę mnie zosta­wić”. Następnie odwraca się od publiczno­ści, dochodzi do ściany, na której widać jej kobiecy cień. Odkrycie własnego archetypu cienia jest drogą do rozwoju własnej oso­bowości. Jednak delikatny obrys jej sylwet­ki jest zapowiedzią przyszłych zdarzeń — Iwona wkrótce umrze i przejdzie do krainy wiecznych cieni. To szczególna gra z cieniem, kiedy byt (ciało Iwony) gra w niebyt (cień Iwo­ny) niemal bez słów. Księżniczka Burgunda umiera po królewskiej kolacji, dławiąc się ością karaska w śmietanie. Nikt nie udziela pomocy dziewczynie, bowiem, gdy gasną światła, ekipa telewizyjna i członkowie ro­dziny królewskiej zajmują się własnymi spra­wami i nikt nie zwraca uwagi na to, co dzieje się poza okiem kamery. Chłód obojętności razi i przenika sceniczną atmosferę. Poten­cjalnie każdy może doświadczyć losu Iwony.

Czy przyczyną medialnego ataku na Iwonę jest jej brzydota? A może nie tyle jest ona brzyd­ka, co nie mieści się w kanonach mody, która stwarza silikonowe piękności? Spektakl przy­wodzi na myśl słowa Alicji z Krainy Czarów, że „nie to ładne, co ładne, ale co szkaradne”. A zatem inne, zindywidualizowane, auten­tyczne, a nie paradne, sztuczne i powielane do znudzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji