Artykuły

Przegrałam, żeby wygrać

- Bardzo głęboko wchodzę w rolę, eksperymentuję na własnym organizmie, rozgrzebuję swoje wnętrze. Doprowadzam się do histerii, rozpaczy, śmiechu. Z jednej strony ma to na mnie wpływ terapeutyczny, ale jest też trujące. Kiedy po spektaklu wracam do domu, często jestem zdezorientowana - mówi EDYTA OLSZÓWKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Nie jesteśmy na tym świecie przypadkiem. Wierzę w reinkarnację - wędrówkę dusz, przepływ energii. Wierzę też, że mamy wolną wolę, dokonujemy wyborów. Ale pewne zdarzenia są nam przeznaczone. Spotykamy na swojej drodze takich, a nie innych ludzi, przeżywamy określone doświadczenia. To wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.

Nie ma sensu się buntować. Widocznie i ja musiałam przejść przez mrok.

Mieszkałam w różnych miastach, nie czuję się związana z żadnym. Nie mam miejsca, do którego chętnie wracam. Są tego dobre strony, bo wszędzie szybko się adaptuję. Wyjeżdżam gdzieś i "robię" sobie dom: palę świeczki, kadzidełka, wieszam dzwonek.

Moje dzieciństwo nie było szczególnie radosne. Byłam samotną dziewczynką. Ponieważ często się przeprowadzałam, zmieniałam szkoły, koleżanki. Gdy kogoś polubiłam, to zaraz go traciłam. Pewnie dlatego przyjaźń, miłość długo kojarzyły mi się z cierpieniem, czymś co nieuchronnie musi się skończyć.

Aktorstwo to wielkie marzenie, które się spełniło. Do łódzkiej Filmówki zdałam za pierwszym podejściem.

Na początku nie szło mi dobrze. Nie podobał się mój chropawy głos.

Nie wierzyłam w siebie. Długo miałam niskie poczucie wartości, wszyscy wokół wydawali mi się fajniejsi, zdolniejsi. Mimo to szybko wyszłam na prostą. Z kolegą z roku zrobiliśmy spektakl, wzięliśmy udział w konkursie teatrów ogródkowych i wygraliśmy. Dostałam propozycję z warszawskiego teatru i z telewizji, później wygrałam casting do włoskiego filmu "EMs & Marilyn". Mogłam zaistnieć w Warszawie, co wcale nie jest proste dla osoby znikąd, takiej, jaką byłam.

Od dziesięciu lat jestem w zespole Teatru Powszechnego, występuję gościnnie w teatrze Komedia. Od kilku lat gram w serialu "Samo życie". Niedługo pojawię się w telewizji w kolejnym, zatytułowanym "Determinator". Pracuję dużo.

Pewnie, że można więcej, lepiej. Jasne, że fajnie być rozchwytywanym, ale dla mnie naprawdę sukcesem jest, że mogę utrzymać się z grania. Wciąż mam w sobie dużo energii i siły, żeby dalej walczyć w zawodzie.

Nigdy nie żałowałam, że zostałam aktorką. Myślę wręcz, że gdyby nie ten zawód, to trudno byłoby mi żyć. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie znalazła takiego ujścia dla własnych emocji. Jestem nadwrażliwa. Pracuję niehigienicznie. Bardzo głęboko wchodzę w rolę, eksperymentuję na własnym organizmie, rozgrzebuję swoje wnętrze. Doprowadzam się do histerii, rozpaczy, śmiechu. Z jednej strony ma to na mnie wpływ terapeutyczny, ale jest też trujące. Kiedy po spektaklu wracam do domu, często jestem zdezorientowana. Muszę być sama ze sobą... Mimo swojej kruchości mam bardzo silne poczucie obowiązku. Nie wyobrażam sobie, że można się spóźnić, coś odwołać w ostatniej chwili, nawalić. Czasem ta odpowiedzialność mi przeszkadza, nie potrafię niczego traktować na luzie, z dystansem.

Miesiąc temu skończyłam 35 lat. Nadszedł czas, żeby odpowiedzieć sobie na kilka pytań: "Jak wygląda moje życie?". Poczułam się dziwnie. Dotarło do mnie, po raz pierwszy tak bardzo głęboko, że przede wszystkim traktuje się mnie jak produkt. Można go lepiej albo gorzej sprzedać, można też odrzucić, sponiewierać. Przyznaję, miałam nadzieję, że uda mi się tego uniknąć.

W miłości jestem typem długodystansowca. Byłam w trzech poważnych związkach, żaden z nich nie był sielanką, w każdym musiałam zmierzyć się z wieloma przeszkodami. Zawsze dawałam z siebie wszystko. Kiedy kocham, idę za głosem serca. Muszę czuć siłę i moc uczucia. Inaczej nie potrafię. Być może jestem z rozsądkiem na bakier? Ale zmieniłam się. Długo uważałam, że prawdziwa miłość to cierpienie. Dziś rozumiem, że tak wcale nie musi być. Wszystko muszę przeżyć na własnej skórze. Popełniałam mnóstwo błędów. Nie żałuję, nie mam do nikogo pretensji.

Najważniejsze, że dziś już wiem, czego nie chcę.

Jestem silna i niezależna. Zawsze taka byłam, nigdy się na nikim nie wspierałam. Ale nie radziłam sobie ze swoimi emocjami, reakcjami. Kiedyś myślałam, że zjawi się ktoś, kto się mną zaopiekuje i w cudowny sposób rozwiąże moje problemy, oswoi lęki. W końcu zrozumiałam, że tylko ja mogę sobie pomóc. Bo nikt inny tego za mnie nie zrobi.

Medytuję, czytam mądre książki, rozmawiam z mądrymi ludźmi. Marzę o szczęśliwym związku, rodzinie, podróżach, ciekawych propozycjach zawodowych. Wierzę, że na nic nie jest za późno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji