Artykuły

Farsa tylko z nazwy

"Jeszcze jeden do puli?!" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku.

"Jeszcze jeden do puli?!" w łódzkim Teatrze Powszechnym po raz kolejny udowadnia, że nawet jeżeli sztuka odniosła sukces na Zachodzie, w Polsce stoi na straconej pozycji.

Ludzie uwielbiają komedie i farsy. Widać to, kiedy czekają na chwile, w których pękną ze śmiechu, wycierając mokre od łez oczy. Potem głośno komentują, co widzieli na scenie, czasami rzucają odpowiednie hasła, by po raz kolejny zrywać boki. W łódzkim Teatrze Powszechnym tego zabrakło. Reżyser Tomasz Dutkiewicz nie wykorzystał możliwości dobrze napisanego tekstu "Jeszcze jeden do puli?! " mistrza gatunku Raya Cooneya (autora "Mayday") i Tony'ego Hiltona. Zabrakło brawury i rozmachu. To, co powinno być śmieszne, bywało żałosne. To, co miało zaskakiwać, było oczywiste.

Zaczęło się nerwowo. Kiedy kurtyna się podniosła i odsłoniła gustownie urządzony salon, rozległ się dzwonek. Przeraźliwie głośny. Potem kolejny i jeszcze następny. Za chwilę okazało się, że dzwonek miał zapowiadać gości, którzy schodzą się na przyjęcie. Na tym przyjęciu właściciel gustownego salonu, milioner Jonathan Hardcastle (Mirosław Henke) śmigający po scenie na zdalnie sterowanym wózku inwalidzkim), ma przekazać 100 tys. funtów synowi nieżyjącego wspólnika. Sprawy komplikują się, kiedy w salonie pojawia się syn, potem jego brat bliźniak, kolejny bliźniak i kolejny... Dutkiewicz powierzył role rzekomych braci jednemu aktorowi. Jacek Łuczak gra więc tępego i nieokrzesanego pomocnika malarza Willa, jąkającego się intelektualistę Ruperta, sprytnego kieszonkowca Michaela oraz japońskiego karatekę z kitką na czubku głowy Aldrę. Łuczak dwoi się i troi, by zdążyć zmienić się nie do poznania. Energii nie starczyło mu jednak, by dać kolejnym, tak różnym bohaterom, wyraziste charaktery. Raz Will cieszy się jak dziecko na widok rozhisteryzowanej żony Winnie (Barbara Lauks), innym razem Rupert wzdycha do córki milionera Cynthii (Karolina Łukaszewicz), po chwili Michael kogoś okrada. A Łuczak jak skała - ciągle gra tak samo. Całość wymknęła się spod kontroli. Dowcipne dialogi, jakich niemało w tekście, rozmyły się zupełnie w ustach aktorów. Chociaż w sztuce roi się od pozornie przypadkowych spotkań, nieporozumień, pomyłek to wypadają one blado. Spektaklowi brakuje napięcia i koniecznego w farsie tempa. Dutkiewicz myślał widać, że jeśli aktorzy od czasu do czasu krzykną: "O cholera!", zamienią się rolami, to wywoła śmiech. To nie wystarczy. Broni się jedynie duet Amy (Ewa Sonnenburg) i zakochanego w niej adwokata Pipera (Jan Wojciech Poradowski). Jednak przylizana grzywka i przyduże okulary jednego aktora farsy nie uniosą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji