Artykuły

Globisz

Krzysztof Globisz przez trzydzieści pięć lat pracy na scenie zagrał role znakomite i przyzwyczaił nas do swego mistrzostwa — może także przyzwyczaił i siebie, a teraz na nowo odkrywa ich wartość ledwo wysłowionym, dziecięcym wierszykiem.

Ten spektakl nie byłby możliwy, gdyby nie wysokie fale performansu coraz śmielej podmywające brzegi naszej teatralnej wys­py. Stan artystycznego morza czasem mnie przeraża i kiedy na wyspie dochodzi do zbyt wielu performatywnych podtopień, wspinam się na drzewo i wołam: dramat, bohater, ilu­zja, aktorstwo! Kiedy jednak morze się cofa i zamienia w lustrzaną gładź (jak mówią sy­noptycy), na lądzie robi się nudno. Zerkam więc w stronę wody, a nuż wynurzy się z niej coś ciekawego? W Krakowie wynurzył się wieloryb.

Ten spektakl nie udałby się, gdyby scena teatralna pozostała tym, czym była jeszcze dwadzieścia lat temu (pomijając znaczące, ale odosobnione eksperymenty). Gdyby nie stała się miejscem intymnego spotkania artysty z publicznością, osobistego wyznania akto­rów tylko częściowo zanurzonych w roli, swo­bodnej gry różnymi konwencjami i techno­logiami, przechodzącej czasami we wspólną zabawę. Nie zawsze chce mi się w niej uczestni­czyć! Nudzi mnie teatr skrojony ma miarę Facebooka i udający zaangażowanie (z tymi wszystkimi „Jesteśmy! Idziemy! Razem!").

Nudzi i męczy, więc gdy czuję się przytłoczony przez improwizacje, sample, projekcje i inne półprywatne wykony przeczytanych gazet i nie­dokończonych doktoratów, wchodzę na drzewo i wołam: dajcie mi sztukę, niech mnie uderzy konstrukcja fikcyjnego świata! Lecz czasem pozwalam unieść się wzbierającej fali, wtedy zwłaszcza, gdy bez pośrednictwa fabuły oso­biste spotyka się w teatrze z metaforycznym, a nawet — poetyckim! Pierwsze uwierzytelnia drugie, zyskując zarazem nowy wymiar. Chcemy na scenie świadectwa autentyczności, ale tęsknimy też za językami, które odnowią na­sze spojrzenie na świat, zmienią perspektywę, przesuną granice poznania, uwieloznacznią.

I oto mamy Wieloryba, czyli niebanalną, pełną humoru partyturę poetycko-muzycz­ną, zaszczepioną na prawdziwym, niezwykle dramatycznym przeżyciu. Pewnie nie umie­libyśmy go przyjąć, gdyby nie teatr ludzi chorych (fizycznie, psychicznie, umysłowo), którzy na naszych oczach stają się artystami. W tym wypadku to wielki artysta zachorował, więcej — sparaliżowany, niemal odszedł, by ogromnym wysiłkiem woli własnej i swoich opiekunów powrócić. Nie tylko do żywych, ale i na scenę. Najpierw zagrał epizod w Pod­opiecznych Pawła Miśkiewicza, a potem, no tak, wieloryba w spektaklu Mateusza Pakuły i Evy Rysovej.

A było to tak… „W 2014 roku Krzysztof Globisz, jeden z najwspanialszych polskich akto­rów, dostaje wylewu krwi do mózgu. Przez jakiś czas jest w bardzo ciężkim stanie. Le­karze uznają, że w cielesnej powłoce nie ma już Krzysztofa Globisza. Mylą się. Po jakimś czasie okazuje się, że się mylą i rozpoczyna się rehabilitacja. Żmudny proces wychodzenia z pa­raliżu i afazji. Ten proces nadal trwa”. Nie jest to fragment reportażu, ale tekstu napisanego przez Mateusza Pakułę specjalnie dla twór­ców Wieloryba. Wypowiada go postać dra­matyczna o imieniu Martusia, która jednak ma wiele wspólnego z Martą Ledwoń, aktorką i byłą studentką Krzysztofa Globisza w kra­kowskiej PWST. Obok Martusi pojawia się Zu­zia, alter ego Zuzanny Skolias, także aktorki, uczennicy Globisza, prywatnie żony Pakuły. „W 2015 roku siedzimy sobie w Brnie, ja i mój mąż Mateusz, który jest autorem tego tekstu, i Eva, która jest reżyserką tego spektaklu. I za­stanawiamy się, co zrobić. Uwiera nas, że je­steśmy bezczynni. […] No więc co zrobić. Że­by mu pomóc. No chyba spektakl — mówi Eva. Najlepiej chyba spektakl. Mateusz rzuca półżartem, że to może być spektakl o wie­lorybie, którego wyrzuciło na brzeg. Na piaszczystą plażę wyrzuciło z oceanu i on leży i cierpi”.

Zacytowane wspomnienie brzmi jak treatment przyszłego przedstawienia, który dwie młode aktorki wiernie powtórzą na scenie jako rodzaj prologu. Cały tekst Wieloryba ukazał się w książeczce, która swoim szarym, stylowym skrzydełkiem informuje, że autor to dramatopisarz i dramaturg. Kim jest w tym wypadku? Chyba bardziej dramaturgiem, nie wymyśla przecież fikcyjnego świata, tylko mie­szanką napisanych i sparafrazowanych teks­tów, a także zaplanowanych projekcji, pio­senek i muzyki wykonywanej na żywo, aranżuje pewne zdarzenie. Realnie miało ono miejsce na małej scenie Łaźni Nowej podczas festi­walu Boska Komedia; metaforycznie — „na jednej z dzikich plaż”, jak w dziecięcym tea­trze, pełnej miękkich, poduszkowych ukwiałów; symbolicznie zaś — w teatralnym przed­sionku, który młodzi artyści stworzyli dla aktora w jego powrotnej drodze na wielką scenę.

Globisz wychodzi do nas sam, podpierając się tylko srebrną laską, pomagającą mu utrzy­mać częściowo sparaliżowane ciało. Ma na sobie czarny smoking, białą koszulę i turku­sową, lśniącą kamizelkę, której kolor od razu kojarzy się z południowymi lagunami. Staje pośrodku, blisko pierwszego rzędu widzów, unosi dłoń i zaczyna dyrygować, choć nie rozlega się żadna muzyka. Siedzimy w ciszy, ze słuchawkami na uszach — ktoś coś w nich szepce, raz z lewej, raz z prawej strony. Tak będzie już do końca spektaklu, adresowanego do wszystkich i każdego z osobna, intymnego jak radiowe słuchowisko. Aktor dyryguje nie­widzialną orkiestrą, grającą utwór słyszany tylko przez niego. A potem wchodzi w rolę, to znaczy zdejmuje część garderoby, kładzie się na specjalnie wyprofilowanej kanapie obok ak­warium z żywymi rybkami i zapada w drzem­kę. Aktorki natomiast, już jako rainbow warriorki, biegają wokół i opowiadają o niesamo­witym systemie komunikowania się… wale­ni. Polega on na echolokacji. Wieloryby wydają przeciągle, niskie dźwięki i nasłu­chują ich odbicia. Echo tego „śpiewu” pozwala zwierzętom porozumiewać się ze sobą na od­ległość tysięcy mil. Ale kiedy sztorm wyrzuci je na brzeg, milkną i tracą ze sobą kontakt.

Brzmiąca jak podwodny koncert echolo­kacja waleni przemawia do naszej wyobraźni bardziej niż śpiew ptaków, będący niczym obrazek z makatki w porównaniu z tajemniczą instalacją przestrzenną. Na dodatek walenie to ssaki, obdarzone inteligencją i uczuciami wyższymi. Te ogromne stworzenia kochają i tęsknią, informując się o tym w ledwie uchwyt­ny dla innych sposób. Ich podwodny świat jest ogromnym instrumentem, na którym grają, orientując się w przestrzeni, ale także budując subtelne związki, miłosne i rodzinne. Życie wie­lorybów na głębinach to dzieło sztuki — czyż nie przypomina życia na scenie teatralnej? Teatralne pudło także rezonuje jak instru­ment, a sposób komunikowania się w nim aktorów jest wyjątkowy, bo zakłada nadzwy­czajne skupienie, uwagę, intensywność, anga­żującą ciało i umysł w stopniu nieporówny­walnym z życiem poza sceną. Zwłaszcza gdy jest się tak inteligentnym i zmysłowym akto­rem jak Krzysztof Globisz. A zarazem tak czu­łym, reagującym na każdy sygnał, znak, dźwięk. Wyrzucony na brzeg wieloryb zostawia świat, który sam, dzięki nadzwyczajnym zdolno­ściom, czynił niesamowitym. Podobnie Globisz, którego nagła choroba pozbawiła pamię­ci, mowy, uczuć w stopniu o wiele większym niż przeciętnego śmiertelnika, bo większy był ich zakres w scenicznym życiu tego aktora.

Uświadamiamy to sobie, patrząc na zmar­twiałe ciało rozciągnięte na kanapie i gotowi jesteśmy zawyć. Jednak twórcy spektaklu nie pozwolą nam na to, tak jak Zuzia i Martusia nie pozwalają waleniowi wyschnąć na plaży. Oto już ściągają aktorowi spodnie i zanurzają mu nogi w akwarium, co natychmiast zmienia nastrój spektaklu. Tym bardziej, że aktor ocyka się i rzuca figlarne spojrzenia, a potem nagle się odzywa i postanawia opowiedzieć dziewczynom baśń! Tę krótką opowieść o kras­noludku Wacku (lat siedemdziesiąt), z powra­cającym refrenem „idą, idą, idą”, ułożył Glo­bisz, Pakuła ją tylko przepisał i wpisał do scenariusza. Bajka jest prosta, zabawna i wła­ściwie pozbawiona sensu, o czym powie sam aktor z rozbrajającą szczerością — ale właśnie na tym polega jej siła! Przebudzony wieloryb mówi jak dwu- , może trzyletnie dziecko na­śladujące rodziców, to znaczy opowiada własną bajkę na wzór tych usłyszanych, lecz jeszcze brakuje mu języka, by ułożyć fabułę. Powtarza więc wyrazy, które już zna, czasem doda no­we, zaskakujące, absurdalne, za to pięknie brzmiące i do rymu. Obdarzony słuchem po­ety Pakuła słusznie skojarzył te „wielorymy” Globisza z wierszami Mirona Białoszewskie­go, a fragment jego Leżeń wprowadził nawet do scenariusza.

Znalazły się w nim także fragmenty wy­wiadu rzeki Notatki o skubaniu roli, który kilka lat temu przeprowadziła z aktorem Olga Katafiasz. Czytamy (na ekranie) lub słyszymy (dzięki aktorkom) Globisza sprzed wylewu, w pełni sił twórczych, krążącego wokół mo­tywów, które dziś nabierają zupełnie nowe­go znaczenia — są niespodziewanym komen­tarzem do sytuacji, w jakiej się znalazł. „Fascy­nuje mnie afazja: odwrotność mowy, bezmowie, zanik słów” — tłumaczył Globisz, odkry­wając dla siebie terytoria zwiedzone już wcześ­niej przez Białoszewskiego (choćby w wier­szach jąkały). „Ta patologia komunikacji jest dla aktora równie ważna w zrozumieniu pro­cesu mówienia, wynika z niej pewna drama­turgia, model ekspresji”. Teraz aktor spraw­dza na sobie sens dawnych przemyśleń i jest to przejmujące doświadczenie, także dla od­biorców. Niektóre fragmenty wywiadu brzmią jak niepokojące proroctwo: „Na pewno chciałbym wrócić do jednej roli. Do Kaspara. Kas­para Hausera” — mówił Globisz, a dzisiaj, ni­czym bohater znanego filmu Wernera Her­zoga, od początku uczy się świata i szuka swo­jej tożsamości. Przede wszystkim szuka w so­bie dawnego aktora, niczego więc lepszego nie mogły dla niego wymyśleć jego dawne uczennice, jak wspólny spektakl.

Kiedyś zagrać takie wielorybie niemowlę to byłaby dla Globisza traszka! Obecnie to wyzwanie, lecz zarazem pełne humoru wy­znanie: tak, mam nadal sparaliżowaną lewą nogę i lewe ramię, poruszam się powoli, do tego ledwo mówię, ponieważ język i cała reszta tych drobnych mięśni, dzięki którym artykułujemy dźwięki, też jeszcze nie dzia­łają jak trzeba. Ale chcę je rozruszać, więc zagram dla was wieloryba na plaży albo dziecko, które uczy się mówić! Jest w tej decyzji dużo odwagi i mnóstwo przekory, autoironii i po­czucia humoru. Globisz zachwycony składa więc te swoje baśnie z pasją, czasem zdenerwowany, bo aparat się zacina (aktor kwi­tuje to zawsze pięknie wyartykułowanym sło­wem „kurrrwa!”), a my widzimy wielkiego artystę, który daje nam lekcję teatru. Tak, właśnie rolą wyrzuconego na brzeg wielory­ba, nie dla jej wyrafinowania jednak, tylko dla ciężaru, który musi dźwignąć ciągle spara­liżowany aktor. Globisz przez kilkadziesiąt lat pracy na scenie zagrał role znakomite i przyzwyczaił nas do swego mistrzostwa — może także przyzwyczaił i siebie, a teraz na nowo odkrywa ich wartość ledwo wysłowio­nym, dziecięcym wierszykiem. W tych niepo­radnych rymach, przerywanych niekiedy grom­kim śmiechem aktora, lecz także w jego ges­tach — wtedy, gdy rysuje na folii, a rzutnik pokazuje powiększony obrazek, czy gdy wy­ciąga ustną harmonijkę i gra rzewnego bluesa — kryje się i tęsknota za teatrem, w którym czuł się jak ryba w wodzie, i radość, że taki cudowny świat istnieje.

Dziś istnieje przede wszystkim w jego gło­wie. To nie świat jest sceną, jak napisał Szeks­pir, ale mózg aktora, jak dopisał Pakuła, do­wcipnie kojarząc nazwę elżbietańskicgo tea­tru z nazwiskiem Globisza. „I am the stage” — mówi artysta, a polem łamanym językiem człowieka po afazji wypowiada najpiękniej­szy w całym spektaklu monolog. To pożyczony, odrobinę przekształcony i rozwinięty przez autora scenariusza wiersz Fernanda Pcssoi:

Bywa, że odczuwam wszystko.

Przez chwilę jestem bardziej różnorodny niż przypadkowy tłum.

Wszystkie epoki przez chwilę do mnie należą.

Wszystkie dusze przez chwilę mają swoje miejsce we mnie.

Lecz są takie fale, takie nawałnice i szkwały, które powodują,

że ocean się cały oddziela ode mnie. Wtedy zostaje się z niczym.

Z trudem artykułujący słowa Globisz mó­wi w Wielorybie wieloma głosami — głos Pessoi wprowadza głębię (ech, te „morskie” metafo­ry) egzystencjalnego niepokoju. Dodajmy, że jest to niepokój przypisany przez Pessoę fik­cyjnym postaciom, mówiącym w jego imieniu, heteronimom: Bernardowi Soaresowi w Księ­dze niepokoju, Alvarowi de Camposowi w po­etyckim Mijaniu godzin. „Heteronim to wyj­ście z ukrycia. To dezintegracja umysłowości — to osobliwy coming out” — pisze o tej tech­nice literackiej Konrad Ludwicki[1]. Rola Glo­bisza mieści się w pokrewnej przestrzeni twór­czego doświadczenia. Komponując scena­riusz, Pakuła stworzył dla aktora partyturę wyj­ścia z ukrycia: pokoju rehabilitacji, sparaliżo­wanego ciała, przede wszystkim zaś niewy­rażalnych stanów ducha, które na scenie znaj­dują swój język. Ciekawe, czy kiedy Globisz odzyska formę, w co mocno wierzę, będzie wracał do swojego heteronomicznego wielo­ryba jak do źródła mowy, ekspresji, fantazji, poznania?

Przygotowanie, a potem każde powtórzenie spektaklu to dla aktora najlepsza terapia. Są­dzę jednak, że równie wiele terapeutycznych korzyści wynoszą z Wieloryba widzowie, my wszyscy, w większości sprawni i pełni sił, tak łatwo poddający się zniechęceniu. Już zapo­mnieliście, jakim koncertem jest życie, gdy z czu­łością zaśpiewacie w nim swoją piosenkę? To ja wam teraz przypomnę! — zdaje się mówić Globisz, i rzeczywiście muzykuje na scenie, na­wet śpiewa, choć przed wylewem nie robił te­go zbyt często. Muzyka wyraźnie go animuje, a Wieloryb brzmi różnymi melodiami nuco­nymi przez Zuzię i Martusię, ma tempo i rytm wybijany na żywo przez młodego perkusistę Antosia, ma wreszcie wielki finał, w którym cała czwórka śpiewa przebój McCartneya With a Little Help front My Friends, z solowymi porykiwaniami Globisza, w których przebija Joe Cockera — do niedawna najlepszego wykonaw­cę tej pieśni. Pamiętacie jej refreny?

Tak, w finale Wieloryba płaczą wszyscy, zresz­tą cały muzyczny nurt spektaklu — począwszy od piosenki Mercuryego I Want to Break Free, zaśpiewanej przez dwie młode aktorki dla swo­jego nauczyciela, jest bardzo poruszający. Po­ruszający, ale nie ckliwy! Konwencja baśni poetyc­kiej i żywiołowego koncertu z długimi solów­kami perkusji jak z Birdmana łagodzi sytuację, w jakiej znalazł się chory artysta, uruchamia też wyobraźnię i otwiera oczy na rzeczywistość w jej pełnym wymiarze. Na szczęście nie usu­wa przy tym niepokoju, że może nigdy więcej, nigdy w pełni… Ciekawe jest to, że obawą przed niespełnieniem dzielą się Zuzia i Martusia w swo­ich osobistych monologach. Jedna mówi o uprag­nionym drugim dziecku, druga — o pierwszym, na które nie ma czasu. „Zdążyłam to sro owo a nie zdążyłam tamto wiecie” — wyznaje. Pewne rzeczy są jednak poza zasięgiem, o czym dużo lepiej wie wyrzucony na brzeg aktor, nie tra­cący jednak nadziei. Role się odwracają i teraz to on pociesza dziewczyny nową bajką i trochę nieprzyzwoitą rymowanką, a potem „gania” je (tylko frywolnymi spojrzeniami) i „straszy” (rozbrajającym rykiem). Dziewczyny toną w smutku, lecz mogą liczyć na wieloryba, tak jak bohater kultowej kreskówki Gdzie jest Nemo? mógł liczyć na tatę Marlina. Ta dziel­na pomarańczowa rybka o wielkim sercu mó­wiła w filmie jasnym głosem Globisza!

„Potrafi pan sobie wyobrazić, że nie jest akto­rem? Widzi się pan w innej życiowej roli” — pyta Olga Katafiasz, a Martusia powtarza jej pytanie. „Nie. Gdyby mi teraz powiedziano, że nie będę już aktorem, byłbym zrozpaczony i zagubiony. Bez szans na życie” — odpowiada aktor, w spektaklu zastąpiony przez Zuzię. Kiedy Krzysztof Globisz trzykrotnie wychodzi do braw, widzimy człowieka, który rozpaczy się nie poddał, pełnego życia (mimo choroby!) i na swoim miejscu.

Performatywna formuła Wieloryba sprawia, że popremierowe spotkanie z jego twórcami odczuwam jak dalszy ciąg zdarzenia. Zbiera­my się powoli, potem słuchamy dyrektora festiwalu, który wręcza aktorowi maskę płetwo­nurka, stoimy chwilę w kręgu i, wzruszeni, rozchodzimy się po sali. Zerkam na Globisza, który usiadł w kącie i przygląda się nam bys­trym wzrokiem. Krępuję się podejść, ale jakiś podwodny prąd pcha mnie w jego stronę. Idę, ale nie wiem, co powiedzieć. „Niech Pan do nas wraca, Panie Krzysztofie, krok po kroku” — bulgocę. „Krok — po — kroku” — powtarza z uśmie­chem Globisz i puszcza do mnie oko. ■

Przypisy

  1. ^ Źródło: poewiki.vot.pl/index.php?title=Heteronim, dostęp: 18 grudnia 2016. 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji