Artykuły

Geralt śpiewająco na scenie

Musical Wiedźmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni fabułę czerpie z opowiadań. Kto nie zna książek, a przynajmniej gier, może spektaklu nie zrozumieć w pełni. A fani? Dla nich to rewelacja.

„Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od bramy Powroźniczej” — to jedno z najlepszych pierwszych zdań w polskiej fanta­styce. Tak debiutujący w 1986 Andrzej Sapkowski zaprezentował czytelni­kom nasz najlepszy produkt ekspor­towy: wiedźmina Geralta.

Zdanie to wprawdzie nie pada w gdyńskim musicalu, ale jest spara­frazowane w pierwszej piosence — ja­ko ukłon dla tych, którzy czytali książ­ki. Takich ukłonów jest zresztą wię­cej. Dla kogoś, kto je zna, teatralny Wiedźmin przynosi świeże spoj­rzenie na fantasy. W kinowych i serialowych adaptacjach widzieliśmy już tyle pustoszących miasta smo­ków i upiornych armii w fantazyjnych zbrojach, że trudno nam czymś za­imponować.

Środki wyrazu w tym musicalu są wręcz manifestacyjnie oszczędne. Nie ma tu żadnego odpowiednika he­likoptera z Miss Saigon czy bary­kady z Les Miserables, jest tylko sta­ra, dobra magia teatru: ruch, dźwięk, światło, sugestia. Zaskakująco dobrze współdziała to z magią z prozy Sap­kowskiego. Weźmy na przykład Brokilon, święty las zamieszkany przez driady i baśniowe zwierzęta, opisany w książkach z sienkiewiczowskim roz­machem. Pokazanie tego w kinie wy­magałoby efektów specjalnych god­nych Avatara. W teatrze wystarcza gra świateł i tancerze w zwierzęcych maskach — i jako widzowie już jesteś­my zaczarowani.

Spektakl jest opowieścią poety Ja­skra (Jakub Badurka, Paweł Czajka), który zwraca się prosto do widowni oraz do dyrygenta. Książkowy Jaskier nigdy w tak prosty sposób nie rozbi­ja „czwartej ściany”, ale stanowi ko­goś w rodzaju dodatkowego narra­tora i autoironicznego porte-parole Sapkowskiego.

Jaskier jest poetą tylko w wolnych chwilach. Większość czasu zajmują mu obowiązki alkoholika, dziwkarza, awanturnika, szpiega i mitomana. Krót­ko mówiąc, nie sposób go nie polubić. I tylko nie wiadomo, dlaczego co chwi­la ktoś chce go zabić, i Geralt musi Ja­skra ratować w ostatniej chwili.

Tolkien + Chandler + le Carre

30 lat temu formuła Sapkowskiego była dość prosta. Jego pierwsze opo­wiadania działy się w świecie tolkienowskiej fantasy z nielicznymi ak­centami słowiańskimi. Struktura fa­buły przypominała jednak struktu­rę kryminału noir. Geralt to prywat­ny pogromca potworów, miecz do wynajęcia. I jak w Sokole Maltań­skim czy Chinatown szybko się okazuje, że ten, kto go wynajął, sam miał jakieś niecne intencje. W tych opowiadaniach Geralt musi więc wal­czyć co najmniej na dwa fronty. Z je­dnej strony jest potwór — rzeczywi­sty lub domniemany — do którego za­bicia go wynajęto. Prawdziwym po­tworem w ludzkiej skórze jest zazwy­czaj sam zleceniodawca.

Formułę tych pierwszych opowia­dań można lakonicznie podsumo­wać jako Tolkien (scenografia) + Chandler (dialogi), potem doszedł jeszcze le Carre (scenariusz). Na uży­tek pięciotomowej powieści (Sagi o wiedźminie) Sapkowski jeszcze bardziej to skomplikował, budując alegorię ksenofobii, totalitaryzmu i ludobójstwa.

W jego opowiadaniach nie bra­kowało aluzji do toczących się wów­czas debat politycznych — na przy­kład o wprowadzanym w Polsce za­kazie aborcji czy o rozliczaniu win­nych stanu wojennego. Twórcy mu­sicalu wprowadzili kilka aluzji do współczesnej sytuacji politycznej, które widownia wita oklaskami — i nawet jeśli nie jest to dosłowny cytat z Wiedź­mina, to jest on wierny przesła­niu ksią­żek.

20 lat po Sa­dze o wiedź­minie ze smutkiem muszę skomplementować dalekowzroczność Sapkowskie­go. W pięcioksięgu pokazał, jak nienawiść, za­siana przez polityków dla osiągnię­cia krótkowzrocznych celów, poko­lenie później wydaje plon ludobój­stwa. Saga kończyła się wydarze­niem przypominającym pogrom kielecki. Po wojnie pustoszącej wiedźmiński świat grupa niedobit­ków, cudem ocalałych z poprzed­niej masakry, chroni się w domu dla uchodźców. I tam dopada ich motłoch, który uwierzył w absurdalną plotkę. Dziś ten cykl niestety zaczynamy ponownie. Politycy już sieją nienawiść — co z tego wyrośnie, zo­baczymy niedługo.

W opowiadaniach Sapkowski przy­dał Geraltowi coś w rodzaju rodziny: czarodziejkę Yennefer (Katarzyna Wojasińska), z którą Geralta łączy burzliwy romans, oraz osieroconą dziewczynką Ciri. W gruncie rzeczy łączy ich tylko to, że nie mają na świe­cie nikogo poza sobą. Co jest oczywiście bardzo smutne, ale przecież każdy szanujący się musical powinien mieć chusteczkowe piosen­ki. W tym są o tyle wzruszające, że wykonują je dzieci (Maria Błaszkiewicz, Ju­lilia Totoszko, Pola Król).

Chrzest ognia

Kwestią dyskusji jest to, czy na ,Wiedźmina można za­brać np. dziesięcioletnie dziec­ko (które zna Geralta z książek czy z gier). Nie ma na to prostej odpowie­dzi. Kostiumy i maski przypominają tu obrazy Beksińskiego. Pozbawione twarzy, powykrzywiane postacie, peł­zają po scenie i poza nią. Co innego masakrować potwory przy kompute­rze, a co innego siedzieć wśród nich w teatrze.

Drugorzędnym problemem wydąje mi się to, że adaptując prozę Sap­kowskiego, Wojciech Kościelniak ją dowulgaryzował — moim zdaniem nie­potrzebnie. Owszem, na stronach Wiedźmina padają czasem słowa, takie jak „dupa”, „kurwa”, „gówno” czy „cycki”, ale Sapkowski używa ich oszczędnie. W spektaklu jest moim zdaniem tego trochę za dużo.

W rezultacie wiele postaci spek­taklu wypada jakby bardziej chamo­wato niż na kartach książki. Dotyczy to zwłaszcza kobiet — np. królowej Calanthe (Karolina Trębacz) i Yennefer, a także Jaskra. A może po prostu in­aczej je sobie wyobrażałem?

Brakowało mi także wyrazistego finału jak w Tańcu wampirów czy Miss Saigon. Tutaj wszystko koń­czy się trochę jak w opowiadaniu Coś więcej, które Sapkowski napisał tak, żeby zostawić czytelników z niedo­sytem w oczekiwaniu na pierwszy tom powieści. Z takim uczuciem wy­chodzimy z teatru — jakbyśmy obej­rzeli sezon serialu zakończony cliffhangerem. Oczywiście, lepszy nie­dosyt od znudzenia.

Poza tymi zarzutami byłem za­chwycony spektaklem. Mogę nawet wybaczyć brak wystrzałowego fina­łu, bo w efekcie tym mocniej zapa­dają w pamięć wypowiedziane pod koniec słowa pewnej drugoplanowej postaci, niejakiego kupca Yurgi (To­masz Gregor). Gdy Geralt swoim zwyczajem znów popada w hamletyzowanie Yurga przecina to tzw. mądro­ścią prostego człowieka: „Wątpliwo­ści dobra rzecz, tylko zło ich nie ma”.

To znakomite podsumowanie prze­słania całego cyklu o Wiedźminie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji