Artykuły

Wiocha po byku

"Valentino" w choreogr. Zofii Rudnickiej w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Mówiąc o "Valentino" - klapa - obraża się inne klapy. To jedyna w swoim rodzaju żałosna i żenująca produkcja tria Rudnicka-Rudzki-Dębski.

Kwintesencją premiery Teatru Wielkiego jest jeden element dekoracji. Czyli: wymalowana na prospekcie arena corridy, na niej byk, spod niego zaś zwisające pokaźne jaja. Jakie by one nie były, i tak większe zrobili realizatorzy, wmawiając dyrekcji, że "Valentina" warto wystawić. Podstawowe pytanie, które - widać - nie padło, brzmi: kogo w Łodzi, w 2007 r. obchodzi postać Rudolfa Valentino? Czy bohaterem lakierowanych magazynów, modnych talk-show i pikantnych plotek nie jest raczej Brad Pitt?

Prawda, że balet może traktować nawet o Bolesławie III Krzywoustym. Niechby tylko naprzód był! Tu tancerzom należy się uznanie, że wyszli na scenę, która gości Łódzkie Spotkania Baletowe, i nie spalili się ze wstydu. Otóż Zofia Rudnicka, pomysłodawczyni żenady, przedstawiła życie amanta przy pomocy scenek. Kolejne filmy Valentino są reprezentowane przez pląsy w stylu tanga argentyńskiego czy w stylu arabskim. Przedzielają je blade duety protagonisty z nierozróżnialnymi postaciami żeńskimi. Oraz obrazki z życia Hollywood (np. postać Charliego Chaplina to tancerz naśladujący kroczki Charliego Chaplina). To wszystko w dekoracji Jerzego Rudzkiego, która miała być parodią estetyki niemego kina. Wyszła parodia ustrojonego na święta lumpeksu. Szkaradne fatałaszki wirujące na tle dekoracji, do których sreberko po czekoladach zdarto z wszystkich krakowskich szopek. Jest nawet specjalna kurtyna: gigantyczne monidło z obliczem Valentino. O walorach muzyki Krzesimira Dębskiego można powiedzieć jedno: była wykonana na żywo.

Źródła inspiracji? Balet klasyczny, contemporary dance, teatr tańca, a może, skoro rzecz miała być popularna, wideoklipy jakiegoś Justina Timberlake'a? Gdzie tam. Od niemrawych kroczków pomysłu Rudnickiej nie tylko nie sposób się spocić, ale jeszcze się zimno zrobi. Ciągnie od choreograficznego trupa.

Jedyna metafora w dwugodzinnym widowisku teatralnym to flamenco obrazujące śmierć Valentino. Tyle że torreadorzy z muletami wyglądają jak kelnerzy strzepujący okruszki z serwet. A słaniający się w agonii Valentino (Piotr Ratajewski) - jak gość z powodu niestrawności rejterujący z sali. Nie dziwię się: wystąpił w ekstremalnie nieświeżym baleciku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji