Artykuły

Magiczne dzielnice Jacka Rykały

Jacek Rykała, znakomity twórca, prorektor katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, od lat prowadzący w tej uczelni pracownię malarstwa, zawsze zdradzał skłonności literackie. Niedawno, w 55. roku życia, ujawnił się zaś jako dramaturg. Z powodzeniem wystawił na Scenie w Malarni Teatru Śląskiego sztukę pod znamiennym (dla siebie) tytułem "Dom przeznaczony do wyburzenia". Lada chwila na tej samej scenie zobaczymy premierę jego "Mleczarni", którą sam wyreżyseruje - pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Po trzydziestu latach od debiutu plastycznego Jacek Rykała odnajduje się w przestrzeni teatralnej.

- Ty jesteś jedynym chłopakiem z naszej dzielnicy, który się wybił - powiedział Jackowi Rykale niegdysiejszy kolega z sieleckiego podwórka, przypadkowo spotkany w windzie. Nie widzieli się kilkadziesiąt lat i dziś nic ich nie łączy; poza tym magicznym poczuciem wspólnego początku.

Wspomnienie to klimat

Jacek Rykała nie ma wątpliwości, że takie "dzielnice dzieciństwa" nosi w sobie każdy z nas. I pewnie tak jest, nie każdy jednak ze wspomnień - udokumentowanych lub ulotnych - czyni przedmiot sztuki. Jacek Rykała od lat trzydziestu maluje impresje z przeszłości, dopełniane autentycznymi przedmiotami, które znajduje w ruinach domów przeznaczonych do wyburzenia. Przede wszystkim w Sielcu, dzielnicy rodzinnego Sosnowca, ale także w nieodległym Będzinie czy w Czeladzi. Najpierw zaskoczyło go ciepłe przyjęcie polskich widzów, którzy nigdy w tych miejscach nie byli, ale odnajdywali w jego obrazach własne emocje.

O tym, że to coś więcej niż przypadkowa zbieżność wspomnień, przekonał się dopiero w Japonii. Ludzie z innego kręgu kulturowego, mieszkający w zupełnie innych wnętrzach i hodujący zupełnie inne drzewa, zasypywali go gradem pytań. O sens i istotę przemijania,

0 ducha, pozostawianego w opuszczonych murach przez ich dawnych mieszkańców, a nawet o tę specyficzną zieleń na jego obrazach, którą nazywa swoją własną, bo doszedł do niej po dziesiątkach godzin mieszania farb.

Jacek Rykała nie czuje się mistykiem ani nie dopisuje do swoich obrazów jakiejś szczególnej, pozaestetycznej, ideologii. Po prostu maluje to, co go interesuje, choć bardzo osobiście

1 nie bez dystansu do tego "co się nosi". Więź z odbiorcami powstaje już bez jego udziału. Ale powstaje niewątpliwie.

Teatr to też obrazy

Znakomity twórca, prorektor katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, od lat prowadzący w tej uczelni pracownię malarstwa, zawsze zdradzał skłonności literackie. Pisywał wiersze i krótkie opowiadania, kierowany potrzebą zatrzymania jakiejś szczególnej sytuacji czy rozmowy. Niedawno - w pięćdziesiątym piątym roku życia - ujawnił się zaś jako dramaturg. Z powodzeniem wystawił na Scenie w Malarni Teatru Śląskiego sztukę pod znamiennym (dla siebie) tytułem "Dom przeznaczony do wyburzenia". Poetycka opowieść o podróży do wnętrza ludzkiej pamięci przyjęta została z uznaniem przez publiczność i recenzentów. To artystę ośmieliło i lada chwila na tej samej scenie zobaczymy premierę jego "Mleczarni", którą sam wyreżyseruje. Tym razem będzie to komedia; jej bohaterowie, spotkawszy się nieoczekiwanie w... izbie wytrzeźwień, wspominać będą nie tylko wspólną miłość, ale i młodość spędzoną (jak inaczej?) na przedmieściach Sosnowca.

- Literatura weszła w moje życie - mówi Jacek Rykała - wcześnie i naturalnie, podobnie jak sztuka. Mama amatorsko, ale z talentem, malowała. Interesowała się sztuką, więc w domu zawsze były albumy, a w nich różności, od wielkich dzieł po kicze, rozbudzające jednak wyobraźnię. Gdy podrosłem, pomagałem cioci, która prowadziła w pobliskiej kopalni zakładową księgarnię. Przywoziłem książki z hurtowni, więc byłem na bieżąco z literackimi nowościami. Pisanie było taką samą potrzebą jak malowanie. Artystą jestem z wykształcenia, dramaturgiem - z zamiłowania.

Zachować w sobie tamto światło

Inteligencki dom państwa Rykałów był biedny, ale spokojny i pogodny. W pamięci artysty zadomowiły się różne chwile z tamtego okresu; ważne i zupełnie przelotne. To dziwne, ale właśnie te drugie kształtują nastrój i tematykę jego niezwykłych obrazów. Przede wszystkim światło, obecne na znakomitej większości płócien. Jacek Rykała przysięga dwa razy: że takiego światła już dziś w powietrzu nie ma i że nigdy nie czuł takiej lekkości jak wtedy, gdy szedł do szkoły po chodniku, wyznaczanym smugą słońca zza parkanu.

Jego obrazy nie od razu miały w sobie ten nostalgiczny spokój, który dziś przysparza mu tylu wielbicieli. Wręcz odwrotnie - Jacka Rykałę zrazu inspirowało bogactwo (sic!) brzydoty. Malował stare ławki ze śpiącymi ludźmi, odrapane mury i śmietniki, pełne przedmiotów kiedyś niezbędnych, a za moment kompletnie niepotrzebnych. Światy dodane - te prawdziwe klamki, fragmenty starych mebli, tabliczki z numerami pokojów - pojawiły się później. Przyszły wraz z wędrówkami po owych domach, z których jak krew odpłynęli ludzie, ale które wciąż stały, a więc jakoś żyły...

Nowe życie starych fotografii

Któregoś dnia, na podłodze takiego "domu-nie domu", Jacek Rykała znalazł zdjęcie; zrobione na początku XX wieku, wyraźne, pokazujące nieznaną mu rodzinę. To była ważna minuta

- zrozumiał, że zamiast malować w swoich pejzażach ludzi, powinien wklejać w nie stare fotografie. Jacek Rykała śmieje się, że jego metoda twórcza ani mu się więc nie przyśniła, ani nie wykoncypował jej w zaciszu pracowni. Na początku był fakt - realna fotografia, której bohaterom mógł nadać nowy życiorys, umieszczając ich w wyimaginowanych przez siebie krajobrazach. Nie przypuszczał nawet, jakie to będzie mieć konsekwencje. Podróżując po całym świecie - a Jacek Rykała wystawiał obrazy na kilkudziesięciu wielkich imprezach plastycznych - spotyka teraz ludzi, którzy na zdjęciach rozpoznają siebie albo swoich zmarłych przodków. Rozwijają się z tego fascynujące znajomości, czasem wręcz przyjaźnie.

Ale większość ludzi rodzinnych zdjęć nie szanuje; wywalają bez pardonu całe pudła starych fotografii, nie czując, że wyrzucają na zawsze kawałek siebie. Jacek Rykała zbiera je i wymyśla nowe historie, w których dziewczynki w białych sukienkach albo panowie w odświętnych garniturach mogliby się odnaleźć. Obok starych fotografii artystę fascynują także bramy zrujnowanych kamienic, fragmenty murów, urwane w połowie trawniki i zamknięte na głucho okna. Niemal zawsze okazuje się potem, że nie wybiera obiektów bez znaczenia lub bez jakiejś dramatycznej historii! Kiedyś namalował obraz "Żółta lamperia", bo zainteresował go tylko kolor obwódki wokół drzwi. Potem okazało się, że to brama do starej żydowskiej kamienicy, a kolor żółty ogrywał niezwykłą rolę w dziejach tego narodu.

Często ma wrażenie, że gdzieś "musi wejść" i na ogół intuicja go nie zawodzi. Dlatego szanuje własny sentyment, z jakim wspomina miasto swojego dzieciństwa. Szanował ten wybór i Tadeusz Konwicki, który napisał wstęp do katalogu jednej z pierwszych wystaw Jacka Rykały, zatytułowanej "Podszepty dzielnicy Sielec". Nawiasem mówiąc, Konwicki nikomu innemu wstępu do katalogu nie napisał... Jubileuszowa wystawa dorobku Jacka Rykały - "Raj utracony?" - odbędzie się jesienią tego roku w katowickim Biurze Wystaw Artystycznych. Znacznie wcześniej - 2 lutego - premiera "Mleczarni", której realizacja pochłania artystę całkowicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji