Artykuły

Teatr w telewizji

Monika Strzepka i Paweł Demirski: Jeżeli aktor nie zrozumie dogłębnie bohatera, to nie zrobi dobrej roli. Przełóż to na przeciwnika politycznego.

Arkadiusz Gruszczyński: Dyrektor się powiesił.

Monika Strzępka: Tak. I tyle go było. Na jego miejsce przychodzi nowy.

Młody, z prowincji.

Paweł Demirski: Wybrany w konkursie.

Zatrudnia nowych reżyserów, propo­nuje progresywny program i wtedy zaczynają pojawiać się problemy.

MS: Z aktorami, urzędnikami stołecznego Ratusza, z żoną, z samym sobą.

PD: Nie chce mi się mówić o fabule. Zoba­czysz sobie w telewizji.

Wybraliście hermetyczny temat. Więk­szość polskiego społeczeństwa nie chodzi do teatru. Nikt się nim nie inte­resuje.

MS: A chirurgią się interesują?

Każdy kiedyś wyląduje w szpitalu. W teatrze nie za bardzo.

PD: W takim razie należałoby robić tyl­ko seriale o cmentarzach. Bo wszyscy tam wylądujemy (śmiech). Był już zresztą taki — Sześć stóp pod ziemią.

MS: Dla widza nie jest istotny pretekst, tyl­ko zawartość. To bez znaczenia, czy rzecz się dzieje w szpitalu, czy w teatrze. Ważne, co się dzieje, komu się dzieje i jak się dzie­je. Czy chcesz śledzić bohaterów, czy się do nich przywiązujesz. Więc nie powielajmy stereotypu, że jak o teatrze, to będzie elitar­nie i środowiskowo. To jest film o wspólno­cie ludzi, którzy walczą o wspólne dobro. W tym przypadku dobro teatru, który jest ich miejscem pracy, a tak naprawdę drugim domem. Serialem Dom bardzo się zresz­tą inspirowaliśmy. Zrozumieliśmy, że to, co jest w nim fascynujące, to sytuacja ludzi z różnych klas społecznych, którzy miesz­kają w jednym miejscu i muszą się ze sobą dogadać. Choć mają rozmaite poglądy po­lityczne czy interesy. Dzisiaj takich prze­strzeni wspólnych praktycznie już nie ma. A w teatrze ciągle jest.

PD: Dlatego zaprosiliśmy do współpracy ludzi z różnych teatralnych światów. My­ślę, że warto być razem jako środowisko, kiedy idzie o sprawy drogie nam wszyst­kim. Obok siebie występują Andrzej Sewe­ryn i Ewa Dałkowska, Jacek Poniedziałek i Agnieszka Glińska, Jerzy Trela i Jan Klata.

Niektórzy z nich są chyba od Was poli­tycznie daleko?

MS: W wielu sprawach mamy podobne zdanie. To kolejny dowód, że można być od siebie daleko światopoglądowo, ale wrażli­wość, która jest warunkiem koniecznym bycia artystą, nakazuje spojrzeć drugiemu człowiekowi w oczy, zanim się uzna, że na­leży mu odrąbać głowę. Ta wojna, która te­raz trwa, jest wyniszczająca: posługujemy się językiem uniemożliwiającym jakąkol­wiek rozmowę z drugą stroną. To rujnuje społeczeństwo.

To jest też zresztą wielki grzech mediów publicznych, zdewastowanych po '89 roku. Takie straty społeczne odrabia się przez dzie­sięciolecia. Mózgi tego narodu są w więk­szości zaprojektowane przez Ninę Teren­tiew i jej przaśny gust. Kiedyś mieliśmy ka­baret Olgi Lipińskiej — ulice się wyludniały, wszyscy siedzieli przed telewizorem. A była to rozrywka na wysokim poziomie.

PD: Ludzie nie mają szansy się spotkać. Je­żeli mieszkasz na grodzonym osiedlu, pra­cujesz w korporacji, to całe życie, oprócz schodzenia do Żabki, w której spotkasz na kasie dziwną panią, jest pozbawione relacji społecznych.

MS: A przecież istnieje taka codzienna przestrzeń, w której można utrzymywać normalne, niezobowiązujące relacje. Żyjemy w pędzie. Sama łapię się nieraz na tym, że robiąc zakupy, nie patrzę na osobę, któ­ra mnie obsługuje. Zobacz, że prawie wszy­scy przenieśliśmy się do mediów społecznościowych, które mają swoje wady i zalety, ale ostatecznie też rujnują nasze relacje.

Dla mnie są ich przedłużeniem.

MS: Bo masz też inne relacje niż na Facebooku. A większość ludzi przeniosła się na portale i tam komunikuje się ze światem.

No i co z tego?

MS: Jestem za tym, żeby do samego koń­ca rozmawiać, szukać porozumienia. Oczy­wiście, kiedy trzeba zdecydowanie wyrazić sprzeciw albo krzyczeć w jakieś konkretnej sprawie, to należy to robić. Ale musimy się też nawzajem znać. Wydaje mi się to waż­ne szczególnie teraz, w momencie tej bez­sensownej wojny. Dlatego zależało nam na tym, żeby te idee dialogu, budowania wspólnoty, znalazły się w serialu. Oczywi­ście są tam też postaci negatywne, próbujące w imię własnych interesów zniszczyć to, co próbuje budować nowy dyrektor, ale przede wszystkim zależało nam na tym, żeby ten serial emanował jakimś rodzajem ciepła w relacjach międzyludzkich.

PD: Podobna atmosfera panowała na pla­nie zdjęciowym.

MS: Mieliśmy bardzo trudną scenę do na­kręcenia. Adam Cywka, który gra zastęp­cę dyrektora, biegnie za Marcinem Czarni­kiem i jęczy, że on nie chce na próbę gene­ralną, że po co dyrektor zarządził, że pra­cownicy administracyjni mają chodzić. Z Bartkiem Nalazkiem — autorem zdjęć — zdecydowaliśmy się, że to będzie scena jednoujęciowa, z jazdy. To oznacza, że nie możesz sobie w montażowni kroić, jak ci się podoba: scena od początku do końca musi powstać na planie. Nie może być na­wet przez chwilę nieostra, aktorzy prawie biegną, ostrzyciel jest w takiej fazie skupie­nia, że właściwie lewituje, a czasu mamy w zasadzie zero, bo nie ma hajsu, a licz­ba scen na dzień ogromna. Euforia, która temu towarzyszyła, zaangażowanie całej ekipy, tłok przy monitorach, bo wszyscy chcieli zobaczyć, jak to będzie wyglądało — to było jedno z najwspanialszych prze­żyć wspólnotowych, jakie mi się zdarzyły w życiu. Taka atmosfera panowała na pla­nie cały czas. Mieliśmy wspaniałą ekipę. Warunki pracy były ciężkie, ale dzięki tym wszystkim ludziom udało nam się wszyst­ko doprowadzić do końca. A trzeba powiedzieć, że wśród ekipy byli wybor­cy wszystkich opcji politycznych.

Brzmi zbyt pięknie. Nie ma takiego świata.

MS: A co ty taki cyniczny jesteś? Ile ty masz lat?

A co to ma do rzeczy? Polska jest po­dzielona jak nigdy, narodowcy za chwilę dostaną broń do ręki od An­toniego Macierewicza, a tu słyszę o idealistycznym świecie, gdzie się wszyscy mają dogadać.

MS: Nie ma zgody na przemoc, nie ma zgo­dy na zbrojenie bojówek. Ale powiem też tak: jeżeli aktor nie zrozumie dogłębnie bohatera, tylko będzie go oceniał ze swojej perspekty­wy, to nie zrobi dobrej rob. I teraz przełóż to na przeciwnika politycznego. Jeżeli nie zro­zumiemy jego świata, to go nie zrozumie­my. Wiem, jakie to trudne — zrozumieć — bo to jest największy trud w pracy reżyserskiej. Sama tego doświadczam na co dzień. Wiem, jak łatwo mózg chce uznać, że już wszystko zostało zrobione, że już znam postać. A scena wciąż nie działa. I trzeba szukać dalej.

PD: Zgoda, ale nie znajdę żadnego porozu­mienia z ludźmi o antyimigranckich, rasi­stowskich i faszystowskich poglądach. To moja granica.

MS: To oczywiste, ale uważam, że nale­ży rozmawiać nawet wtedy, kiedy wydaj e ci się, że do ściany nie ma nawet pół metra.

We Wrocławiu też da się rozmawiać? Konkurs na dyrektora Teatru Polskiego wygrał człowiek, którego nie akceptuje zespół aktorski. Ogłoszono strajk.

MS: Myślę, że nikomu nie zależało na tym — ani ministrowi, ani urzędnikom, ani przede wszystkim aktorom — żeby wywo­łać awanturę. Jestem przekonana, że sytu­acja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby wszystkie strony konfliktu chciały ze sobą rozmawiać. Swoją drogą ten zryw środowi­ska — to jest wielka sprawa. Tego jeszcze nie było. Można nie znosić Krzysztofa Miesz- kowskiego, można nie znosić jego teatru, ale nie można mu odmówić ogromnych za­sług dla teatru polskiego. To jest zryw ponad podziałami.

Przedstawiciel ministra Glińskiego poparł jednak kandydata niepopierane- go przez zespół. Poza tym zarządzanie konfliktem politycznym, szczegól­nie jeśli uczestniczą w nim minister i znienawidzony poseł-dyrektor, jest prawdopodobny.

MS: To jest dramat — upartyjnienie tego konfliktu. W sumie można chyba powie­dzieć, że Ryszard Petru pod rękę z marszałkami Przybylskim i Samborskim pogrzebali Teatr Polski. A premier Gliński się na to go­dzi i przyklepuje.

PD: Nasz serial też jest o tym, że coś złe­go stało się w życiu publicznym w Polsce, ponieważ ludzie zarządzają sprawami, na których się nie znają. I to dzieje się teraz we Wrocławiu.

MS: Uważałam, że jeśli premier Gliński nie chce strzelać sobie wizerunkowo w sto­pę, a tutaj było naprawdę łatwe do przewi­dzenia, co się wydarzy, to będzie starał się porozumieć ze środowiskiem ludzi kultury, a nie jeszcze bardziej je zrażać. Byłam naiw­na, że tak powiem.

PD: Monika nie ulega politycznym po­działom, tylko je łamie. Czego najlepszym dowodem jest dzwonienie o drugiej w nocy do prezesa Jacka Kurskiego. Nagle się okazu­je, że można z nim spokojnie porozmawiać, chociaż on nie może spokojnie spać.

O drugiej w nocy do Jacka Kurskiego?!

MS: Bo wcześniej nie odbierał.

PD: Pierwotnie nasz serial miał być emi­towany w poniedziałki o 23.15. Nie mogli­śmy się na to zgodzić. Postanowiliśmy za­walczyć. To było powiedzenie przez nas: sprawdzam. Z jednej strony mówi się, że szeregowy widz jest głupi, więc ogląda głu­pie seriale.

Z drugiej strony jednak pokazuje się nam tylko takie programy.

PD: Dlatego chcemy sprawdzić, czy emi­tując nasz serial we w miarę dobrym czasie antenowym coś się wydarzy. Oczywiście by­łoby dla nas politycznie wygodniej zgodzić się na 23.15 w poniedziałek. Moglibyśmy mówić, że zły PiS nas prześladuje.

Jakie podaliście argumenty?

MS: Słuszne. To jedyny nowy serial wy­produkowany wewnątrz telewizji. A obec­nym władzom TVP taka strategia jest bliska. Drugim argumentem była — jakże by inaczej — misyjność.

Wracając do Wrocławia — uważacie, że teatr prowadzony przez Mieszkowskiego był dobry?

MS: Tak. Jest jedną z najlepszych scen w kraju. Ścisła czołówka. A właściwie był.

PD: Ale urzędnicy we Wrocławiu kom­pletnie nie wiedzą, czym jest teatr arty­styczny i czym jest miejsce stworzone przez Mieszkowskiego i jego zespół aktorski.

MS: We Wrocławiu, niestety, Platforma Obywatelska oddała kulturę Polskiemu Stronnictwu Ludowemu. I to nie są ludzie kompetentni.

PD: Monika, jesteś ze wsi!

MS: Tak. Apeluję do mieszkańców pol­skiej wsi: nie głosujcie na PSL!

PD: Ludowe tylko z nazwy! (śmiech)

MS: Żeby nie było — PO też nie była naszą bajką. Wielokrotnie dawaliśmy wyraz temu, jak jest nam partią odległą, również za stosu­nek do kultury. Kiedy Bogdana Zdrojewskie­go zastąpiła niepartyjna Małgorzata Omilanowska, okazało się, że można traktować ar­tystów w podmiotowy sposób. Uważaliśmy, że Zdrojewski czyni wiele zła. Przyszedł do MKiDN niechętnie, wołał być ministrem obrony. A Omilanowska była genialnym ru­chem. Ludzie kultury odetchnęli.

Z drugiej strony, wszyscy dyrektorzy sto­łecznych teatrów mówili, że najlepiej było za Lecha Kaczyńskiego. Podniósł wtedy wydatki na kulturę. Pamiętam, jak Maciek Nowak mówił: Boże, gdybyśmy mieli takie mądre władze w Gdańsku, kiedy byłem dy­rektorem Teatru Wybrzeże, byłoby zupeł­nie inaczej. Wszyscy patrzyli wtedy na War­szawę z zazdrością.

Teraz mamy wicepremiera Glińskie­go, który próbuje odwołać premierę Eweliny Marciniak, publikuje na stronie MKiDN stanowisko, w którym ubolewa nad nieobecnością Historii Roja, a teraz pozwala na degradację jednego z najlepszych polskich teatrów.

MS: Co do obecnej sytuacji we Wrocławiu — myślę, że tu się złożyło kilka czynników. To, że Ministerstwo nie chce Mieszkowskiego — to jasne. Ale nie sądziłam, że będzie chciało zmienić jedną z najlepszych scen w Polsce w scenę lektur szkolnych i spro­wadzanych z Warszawy chałtur. A taki pro­gram przedstawił Cezary Morawski. Porozumował, porozumował i wyciągnął wnioski: czego by tu mogła chcieć władza. Michał Zadara też robi klasykę — ale Michał robi to na wybitnym poziomie. Morawski nie jest w stanie tego zagwarantować.

PD: Morawski nie jest w stanie niczego zagwarantować. Swoją drogą to ciekawe: komisja wybrała „najlepszy program”, a te­raz chcą szukać dyrektora artystycznego. A przepraszam: od czego jest dyrektor arty­styczny, jak nie od programu, który jest jego autorską wizją? Gdzie jest minister kultury?

Zaczynaliście zdjęcia w innej sytu­acji politycznej. Teraz mamy nowego prezesa TVP i media narodowe. Jak się czujecie w tej sytuacji?

PD: Dla mnie największym autorytetem telewizyjnym w tej sprawie jest Olga Lipiń­ska, która uważa, że bojkot instytucji jest czymś niepotrzebnym i najgorszym. Do mo­mentu, kiedy nikt nas nie cenzuruje, nie bę­dziemy rezygnowali. Poświęciliśmy półtora roku pracy, zresztą nie tylko my, bo przecież nie zrobiliśmy tego sami — to jest odpowie­dzialność za grubo ponad setkę ludzi, którzy się w to zaangażowali. Nie mamy więc teraz ochoty obrażać się na PiS i trzaskać drzwia­mi. Ze swoimi poglądami nie byłem wybor­cą ani zwolennikiem PO, a przecież Jerzy Kapuściński, który nam to zaproponował, był powołany przez tę partię. Z jednej strony zawsze miałem złe zdanie o telewizji. Ze nie realizuje misji, że produkuje złe programy, że proponuje kabaretową rozrywkę. Praw­da, że teraz jest jeszcze gorzej, bo doszły do tego propagandowe „Wiadomości”. Z dru­giej zobaczyliśmy tam świetnych specjali­stów rzadko dostających propozycję, przy której mogą się artystycznie spełnić. Wia­domo, że muszą być popularne seriale Ilony Łepkowskiej, cesarzowej polskiego serialu, które ciągną za sobą reklamodawców.

Czy Wasz serial też ma zarabiać na re­klamach?

PD: Nie. Serial powstał z okazji 250-lecia te­atru publicznego w Polsce, więc w całości wy­pełnia ideę misyjności telewizji publicznej.

Czyj to był pomysł? Przyszedł do Was Jerzy Kapuściński, poprzedni dyrektor TVP 2, i powiedział: zróbcie mi serial o teatrze?

MS: Kapuściński namawiał nas, żebyśmy przenieśli do Teatru Telewizji któryś z na­szych spektakli. Powiedzieliśmy mu, że chętnie, ale najpierw chcemy zrobić serial. On na to, że chętnie, ale najpierw Teatr TV.

Potem uznał jednak, że nie ma na co czekać, jest 250-lecie teatru publicznego, jest szansa na współprodukowanie przez Narodowy In­stytut Audiowizualny, no i się zaczęło.

PD: Od dawna marzyliśmy o serialu, opo­wieści w odcinkach. Przez to, że urodziłem się w małym kraju na obrzeżach świata, gdzie nie można robić sztuki z odpowiednim roz­machem, zawsze zazdrościłem reżyserom czy scenarzystom w USA i ich możliwościom.

Ktoś Wam pomagał pisać? Teatr a serial to jednak różne media.

PD: Morze różnic, ocean podobieństw. Na planie Monika spotkała aktorów, którzy ro­zumieją nasz styl pracy i komunikacji. Rze­czywiście, inaczej pisze się scenariusz niż czterogodzinne sztuki teatralne. Ale pisanie to zawsze trudna rzecz, bo masz białą kart­kę, jesteś sam i musisz stworzyć coś, czego wcześniej nie było.

MS: Podstawą jest komunikacja i warsz­tat. Musiałam nauczyć się nowego medium i jego zwyczajów. Ale przede wszystkim miałam wspaniałych współpracowników na każdym etapie produkcji. Gdyby nie oni — ten serial by po prostu nie powstał.

Telewizja postawiła jakieś wymagania?

PD: Nie. Jerzy Kapuściński szanuje arty­stów i na wiele im pozwala, ponieważ obserwuje to, co dzieje się w polskiej kulturze. Chodzi do teatru, słucha muzyki, czyta naj­nowszą literaturę.

Jak się przygotowywałeś do pracy?

PD: Ostatnio policzyłem, że przez dwa lata obejrzałem około 150 różnych seriali. Nie­które z nich miały po kilka sezonów. Żyję przede wszystkim w nocy. Dlatego takie ucieczki w inny świat są mi potrzebne.

Kolaborujecie z PiS-em?

MS: Lewica już od dawna uważa mnie za konserwatystkę z PiS-u, bo po katastrofie smoleńskiej nawoływałam do głosowania na Jarosława Kaczyńskiego. Uważam, że nie można jednej partii oddawać pełni władzy.

A prawica mówi o Was, że jesteście le­wakami?

MS: No bo jesteśmy. Ale ostatecznie jeste­śmy artystami i mamy jedną twarz, dlatego do niczego nie pasujemy.

Co się stało w Polsce?

PD: Po 1989 r. przejechano walcem struk­turę klasową polskiego społeczeństwa. To znaczy — zaczęto po prostu negować klaso­wość. Dlatego klasy nie istnieją, nie mają swojej świadomości, dlatego posługują się nie swoimi językami i narzędziami. W wy­niku czego żerują na tym nacjonaliści, naro­dowcy i katolicy.

MS: Zobacz, co się stało z narracją o kibi­cach. Narracją, którą zbudowała „Gazeta Wyborcza”. Wszyscy zostali wrzuceni do worka kiboli. Utrwalił się podział na ciem­nogród i oświeconych.

Ci drudzy, wykluczeni, zagłosowali na Jarosława Kaczyńskiego. Podoba się Wam to, co robi?

MS: Dramat.

A co z Komitetem Obrony Demokracji?

PD: Dramat.

Teraz będziecie robić tylko seriale?

PD: Następny o rabacji galicyjskiej.

Monika Strzępka (ur. 1976) jest reżyserką, studiowała w Akademii Teatralnej w Warszawie. Zadebiutowała w 2004 r w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.

Paweł Damirski (ur. 1979) jest dramatur­giem, iv latach 2003-06 był kierownikiem literackim Teatru Wybrzeże. W 2007 r. wspólnie z Moniką Strzępką przygotowywał spektakl Dziady. Ekshumacja, wystawione w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Od tamtej pory pracują w duecie.

Ich serial Artyści emituje TYP 2.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji