Pan Nikt i kobiety
"Sinobrody - nadzieja kobiet" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Wojtek Kałużyński w Dzienniku.
"Sinobrody" Dei Loher w inscenizacji Grzegorza Kempinsky'ego to przejmująca chwilami opowieść o człowieku bez właściwości. O mordercy z przypadku, przerażonym samym sobą.
Sztukę Dei Loher grano u nas a to jako feministyczny manifest, a to obyczajową satyrę. Grzegorz Kempinsky w katowickim Teatrze Śląskim oderwał się od groteskowo-tragicznej konwencji. Sinobrody Loher niewiele ma wspólnego z seryjnym mordercą z klasycznej baśni Perraulta. Henryk Sinobrody to przeciętny sprzedawca damskiego obuwia. Pozbawiony właściwości, odbijający jak lustro nadzieje kobiet na ulepienie zeń - niczym współczesnego Golenia - żywego wcielenia własnych wyobrażeń o męskości. Zabija je przypadkiem, trochę z litości, trochę w odruchu samoobrony, a trochę na ich życzenia
Każde morderstwo jest u Kempinsky'ego tylko metaforą - symbolicznym dotknięciem ręki, zarzuceniem na głowę żałobnego kiru. Dopiero w finale pojawia się rewolwer jako narzędzie konieczne, by ciąg symbolicznych zbrodni mógł się dopełnić i urealnić. A właściwie, by dopełniło się i urealniło wciąż to samo morderstwo. Bo ofiara jest w gruncie rzeczy ta sama - uniwersalny model kobiety w sześciu postaciach (siódmą Kempinsky z tekstu wyciął) zagranych przez jedną aktorkę, Ewę Kutynię. Od nastolatki z naiwnymi marzeniami poprzez szukającą piękna w słowach niemą dziewczynę, szaloną spóźnialską z podmiejskiego dworca, wypaloną wewnętrznie tancerkę go-go aż po pozbawioną złudzeń kobietę dojrzałą. Ten pomysł ułożenia ofiar Henryka i w symboliczną galerię, i wyrazistą wersję jednej biografii zagrał znakomicie. Kutynia potrafiła z owych metamorfoz wydobyć rosnącą desperację, niespełniony głód miłości, zniechęcenie i rozpacz. Z prostych gestów, z przyspieszenia oddechu, nerwowych ruchów języka migowego czyni znaki postępującej neurozy. Grzegorz Przybył jako Henryk znalazł klucz do roli w sarkazmie, w rosnącej świadomości własnej roli Pana Nikt. Taką konstrukcją bohaterów udało się Kempinsky'emu uciec od banału i nie popaść w pustą postmodernistyczną grę z konwencją. Z konwencją zagrał inaczej. Jego spektakl można sfilmować i pokazać w Teatrze TV. Z oszczędną scenografią wpisaną w przestrzeń obrazów inspirowanych malarstwem Renée Magritte'a i dźwiękami tanga Gotan Project.
W sumie tylko jednego zabrakło. U Kempinsky'ego humor ledwo przebija się spod egzystencjalnego smutku, zostawiając w niepewności, czy wypada się z tego śmiać. Niezły skądinąd pomysł opowiedzenia jako intermedium przez Jadwigę Wianecką (niewidoma dziewczyna pełniąca rolę przewodniczki narratorki) historyjki o utracie dziewictwa, jest tu kwiatkiem do kożucha. Kempinsky odebrał przedstawieniu lekkość. Trochę szkoda.