Nasza karykatura
Czas teatralnych rozliczeń z rzeczywistością społeczną, jak się wydaje, minął bezpowrotnie (oby). Teatr nie musi już prowadzić gier z cenzurą, nie musi mrugać do widza, nie musi niczego demaskować, piętnować, ani nikogo zbawiać. Przestał być trybuną wolności i ołtarzem narodowych symboli. Teatr nareszcie może być po prostu teatrem. Nie oznacza to jednak, iż obce mu jest wszelkie zaangażowanie. Pozostając nieczułym na to, czym żyjemy i o czym śnimy mógłby niebezpiecznie oddalić się od widza. O ile, rzecz jasna, ma ambicje goszczenia nie tylko garstki wyrafinowanych koneserów. O ile chce trafiać w jak najszersze spektrum społecznego odbioru.
Jedyną dziś sferą sztuki, która próbuje komentować świat, od którego uciekamy w domowe zacisza, który jest za oknem i tak bardzo doskwiera; jedyną sferą sztuki, która nie ucieka od szarości jest piosenka rockowa. Wystarczy posłuchać choćby Kultu z rewelacyjnie lapidarnymi i nośnymi tekstami Kazika Staszewskiego.
Taką próba szczególnego portretu jest przedstawienie "Nienawidzę". prezentowane w Rekwizytorni Teatru Współczesnego. Autorem tekstu i zarazem reżyserem widowiska jest Marek Koterski, postać znana - twórca takich filmów jak "Dom wariatów", "Życie wewnętrzne" i "Porno". Koterski posiada niebywałe wyczucie codzienności. Mam wrażenie, iż czerpie jakąś dziwną, sadystyczną satysfakcję, z zabawy w pranie narodowych brudów. Wymowa "Nienawidzę" jest jasna i czytelna dla każdego widza. Oglądamy oto pewien wycinek świata, wycinek pod tytułem "Polska", wycinek zarażony złośliwym wirusem ksenofobii, głupoty, pazerności, cwaniactwa itp. Koterski opisuje miejsce, w którym nie da i nie chce się żyć, miejsce o którym pragnie się zapomnieć, z którego chce się uciec (jak najszybciej, jak najdalej). Tekst przypomina jednak efekciarskie zdjęcie zrobione przez amatora surowe, bez obróbki i chęci powiedzenia (pokazania) czegoś więcej. Język spektaklu jest prosty, lapidarny, nasycony kolokwializmami. Tak bardzo jakby autor pragnął za jednym zamachem rozprawić się z całym bagażem romantyzmu. Nic w tym zdrożnego. Co kto lubi! Przyznam, iż po obejrzeniu miałem dość ambiwalentne odczucia. Owszem rozbawiły mnie niektóre monologi, pewne sytuacje, ale zraziła nieco ich nadmierna dosłowność i brak pointy. Lubię nagość (dosłownie i w przenośni) ale wtedy, gdy czemuś służy, gdy jest środkiem a nie celem. To, z czym nie mogę się zgodzić to charakteryzowanie nas poprzez nienawiść. Owszem jesteśmy (bywamy) mali i podli, ale nie zawsze i nie wszyscy. Dlatego odbieram "Nienawidzę" jako karykaturę teatralną. Nie portret lecz karykaturę właśnie, nie spektakl a widowisko. Dodajmy, iż widowisko miejscami atrakcyjne, okraszone śpiewem i tańcami (w stylu "nóżka w lewo, rączka w górę..."). Szkoda tylko, iż autor uwierzył w siebie i postanowił sam wyreżyserować to, co napisał. Zabrakło dystansu. Autor znokautował reżysera i w efekcie otrzymaliśmy studium bezradności i nieporadności, pozostawionych samym sobie, zdanych na siebie - aktorów. Miejscami udaje się im wyjść obronną ręką, potrafią zagrać z wyczuciem niuansów, popisać się solidnym warsztatem. Niestety, całość przypomina bardziej skleconą naprędce składankę. Warto wspomnieć o heroicznych wysiłkach Macieja Tomaszewskiego, próbującego zbudować spójną postać. Zwraca uwagę głos Katarzyny Żak. Dla mnie to ciut za mało. Jednak gorąco zalecam obejrzenie tego spektaklu w ramach terapii wstrząsowo-uderzeniowej. Jeżeli chcecie pośmiać się z siebie pójdźcie na "Nienawidzę", jeżeli zbyt dobrze się czujecie zobaczcie to koniecznie. Nadszedł czas grzebania złudzeń.