Artykuły

Dylemat Pintera

Zdrada jest najzręczniej napisaną sztuką Harolda Pintera. Jak wirtuoz operuje on tutaj swoją znakomitą techniką dramatopisarską, dialog jest zwięzły, nasycony, chwilami błyskotliwy. Cudowny materiał dla aktorów. A jest to z pozoru najbardziej płaska, banalna ze sztuk autora Dozorcy. Ot, zwyczajna historia trójkąta małżeńskiego, tyle że opowiedziana od końca. Ta retrospekcja pozbawia zresztą widzów ciekawości „co będzie dalej”. Wszystko jest od początku wiadome, uwaga koncentruje się nie na akcji, lecz na zachowaniu, rozmowach, psychice bohaterów.

Początkowo wydaje się, że to zwyczajna sztuka bulwarowa, napisana z wyrafinowaną techniką. A jednak nie wszystko jest takie proste, jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. To prawda, że w dawnych sztukach Pintera były obok spraw oczywistych zawsze jakieś niedomówienia, coś, co kryło się w tajemniczy sposób pod powierzchnią — w Dozorcy i w Urodzinach Stanleya, w Kochanku, Kolekcji, Dawnych czasach. Może najmniej było owej trochę niesamowitej tajemniczości w Powrocie do domu. W Zdradzie tego w ogóle nie ma. Ale sztuka ma jednak dwie warstwy, zewnętrzną, czytelną dla każdego, i tę głębszą, do której trzeba się dokopać. I właśnie dlatego, że warstwa zewnętrzna jest tak łatwa, tak czytelna, tak oczywista, że aż banalna, znacznie trudniej jest uchwycić drugie dno sztuki. Pinter zastawia na swoich widzów bardzo chytrą pułapkę.

Jakież wiec jest to głębsze znaczenie Zdrady? Oddał je chyba dobrze tytuł, pod jakim grano tę sztukę w Wiedniu: Zdradzeni C. Betrogen). Można to także przetłumaczyć jako „oszukani”. Albowiem w tej gorzkiej, pesymistycznej sztuce o współczesnych ludziach wszyscy są oszukani, wszyscy są zdradzeni. Kochanek oszukuje swego najlepszego przyjaciela, żyjąc przez długie lata z jego żoną. Żona zdradza męża, lecz oszukuje kochanka, nie mówiąc mu, że mąż wie o wszystkim. Mąż zdradza żonę, wiedząc, że ona go zdradza, i oszukuje swego najbliższego przyjaciela, spotykając się z nim co tydzień na „kawalerskim” obiadku i partii tenisa. Wszyscy żyją w kłamstwie, obłudzie i tak do tego przywykli, że jest im z tym dobrze. Sami siebie oszukują. Dopiero ujawnienie prawdy powoduje trudności i komplikacje. Zmieniają się układy, kochanek rzuca kochankę, ona znajduje sobie kogoś innego, małżeństwo się rozpada, dwaj przyjaciele czują się bardzo głupio nie dlatego, że dowiedzieli się o rzeczach przykrych, lecz dlatego, że zostało to powiedziane. Ale przejdą nad tym do porządku. Zbyt wiele ich łączy, bardzo się lubią, pracują ze sobą od lat.

I tu zarysowuje się leciutko druga myśl sztuki. Jest nią delikatne stwierdzenie, że prawdziwa przyjaźń możliwa jest tylko między mężczyznami. I nie chodzi tu wcale o jakieś dewiacje seksualne, po prostu o prawdziwą możliwość porozumienia, kobiety ze swą erotyką kaprysami, nieobliczalną logiką, mogą być tylko przeszkodą Bardzo to angielska sztuka i dlatego najlepiej rozumieją ją na pewno mieszkańcy brytyjskiej wyspy. Gdzież bowiem 'indziej można znaleźć angielski klub, w którym spotykają się na lunchu mężczyźni, a kobietom w zasadzie wstęp jest wzbroniony. Gdzież istnieje taki azyl dla panów, którzy chcieliby sobie po prostu pogadać, dobrze zjeść i wypić bez postronnych świadków. I gdzie jest kraj, w którym dyskrecja byłaby tak daleko posunięta, iż zdradzany mąż nie powie swojemu przyjacielowi w ciągu kilku lat, iż wie doskonale, że jego żona go z nim zdradza?

Zdrada jest więc sztuką wcale nie tak płytką i bezmyślną, jakby się mogło wydawać. Jej korzenie tkwią w dramaturgii bardzo dobrze nam znanej. To przecież współczesna odmiana dramatu czechowowskiego. Tak jak u Czechowa ludzie jedzą, rozmawiają o sprawach nieważnych, a oto właśnie rozgrywa się istota ich życia. I tak jak u Czechowa nie jest to wcale tragedią, lecz smutną komedią, może tragikomedia. Już w Dozorca zawdzięczał Pm ter wiele dramaturgii rosyjskiej. Tam było więcej z Gorkiego i jego Na dnie. Tu słyszymy częściej echa Wujaszka Wani. Nawet mimowolna śmieszność sytuacji, w jakich ukazuje Pinter bohaterów, jest bardzo czechowowska.

Osiadałem Zdradę w ciągu ostatnich trzech miesięcy dwukrotnie w Wiedniu na scenie filii Burgtheatru, w tzw. Akademietheater, i w Warszawie w Teatrze Powszechnym. W Wiedniu wyreżyserował ją Anglik Peter Wood, jeden z najwybitniejszych reżyserów angielskich naszych czasów. Krytycy, którzy oglądali londyńską prapremierę w reżyserii Petera Halla, twierdzili, że porównanie wypada na korzyść przedstawienia wiedeńskiego. Do stworzenia właściwej atmosfery przyczyniła się scenografia przygotowana przez angielską ekipę: Carla Tomsa (dekoracje i kostiumy) i Boherta Bryana (światła). Bardzo efektownie rozegrana została retrospekcja, z pomocą napisów wyświetlanych na kurtynce pomiędzy poszczególnymi obrazami, co przypominało programy telewizyjne. Bardzo dobrzy wiedeńscy aktorzy udawali no trosze Anglików, byli opanowani, ubrani w świetnie skrojone angielskie garnitury, swetry i suknie, lecz od czasu do czasu przebijała w ich grze austriacka miękkość, owa „Gemütlichkeit” szczególnie widoczna w sympatycznej grze Sonji Sutter (Emma) Joachim Bissmeier był znakomity w roli zdradzonego męża, zaś Karlheinz Hackl dotrzymał mu placu jako niewierny, choć w końcu jednak wierny przyjaciel.

W Warszawie spektakl wyglądał inaczej. Mniej w nim było angielszczyzny, której polscy aktorzy nie próbowali nawet udawać. I tak było dobrze. Ta historia mogła się przecież wydarzyć nie tylko nad Tamizą, lecz także nad Wisłą. Wydawca mógł być nie tyle właścicielem wielkiej firmy, ile dyrektorem poważnej spółdzielni wydawniczej. Tak też zagrał go Edmund Fetting, elegancko i z pewną nonszalancją. Wierzyliśmy mu całkowicie, że w gruncie rzeczy nie boli go zdrada Emmy. Jest mu prawie obojętna. Natomiast zależy mu najbardziej na przyjaźni Jerry’ego (Leszek Herdegen). Podtekst sympatii i więzi, jaka łączy w tej sztuce dwóch mężczyzn, został w przedstawieniu warszawskim wydobyty subtelniej, lecz i mocniej niż w Wiedniu; sztuka stała się wyraźnym oskarżeniem kobiet. Jan Bratkowski, reżyser przedstawienia, zadbał o to, by podkreślić polski koloryt wieczoru. Panowie pili tu zapewne nie whisky, lecz wódkę, co było wyraźne w ich zachowaniu i w sposobie mówienia. Ich intymne wyznania były dzięki temu znacznie bardziej szczere i swobodne niż w przedstawieniu wiedeńskim, bardziej po angielsku zasznurowanym i skrępowanym.

Leszek Herdegen zagrał Jerry’ego znacznie romantyczniej niż jego wiedeński kolega. To była prawdziwa miłość i wielka namiętność, ładna i przekonująca, bardzo polska. Aktor wiedeński traktował stosunek z Emmą jako wygodną przygodę, rzeczowo, konsumpcyjnie, rozrywkowo. Toteż rozstanie było dla niego przykrością, a nie przeżyciem. Znacznie bardziej bolały go komplikacje, jakie ze stosunku z Emma wynikły dla niego wobec Roberta. Lecz właśnie dzięki odmiennemu potraktowaniu miłości Jerry’ego i Emmy sztuka staje się strawna dla polskich widzów, którzy nie lubią w tych sprawach cynizmu i obojętnej rzeczowości.

Najtrudniejszą rolę miała w tym przedstawieniu Elżbieta Kępińska w roli Emmy. Ta postać jest tak bardzo angielska, że najtrudniej transportować ją na polskie warunki. Lecz dzięki wielkiemu swemu talentowi potrafiła Kępińska tego dokonać. Była ciepła, pełna nadwiślańskiego wdzięku, po angielsku ubrana z polską elegancją, jednym słowem wierzyliśmy jej, że mogli się w niej zakochać i kochać ją no swojemu obydwaj panowie, nawet jednocześnie. Nie mieliśmy też do niej żalu, że obydwu zdradzała. Stać ją było na to, miała każdemu z nich (i może jeszcze niejednemu) wiele do ofiarowania.

Zdrada, grana w przekładzie Bolesława Taborskiego nie jest dziełem wielkiego wymiaru, nie zamierzam tak twierdzić. Sądzę jednak, iż zarówno sztuka, jak i jej warszawskie przedstawienie są lepsze, głębsze i mądrzejsze od tego, co się o nich u was pisze i mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji