Artykuły

Fenomenalna Ewa Podleś

W Teatrze Narodowym odbyła się premiera Semiramidy Rossiniego w formie inscenizowanego wykonania koncertowego. Dzieło zostało zaprezentowane po 133 latach nieobecności w stolicy, budząc niekłamany zachwyt słuchaczy spragnionych sztuki belcanta.

Semiramida Gioacchina Rossiniego należy do grona rzadko, przynajmniej w Polsce, wykonywanych dzieł operowych. Nic dziwnego. Brakuje u nas odpowiednio wyszkolonych głosów, zdolnych wyśpiewać karkołomne arie, których jest w tej operze bardzo dużo. Poza tym utwór w oryginalnej wersji scenicznej trwa blisko cztery godziny, zaś pełna zawiłości akcja wydaje się dziś mało interesująca. Mimo iż libretto Semiramidy Gaetano Rossi sporządził według prozy samego Woltera, zawarte w niej hamletowskie wątki oraz mityczne odniesienia (patrz mit Orestesa) lepiej poznać w oryginalnej, a nie operowej spuściźnie literackiej. Opera ma jednak niezaprzeczalne walory.

Przede wszystkim dominuje w niej melodia, zachwyca złożona kolorystyka instrumentacji. Arcytrudne wirtuozowskie arie dają wprost niezmierzone pole do popisu poszczególnym głosom solistów. Są tu także prześliczne partie chóralne, w których nad prawdą dramatycznego wyrazu również bezwzględnie panuje pierwiastek melodyczny.

Grzegorz Nowak, szef muzyczny najnowszej premiery, okroił autorska wersję Semiramidy jeszcze bardziej niż niegdyś Rossini. Uczynił to umiejętnie, nie naruszając zarówno tkanki dramatycznej dzieła, jak i najpiękniejszych fragmentów opery. Dyrygent wykonał skróty również pod kątem wymagań nowego na naszej scenie widowiska muzycznego, nazwanego tramie „inscenizowanym wykonaniem koncertowym”.

Semiramida w Teatrze Narodowym nie jest stricte spektaklem operowym. Nie jest też czystym wykonaniem koncertowym, gdzie, jak wiadomo, soliści wykonują swoje partie stojąc nieruchomo i śpiewając z nut. Tu wszyscy soliści grają role jak w spektaklu operowym i śpiewają, z wyjątkiem chóru, z pamięci. Są ubrani w stylowe kostiumy (projektu Jacka Majewskiego), a scenę wypełniają przepyszne dekoracje Andrzeja Kreutz-Majewskiego. Złociste posągi i płaskorzeźby, znane już bywalcom z opery Nabucco Verdiego, teraz idealnie wpisały się w plastyczną koncepcję inscenizowanego koncertu.

Nie jest tajemnicą, że przywrócenie publiczności Semiramidzie po 133 latach niebytu utworu na warszawskich scenach, stało się możliwe dzięki obecności w kraju Ewy Podleś. To artystka wyjątkowa, fenomenalna. Dysponuje kontraltem o rozległej skali, wprost stworzonym do oper Rossiniego. Dla takiego nader rzadkiego dziś rodzaju głosu kompozytor zwany Łabędziem z Pesaro stworzył belcantowe partie Rozyny, Izabeli, Angeliny, wreszcie męską’ role scytyjskiego wodza Arsace w Semiramidzie.

Partia Arsace jest nie tylko wściekle trudna technicznie. Wymaga również od wykonawcy niezwykłej żarliwości, prawdy wyrazu, wreszcie — dużej klasy aktorstwa. Ewa Podleś dysponuje wszystkimi atutami. Ponadto raz jeszcze udowodniła, że posiadła już chyba wszystkie tajemnice sztuki belcanta. Jej wspaniale we wszystkich rejestrach brzmiący głos, obejmujący swobodnie aż trzy oktawy, zachwyca bez reszty również ciepłem. Podczas premiery Ewa Podleś olśniła słuchaczy do tego stopnia, że zgotowali jej spontaniczną owację już po pierwszej arii. Artystka panowała nad wielką sceną Teatru Narodowego do samego końca. Była bezkonkurencyjna, jedyna. Pozostali soliści stanowili w miarę poprawne tło dla gwiazdy, bez wątpienia światowego formatu.

Jednakże Agnieszka Kurowska, śpiewająca partię królowej Semiramidy, swój debiut na scenie Teatru Narodowego może uznać za bardzo udany. Czołowa solistka Warszawskiej Opery Kameralnej pokazała świetną technikę belcanta, niezbędną brawurę i muzykalność. W II akcie Kurowska potrafiła też wspaniałe zespolić swój sopran z głosem Ewy Podleś, dzięki czemu pełne słodyczy frazy duetu matki i syna zabrzmiały niespotykanym liryzmem i prawdą wyrazu.

Orkiestra Teatru Narodowego wyniesiona nieco ponad kanał operowy, brzmiała inaczej niż zazwyczaj. Pod batutą Grzegorza Nowaka zagrała na ogół bardzo pięknie, starając się również jak najlepiej partnerować śpiewakom. Zwłaszcza muzycy, grający na instrumentach smyczkowych oraz dętych drewnianych, potrafili wznieść się na wyżyny.

Warto, aby Semiramida w formie inscenizowanego koncertu częściej gościła na scenie Teatru Narodowego. Szkoda, gdyby przygotowania do tęgi i wyjątkowego muzycznego święta, zakończyły zaledwie dwa koncerty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji