Artykuły

Mędrzec w ogródku. Po premierze „Candide’a” w Teatrze Nowym POSK-u

Nigdy nie miałem tak silnego wrażenia ujrzenia nagle człowieka żywego, o twarzy streszczającej w swym niezwykłym wyrazie całe jego życie, całe jego dzieło, choć człowiek ten nie żyje od blisko dwustu lat, jak gdy po raz pierwszy zobaczyłem w kuluarach teatru Komedii Francuskiej w Paryżu popiersie Woltera. Wspaniały portret, wspaniała rzeźba dłuta jednego z wielkich mistrzów francuskiej sztuki. J. A. Houdona…

Wysunięty podbródek, napięte mięśnie wychudłej twarzy, złośliwie przymrużone oczy, „dowcipny” nos, przypominający węszącego lisa, i uśmiech jednocześnie ironiczny i pobłażliwy. Oto twarz człowieka, który pragnął wierzyć w rozum ludzki, w postęp człowieka, w wartość cywilizacji, i który na każdym kroku doznaje rozczarowania, przekonując się iż głupota ludzka jest niezmierzona, naiwność – nieograniczona, a cala ludzkość, poza nielicznymi jednostkami, ma wręcz organiczny wstręt do logicznego, konsekwentnego myślenia. Natomiast jest ciągle gotowa do nowych „religii”, do przyjmowania nowych wiar bez pokrycia i dokonywania w ich imieniu najgorszych zbrodni. Bernard Shaw, Wolter naszej epoki, doczekał się urzeczywistnienia większości swych haseł społecznych i reformatorskich (łącznie z tak skromnym projektem, jak pobudowanie na ulicach Londynu publicznych ubikacji dla pań, czemu gwałtownie sprzeciwiała się pruderia wiktoriańska). Wolter nie dożył Rewolucji Francuskiej, którą przygotował swym atakiem na system nieusprawiedliwionych przywilejów i na rażące niesprawiedliwości rzędów. Gdyby zresztą doczekał tej zasadniczej przemiany w cywilizacji europejskiej, z której wywodzi się większość naszych obecnych postaw etycznych i politycznych („wszyscy ludzie rodzą się równi…”), byłby zapewne przerażony okrucieństwami przewrotu i jego przerodzeniem się w krwawy francuski imperializm. I być może, że wobec takiego spełnienia swych nadziei, raz jeszcze rzuciłby hasło wycofania się w domowe zacisze, poza burze wielkiego świata, i uprawiania „własnego ogródka”, jak to już doradzał w latach 1758/59 głównemu bohaterowi swego satyrycznego opowiadania Candide.

Candide bowiem, wyruszywszy w podróż dookoła świata w poszukiwaniu mądrości, szczęścia osobistego, fortuny i sławy, kończy w mało cywilizowanym zakątku Turcji, aby tam, na skromnym gospodarstwie, żyć w zgodzie z rytmem natury i w harmonii z przyrodą.

Powiastka filozoficzna Woltera, nosząca podtytuł „czyli optymizm”, jest w istocie rzeczy jedną z najbardziej pesymistycznych w literaturze wersji oceny cywilizacji i losu ludzkiego, jest – w swych fantastycznych przygodach – wielką antyutopią.

Może właśnie dlatego dostąpiła tego wyróżnienia, że w naszych czasach została przerobiona na sztukę teatralną, podobnie jak poprzednio w Polsce Kubuś Fatalista Diderota. Następnie najbardziej współczesna, najbardziej właściwa naszym czasom forma widowiska teatralnego, jaką stanowi amerykański musical, właśnie Candide’a wybrała sobie za temat błyskotliwej kompozycji muzycznej Bernsteina. Wolter jest chyba jedynym w historii literatury autorem, którego spotyka tego rodzaju wyróżnienie, że współczesną formę łączy się z treścią sprzed dwustu lat, a więc z treścią, która tymczasem jakby na nowo stała się aktualna. Usprawiedliwia ten nawrót wolterowski pesymizm i atak na tezę Leibniza, że jakoby tyjemy w „najlepszym ze wszystkich możliwych światów”. Nie mam też powodów do radości w zanotowaniu faktu, że w Kraju polski teatr sięgnął do tej ironicznej panoramy losu, a w końcu przywiózł reżyserskie ujęcie tego przedstawienia do Londynu, gdzie możemy je obejrzeć na scenie Teatru Nowego, dzięki organizacyjnej sprawności p. U. Święcickiej, przyjazdowi do nas utalentowanego reżysera Macieja Wojtyszki i ofiarnej pracy całego, licznego zespołu.

CANDIDE W POLSCE

We Francji Candide ma w literaturze czcigodną pozycję klasyczną, natomiast w powojennej Polsce, w przekładzie Boya-Żeleńskiego, robił nową karierę na tle różnych niedoskonałości polskiego życia po odzyskaniu niepodległości. By,. jak sam to słyszałem, ulubioną lekturą Karola Irzykowskiego. Wacław Grabiński, po uwolnieniu z Łubianki, opowiadał mi w Londynie, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nie zabrano mu przy aresztowaniu egzemplarza Candide’a, jaki akurat miał w kieszeni – Candide dzięki swemu ironicznemu dowcipowi stał się dla polskiego pisarza pociechą w jego więziennej celi.

Jak wiadomo, Grabiński poszedł w Rosji do więzienia za autorstwo sztuki o Leninie. Został za nią skazany na karę śmierci. I tu znów sięgnę do wspomnień…

Na śledztwie Grabiński wystąpił z tezą, że jego sztuka, wykazując pewne błędy i zaślepienia Lenina, właśnie doskonale nadaje się do wystawienia w Rosji za rządów stalinowskich! Był to bezczelny manewr ze strony więźnia, ale… karę śmierci zamieniono mu na dożywotnie więzienie. Dalsze losy wojny wyzwoliły Grabińskiego, dzięki czemu mógł twierdzić, że trzeźwość Candide’a pozwoliła mu ironicznie spoglądać na wiele spraw i doczekać blisko setki lat na londyńskim bruku…

WOLTER I RELIGIA

Możliwe, że sława Woltera jako wroga religii, na pewno znanego w bezbożnej propagandzie w Rosji, pozwoliła ocaleć jego książeczce w rękach więźnia Grabińskiego. Ale z tą wojną Woltera z religią to nie całkiem tak, jak to się ogólnie sądzi. Wolter atakował nadużycia Kościoła, zwłaszcza we Francji, ale nie występował przeciw religii jako takiej, będąc z przekonań deistą. W swym słynnym Słowniku Filozoficznym, w owej polemicznej wojnie wypowiedzianej całemu zespołowi przesądów, Wolter niszczy dowody Holbacha mające wykazać, że natura ciągle sama siebie stwarza i że nie ma wobec tego potrzeby istnienia Stwórcy. Atakuje także Rousseau za jego odrzucanie wiary w bóstwo, stwarzające świat i nadające mu system „praw naturalnych”. Stan Kościoła we Francji w drugiej połowie 18. wieku był godny pożałowania: niższy kler był ciemny, biedny i przesądny; kler wyższy znajdował się w rękach arystokracji, a wysokie godności kościelne służyły do gier politycznych i do robienia majątku. Na czele opactw i klasztorów stali tzw. „labusie” (l‘abbe), osoby świeckie, czerpiące ze swych uprzywilejowanych pozycji ogromne dochody, a dla pozorów noszące tylko tonsurę i starające się uzyskać tylko najniższe święcenia.

Nie pamięta się również takich rzeczy, że Wolter był stypendystą znanej ze swej pobożności królowej Marii Leszczyńskiej, latami pobierającym pensję z jej osobistej szkatuły. W swej posiadłości w Ferney, gdzie gospodarował tak humanitarnie, że chłopi ubiegali się o przyjęcie do jego majątków, budował kościoły dla swych parafian. Chwalił i popierał dobrych księży parafialnych. Atakował okrutną nietolerancję francuską wobec hugonotów po zniesieniu Edyktu Nantejskiego, ale jednocześnie potępił angielskiego kwakra, Edwarda Higginsona, gdy ten wystąpił przeciw sakramentowi chrztu.

Wolter był, poprzez szkołę średnią i szkołę wyższą, wychowankiem jezuitów i to zostawiło swój ślad. Nawet i w tym że krytykował jansenistów i występował przeciw Pascalowi! Walczył z nadużyciami władzy i niesprawiedliwością sądów, które często wydawały wyroki z pobudek nietolerancji religijnej. Cenił Anglię, gdzie spędził trzy lata, ale od przeniesienia angielskiej demokracji na graunt europejski wolał na razie oświecony absolutyzm, gdyż widział i ciemnotę, i egoizm warstw posiadających. Toteż popierał zamach stanu Ludwika XV przeciw absurdalnej wszechwładzy francuskich parlamentów jako najwyższej władzy sądowniczej. Korespondował ze Stanisławem Augustem, ze Stanisławem Leszczyńskim, ale szlachecką Polskę uważał za kraj fanatyzmu religijnego i ciemnoty; stąd jego poparcie i dla Fryderyka pruskiego, i dla pierwszego rozbioru Polski.

Nawet i w Candide można znaleźć pewne aluzje do sytuacji i postaw polskich. Umiano je odczytywać u nas, a o tym jak dalece Candide przeniknął w polską świadomość kulturalną niech świadczy, że Wł. Broniewski jeden ze swych wierszy, pisanych po pewnym rozczarowaniu podczas wojny w Jerozolimie, zakończył konkluzją – Wolę już własny uprawiać ogródek…

KONIEC NADZIEI

Pisał Wolter Candide’a już w drugiej połowie swego życia, na progu pełnej dojrzałości pisarskiej i filozoficznej, po doświadczeniu dwukrotnego uwięzienia w Bastylii, wygnania do Anglii, obicia kijem przez arystokratycznego panka, przy czym dobrze urodzeni przyjaciele nie kwapili się za nim ująć. Było to już także po pokłóceniu się z Fryderykiem pruskim, po zasmakowaniu życia paryskiego, literackiego, dworskiego i po wieloletnich pobytach w domach pierwszych rodzin Francji. Jeżeli doszedł do morału, że najlepiej „własny uprawiać ogródek”, mimo iż świat jest rzekomo wspaniały i otwarty dla tryumfów rozumu ludzkiego, bóstwa epoki, w jakiej Wolter żył i tworzył, to w odniesieniu do niego samego i do każdego pisarza znaczy to, że trzeba trzymać się pióra, a nie próbować awantur na całym świecie. Albowiem „pióro silniejsze niż oręż”.

Lecz nawet i to, na pozór stoickie, wyjście z sytuacji w końcu zawodzi. Podczas przygotowywania Candide’a nastąpiło katastrofalne trzęsienie ziemi w Lizbonie, pochłaniając 70.000 ofiar, i to zarówno „cnotliwych”, jak i „niecnotliwych”, stawiając tym irracjonalny znak zapytania nad całością losu ludzkiego. Przekreśliło to nawet skromny końcowy optymizm Candide’a, nawet i wartość „emigracji wewnętrznej…”, w której jednak nie da się uciec przed losami świata i biegiem historii. Przypomina mi to zakończenie powieści M. Kundery Ta błahość życia nie do zniesienia…, w której bieg wszystkich spraw, ewolucję polityczną i duchową bohaterów znienacka przekreśla katastrofa samochodowa… Książka Kundery jest jakby wolterowskim Candidem naszych czasów…

Sceniczna przeróbka wolteriańskiej satyry, pokazana z temperamentem, z sukcesem, przerywana brawami, na scenie POSK-u, wyszła spod pióra K. Orzechowskiego i M. Wojtyszki, zbliżając temat do naszej publiczności zręcznymi piosenkami o ciętych i trafnych aluzjach. Rzecz zmienia się w kabaret polityczny, barwny, iskrzący się dowcipem i inwencją, inteligentny i zabawny, przeplatany tańcami, podkreślany pomysłową muzyką J. Derfla, pod ogólnym kierownictwem muzycznym Marii Drue i Anny Dąbrowskiej. Scenografia T. Kwiatkowskiej położyła nacisk przede wszystkim na kostiumach, tak jak reżyser przede wszystkim na ruchu.

Kiedyś znany londyński impresario przeczytawszy po premierze uwagę recenzenta, że sztuka jest „inteligentna”, zgrzytnął zębami i zawołał: „To jest mój wróg – ten człowiek chce nas zniszczyć”. Nie mam tak niegodnych zamiarów, więc od razu dodaję, że przedstawienie Candide bierze werwą, tempem, wyrównanym poziomem aktorskim, powiedzmy nawet więcej – swym blaskiem, i że ten mocno spolszczony Wolter wszystkich cieszy i bawi! Satyra trafiałaby jednak lepiej do publiczności, gdyby nieco przyciszyć zbiorowość na rzecz głosów indywidualnych i „teatr słowa” postawię na równi z „teatrem ruchu”. Wykonawcy mierzą siły na zamiary, pracując za dwóch i trzech, mając po kilka ról naraz. W tej doskonale zgranej grze zespołowej nie sposób nikogo wyróżniać, skoro wszystkim należą się równe komplementy – nie brak przecież ani urody pań, ani talentów, ani wyrobionej techniki scenicznej: wszyscy grają, tańczą i śpiewają, cieszą oczy i słuch w kalejdoskopie zmiennych świateł Andrzeja Gołębiowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji