Artykuły

„Kandyd” Woltera, czyli brawa dla Wojtyszki

Filozoficzne powiastki Woltera, do jakich zalicza się Kandyd, z reguły zajmowały się ukazywaniem chaotyczności przyczyn i niedorzeczności ludzkich poczynań, pełne przy tym będąc bezlitosnej ironii.

Zdaniem autora – głupota, niesprawiedliwość, czy zbrodnia, wynikają z błędu w rozumowaniu – wystarczy ten błąd ukazać i ośmieszyć, aby ludzkość poprawić.

Ironia Woltera ma charakter niemal matematyczny, sprowadza nieznane elementy do znanych, oraz przeprowadza dowód za pomocą absurdu, może też dla tych matematycznych przyczyn budzi podziw dla swej błyskotliwości, ale nie angażuje odbiorcy emocjonalnie.

Kandyd w przeróbce scenicznej, wystawiony przez Teatr Nowy w POSK-u jest znakomitym przykładem nagromadzenia owych niedorzeczności działania i przypadkowych przyczyn, a kończy się równie ironiczną pointą o uprawianiu własnego ogródka.

Przedstawienie stało się sukcesem przede wszystkim współautora adaptacji i zarazem reżysera spektaklu, Macieja Wojtyszko, który prócz tego jest jeszcze autorem piosenek. Można zastosowanej przez niego konwencji nie lubić, trzeba mu natomiast przyznać ogromną inwencję inscenizacyjną. Wojtyszko poprowadził przedstawienie z rozmachem, wartko i dowcipnie, piętrząc rozwiązania sytuacyjne jak w kalejdoskopie.

Pierwsza część spektaklu, wolniejsza w tempie, uderzała właśnie owym chłodnym racjonalizmem wolterowskim i wzbudziła we mnie równie chłodne uznanie dla sprawności zespołu i reżysera. Natomiast część druga, w której Wojtyszko tak wspaniale potrafił w tekście wielkiego racjonalisty znaleźć wręcz bezpośrednie odniesienia do współczesności – wciąga widza, atakuje, nie pozostawiając miejsca na obojętność.

Rozegrana w świetnym tempie przenosi nas z miejsca na miejsce, rzekomo odległe o tysiące kilometrów, a przecież znane nam z bardzo bliska, często z własnego doświadczenia. I jak wspaniale np. w Eldorado uzupełnia wolterowską ironię gorzka satyra Wojtyszki, jego czastuszkowe melodie, bure chustki, zastraszenie, nie mówiąc już o piosence Wyjechać z Eldorado.

A karnawał w Wenecji z siedmioma królami na zielonej trawce, jakże aktualny, choć w zamierzeniu pierwotnym wyśmiewający odstawioną od żłobu ekipę Gierka. Świetna, a jednocześnie mądra zabawa, najwyższy stopień dobrego kabaretu.

Zespół aktorski dał z siebie wszystko, przekształcając się z jednej postaci w drugą, czasem nawet w przedmioty – z wdziękiem, zapałem, talentem. Cztery panie – Anna Kaźmierczak, Dorota Kwiatkowska, Zofia Walkiewicz i Dorota Zięciowska, oprócz umiejętności aktorskich prezentowały urodę i temperament.

Przyznam, że najbardziej podobała mi się Dorota Zięciowska, wybijająca się nawet w tak dobrym zespole i wypełniająca choćby najdrobniejsze zadania artystyczną indywidualnością.

Bardzo ładnie zagrała Kunegundę Dorota Kwiatkowska, obdarzona świetnymi warunkami zewnętrznymi, a Zofia Walkiewicz wyposażyła swoją Pakitę w nader dwuznaczne uroki.

Anna Kaźmierczak, która podbiła publiczność rolą Kamilii w Żołnierzu Królowej Madagaskaru, tutaj dała się przyćmić koleżankom, choć jako Madame prezentowała bardzo ponętne wdzięki.

Z męskiej obsady najbardziej podobał mi się Tadeusz Chudecki, grający Kakambo. Jest to aktor-iskra, na moment niewypadający z postaci, spalający się na scenie bez reszty, obdarzony talentem, świetnym głosem i rzeczą nader rzadką – mianowicie prostotą.

Bardzo dobry był Daniel Woźniak w roli Panglossa, a jeszcze lepszy jako Gubernator, zróżnicowany i odmienny.

Grzegorz Stachurski, wspaniały jako Żyd, stworzył małą perełkę z roli Starca w Eldorado, pyszny był Wojciech Piekarski, oraz Jacek Jezierzański, zwłaszcza w roli Marcina.

Tytułowa postać Kandyda pozostawiła mi niedosyt. Janusz Szydłowski gra swojego bohatera zbyt konwencjonalnie jak na mój gust i sama poprawność jest w tej roli niewystarczająca. Zabrakło mi tu czegoś więcej – aktorskiej indywidualności.

Muzyka Jerzego Derfla łatwo wpadająca w ucho, przyjemna, melodyjna. Kierownictwo muzyczne spoczywało w rękach Marii Drue i Anny Dąbrowskiej, zgrabnie włączonych w samo przedstawienie. Scenografia Tatiany Kwiatkowskiej – oszczędna i funkcjonalna.

Kandyd jest zadaniem ambitnym, z którego zespól Teatru Nowego wywiązał się znakomicie. Urszuli Święcickiej należy się uznanie za odwagę, ale największe brawa – dla Macieja Wojtyszko, twórcy o dużej przyszłości!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji