Artykuły

Gołoledź

25 października odbyła się w Teatrze Nowym kolejna premiera. Tym razem zaprezentowano komedię muzyczną J. Przybory i J. Wasowskiego, znanych młodszej generacji jako „starsi panowie” z telewizyjnego kabaretu. I niejedna z tych osób pamięta zapewne Gołoledź z K. Jędrusik, B. Krafftówną, W. Golasem i W. Michnikowskim w rolach głównych.

Działający od dwóch lat Teatr Nowy pod mądrym kierownictwem U. Święcickiej założył sobie ambitny plan – wprowadzenia na tutejszą scenę polskiej dramaturgii współczesnej, która jest tu prawie zupełnie nieznana. Dwa lata temu w Royal Court Theatre pokazano angielski przekład Kopciucha I. Głowackiego, we fringe na Hamstead Emigrantów Mrożka. Czasem sceny studenckie przygotują kompilację kilku sztuk Witkacego. I to wszystko. Teatr Nowy wypełnia więc dużą lukę repertuarową.

Gołoledź ma wiele zalet, z których najistotniejszą jest jej lekkość i bezpretensjonalność. Wszystko w tej sztuce wydarza się w uroczym świecie „pure nonsense”. Bawi się widz, bawią się wykonawcy. Ot lekka pianka na miłe zakończenie dnia.

I zasadniczo w tym kierunku poszła inscenizacja. Zasadniczo, bowiem efekt niszczy ciężka, odpychająca scenografia (proj. J. Tarnowska), która miast być uzupełnieniem tekstu i pomóc aktorom, przytłacza ich i przeszkadza grać. Na scenie zgromadzono kawałki starych samochodów, blaszane beczki, opony. Całe to żelastwo ma prawdopodobnie podkreślać miłość mieszkających w tym zakątku „duchów” do samochodów. W czasie przedstawienia aktorzy kilkakrotnie potykali się o owe „realistyczne” rekwizyty. Jedynym udanym elementem jest stara szafa, obita od wewnątrz różowym materiałem, przez którą do świata żywych wędruje duch I. Zapskiej i która jest także „Windą do nieba”. Ponadto tło jest czarne, a całość bardzo marnie oświetlona. Nie wiem, czy to „pomysł” reżyserski, czy też nieudolność elektryka. Wiele zastrzeżeń budzą też kostiumy. Szczególnie „sypialniane” uniformy „girls”, w których ładne i powabne dziewczyny wyglądały po prostu okropnie, że nie wspomnę o zielonkawym stroju świetnie grającej H. Kitajewicz i wulgarnym kostiumie D. Zięciowskiej w roli Izy. Na szczęście swą grą potrafiła ona odciągnąć uwagę widza w innym kierunku. Mimo tak wielu utrudnień aktorzy się wybronili. I dzięki nim spektakl uznać można za jedną z perełek działalności teatralnej ostatniego okresu.

Wielka też zasługa choreografa A. Bazarnika. Jego wielkim sukcesem była Śnieżka. Teraz Gołoledź. Wreszcie możemy oglądać przemyślany ruch sceniczny, a nie rzucanie się aktora od kulisy do kulisy. Bazarnik wyczuwa ducha piosenek, możliwości wykonawców i wspaniale to wykorzystuje. Świetnie ustawił D. Zięciowską i J. Jezierzańskiego w piosence Nareszcie, czy też Połączymy nasze stycznie, maje, gdzie Zięciowska i Jezierzański doskonale wykonali aktorsko swoje role i zatańczyli w stylu Rogers i Astair. Bardzo dobre było też (i aktorsko, i tanecznie) w operetkowym stylu wykonanie przez H. Kitajewicz piosenek Porucznik CzartogromskiSeanse spirytystyczne.

Właściwie trzeba by tu wymienić wszystkie piosenki – ciekawie opracowane i z nerwem wykonane. Wspomnę tylko zabawnego Portugalczyka Osculati odśpiewanego przez kwartet „porzuconych narzeczonych”, Już kąpiesz się nie dla mnie, gdzie wokół zrozpaczonego na jawie W. Szwajcarskiego (J. Jezierzański) pas do quatro z Jeziora Łabędziego wykonują surrealistyczne girlsy. I wreszcie W Polskę idziemyTaka gmina z przytupami i kroczkami w stylu „raz na ludowo” brawurowo wykonana przez T. Berkowego i D. Woźniaka.

Inscenizacyjnie przedstawienie jest nierówne. Szczególnie razi to w części I. Po dobrym rozpoczęciu Rodziną, pierwsza scena ze zwijającym wełnę E. Zapskim (G. Stachurski) jest zupełnie nijaka. W innej scenografii byłaby może ona uzasadniona jako podkreślenie zwyczajności duchów. Zabawne było ustawienie roli Izy (D. Zięciowska) – wampirka zakochanego w ziemskiej istocie czy w bardzo realistycznym stylu postaci Waldemara Szwajcarskiego (J. Jezierzański). Mimo rozwlekłości w początkowych scenach reżyser P. Dangel uchwycił i wydobył lekki ton tekstu Przybory. Sprawnie i nieszablonowo potrafił nam go przekazać.

Jak już wcześniej wspomniałam, Gołoledź zagrana została na wysokim, profesjonalnym poziomie. I teraz należałoby wymienić wszystkich wykonawców, którzy na scenie się pojawili. O wielu wspomniałam powyżej. Nadmienić tu trzeba o G. Stachurskim, który mimo że prawie cały czas siedzi na wózku inwalidzkim, potrafi go wykorzystać, jest zabawny i bardzo w duchu.

W tym stylu były także T. Bogdańska, J. Kańska i M. Pragłowska, którym należą się dodatkowe słowa uznania za zgodę na wystąpienie w koszmarnych uniformach.

Podsumowując: Gołoledź można uznać za początek dobrej passy polskiego teatru za granicą. Że nie wszystko zachwyca, od tego jest „pismactwo” – jak powiada jeden ze znajomych – żeby narzekać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji