Artykuły

Nie chcę byc cool

Tradycjonalistka. I na scenie, i w życiu. Uważa, ze teatr powinien być piękny. Woli grać w klasyce niż w awangardzie, która szokuje widzów brutalnością i wulgaryzmami. Portret URSZULI GRABOWSKIEJ, aktorki krakowskiego Teatru Bagatela.

Zabiegane aktorki zabierają gości do klubu albo zamawiają sushi przez telefon. Ona całą noc spędza w kuchni, bo tych kilku przyjaciół których zaprosiła, chce nakarmić najlepiej, jak umie, Zresztą wszystko w jej życiu musi być solidne: związek, macierzyństwo, praca. Niedzisiejsza. Z dala od modnych miejsc, premier, skandali, Urszula teraz swój czas, Partneruje Pawłowi Małaszyńskiemu w "Świadku koronnym", gra duże role w teatrze, występuje w serialach. Los najwyraźniej przystał w końcu na jej warunki,

Kraków. Ula stoi na środku wynajętego mieszkania. W płaszczu, bo bardzo się spieszy.Od kwadransa usiłuje przekonać dwuletniego Antka, żeby włożył kurtkę, bo na dworze jest zimno. Zaraz się rozpłacze. Ona, nie Antek. Rozbawione dziecko nic sobie nie robi z jej próźb, droczy się, przekomarza, Ula zdenerwowana patrzy na zegarek. Najpierw zawiezie Antka do dziadków, potem pędem na dworzec, żeby zdążyć na pociąg do Warszawy. Czy schodząc z drugiego piętra, objuczona trzema torbami synka i własną walizką, żałuje, że wcześniej niż koleżanki zdecydowała się na macierzyństwo? Nigdy. Ale przyznaje: życie się skomplikowało

- Egoizm Antka walczy z moim - mówi Ula. - On chce mieć mnie na wyłączność, a ja chcę grać. I wiem, że każdą godzinę na próbie czy przed kamerą kradnę synkowi. Pocieszam się, że zajmuje się nim mąż i dziadkowie, a nie obca niania. Ale i tak mam wyrzuty sumienia.

Najważniejsze, ważne, nieważne

Antka urodziła, mając 28 lat. Świetny wiek na macierzyństwo, ale jeszcze lepszy na karierę. Aktorka przestaje być tylko piękną twarzą, zaczyna korzystać z życiowych doświadczeń. Dostaje pierwsze ważne role, dojrzewa zawodowo. Ula kalkulować nie umie. - Chciałam mieć dziecko - mówi po prostu. - Nie myślałam, czy zbrzydnę, czy stracę figurę. Wierzyłam, że aktorstwo na mnie poczeka. Liczyła, że ciążę zniesie jak gwiazda z kolorowych magazynów. Do końca na scenie, na planie, pełna energii... W drugim miesiącu trafiła na oddział patologii. Lekarze nie dawali dziecku zbyt wielu szans. - Dni, które spędziłam w szpitalu, były najtrudniejsze i najdłuższe w moim życiu - mówi Ula. - Miałam dość czasu, żeby się zatrzymać, poukładać sobie w głowie, zrozumieć, co jest dla mnie ważne i jasno określić listę priorytetów. Kiedy okazało się, że najgorsze już za mną, przyjechałam do domu i bez protestów przeleżałam kolejne dwa miesiące. Do pracy wróciłam po półtora roku. I nie żałowałam tej przerwy. Trudno jej znaleźć czas na spokojną rozmowę. Pierwszy wolny wieczór ma po zdjęciach do "Na dobre i na złe". Mieszka wtedyw ascetycznym internacie prywatnej uczelni. Stamtąd niedaleko na plan. Nie przychodzi jej do głowy, by od producenta zażądać drogiego hotelu. - Potrzebne mi tylko wygodne łóżko i czysta łazienka - mówi Ula. Siedzimy w ulubionej przez aktorów knajpce Klimaty. Jest zmęczona. Podkrążone oczy, napięta twarz. Odkąd wróciła do zawodu, odpoczywa tylko w pociągu, między Krakowem a Warszawą. - Nadrabiam zaległości w czytaniu - mówi Ula - ale najczęściej śpię. Buntuje się, obiecuje sobie, że nie będzie kolejnym chomikiem na kołowrotku, który biegnie w coraz szybszym tempie. Jednak kariera aktorki jest jak perpetuum mobile. Grasz w serialu, potem następnym, bierzesz udział w "Tańcu z gwiazdami". Masz znaną twarz, więc zapraszają cię do programów, wpada ci reklama, prowadzenie imprez. - Mam kolegów, z których błyskawiczny "sukces" wyssał wszystko - mówi. Ona chciałaby żyć w swoim tempie. Nie rozdrabniać się, wybierać propozycje, grać w klasycznych przedstawieniach, wielkiej literaturze.

- Nie pasuję do współczesnego teatru - mówi Ula. - Nie nadaję się do dramatów modnych brutalistów, w których złe emocje, przekleństwa wylewają się ze sceny. Strach przed wyzwoleniem w sobie czegoś wulgarnego? Raczej przywiązanie do tradycji. I chęć opowiadania o jaśniejszych stronach życia. Grać tylko role, do których ma się przekonanie? Marzenie dość wygórowane jak na młodą aktorkę, ale na razie ma szczęście. Jej debiut, rola Karusi w "Przedwiośniu" Bajona, od razu został zauważony. Scenę, w której z Mateuszem Damięckim brawurowo tańczy kozaka, pamiętają wszyscy. Potem był serial "Glina" Pasikowskiego, role w teatrze, "Na dobre i na złle", "Magda M." Teraz na premierę czeka "Świadek koronny", film o twardych mężczyznach, którzy zmieniają się z miłości do kobiet. Ula partneruje Pawłowi Małaszyńskiemu, w którym kocha się pół Polski. Sama do uroku Pawła ma dystans. - To kolega z planu - kwituje krótko. - Prawda, brałam od niego autografy, ale dla przyjaciółek z Krakowa.

Kraków. Własne miejsce na ziemi. Tak jak Teatr Bagatela i Teatr Stu, w których występuje od czasów studenckich. O przeprowadzce do Warszawy na razie nie myśli. - Może się asekuruję, boję konfrontacji z rynkiem? - zastanawia się. - Ale trudno mi wyobrazić sobie życie poza Krakowem. Właśnie zaczyna próby do "Biesów", które w Teatrze Stu reżyseruje Krzysztof Jasiński. Będzie grała Lizawietę. Gdy o tym opowiada, w jej oczach pojawiają się błyski. - Kilka miesięcy przed rozpoczęciem prób reżyser zabrał nas do swojego gospodarstwa na Mazurach. W drewnianej szopie nocami analizowaliśmy tekst, podejmowaliśmy pierwsze próby zbliżania się do postaci. Ten klimat, zapach świec i świeżych desek przenosił nas w świat Dostojewskiego. Dla takich doświadczeń warto żyć. Dzięki teatrowi Ula dostała ważną dla aktora lekcję. Pokory. Tuż po szkole grała Ofelię. Też u Krzysztofa Jasińskiego. Według wizji reżysera Ofelia w scenie ataku obłędu miała na oczach widzów skoczyć do wody w długiej sukni i utonąć. - Musiałam wytrzymać kilkanaście sekund na bezdechu - opowiada. - Tylko jak to zrobić na tym poziomie emocji i fizycznego zmęczenia? Na próbie mierzyli mi puls, w tej scenie serce przyspieszało mi do 164 uderzeń na minutę. Wróciła trauma z dzieciństwa, bo kiedyś na wakacjach o mało się nie utopiłam. Skakałam do wmontowanego w scenę basenu i odruchowo zapierałam się rękami i nogami. Nie potrafiłam się zanurzyć. W premierze nie zagrałam. Potem przez dwa miesiące chodziłam na treningi na basen - wspomina Ula. - Oswajałam lęk, ucząc się podstaw nurkowania. Kiedy wreszcie udało się jej "utonąć", poczuła, że zwyciężyła.

Ta inna

Długa szyja, zmysłowe usta i delikatne dłonie. Ma w sobie coś z porcelanowej figurki. Ale jej kruchość to tylko pozór. Nigdy nic była rozpieszczana, żadnych cieplarnianych warunków. Przeciwnie. - Rodzice żyli według jasnych zasad: "Bóg, rodzina, uczciwość" - mówi Ula. - Mieszkaliśmy w bloku w Nowej Hucie, rodzice ciężko pracowali i starali się wychować mnie i braci na przyzwoitych ludzi. Tata przez 40 lat był robotnikiem w Hucie Sendzimira. Mama szyła. Było jasne, że Ula też musi mieć zawód. Poszła do technikum odzieżowego. Marzyła, że po maturze zda na wzornictwo na ASP. Aktorstwo zdarzyło się przypadkiem.

- Dom kultury robił nabór do studia mody - wspomina. - Poszłam, przyjęli mnie. Zaczęłam chodzić na pokazach, występować w Telewizji Kraków. Tam od realizatora jednego z programów usłyszała dziwny komplement: Są twarze z pozoru przeciętne, które w kamerze nabierają blasku. To było o niej. Trafiła na próbę do programu Marcina Dańca i już wiedziała: nie ASP, tylko szkoła teatralna. W domu panika. Dla rodziców aktorstwo było światem niezrozumiałym, obcym. - Gdy oblałam egzamin, tata odetchnął - uśmiecha się Ula. Ale się uparła. Sama zarobiła na prywatne lekcje. Po roku zdała z wysoką lokatą. Pierwszy kontakt ze szkołą teatralną był jak lądowanie na obcej planecie. - Byłam zielona, zrozumiałam, że w technikum zmarnowałam mnóstwo czasu, że muszę czytać, nadrabiać...

Na zajęciach wielcy profesorowie: Anna Dymna, Krzysztof Globisz, Krystian Lupa, Jan Peszek. A tu ona, dziewczyna z Nowej Huty. Okazało się, że jest w niej jakaś siła. Ale jak ją ocalić? Jeszcze w szkole dostała rolę w telewizyjnym spektaklu "Usta Micka Jaggera". Warszawa, casting, sukces. Ale w scenariuszu przeczytała, że ma się pokazać nago. - Do Krakowa wróciłam zrozpaczona - mówi. - Straszny dylemat: z jednej strony rola, z drugiej poczucie, że mam złamać swoje zasady. Pomógł mi tata. Jeszcze na peronie przez okno pociągu wiozącego mnie na plan usłyszałam od niego zdanie, które mnie zaskoczyło: "Sceny rozbierane to część twojego zawodu. Skoro masz być aktorką, musisz być na nie przygotowana". Tata dał mi przyzwolenie. Bardzo go potrzebowałam. A w końcu i tak stanęło na staniku i dżinsach - uśmiecha się.

Dobra przyjaźń, dobra miłość

Zasady. Proste, ale nie do przekroczenia. Jeśli mężczyzna, to jeden. Jak miłość, to na całe życie. Jeżeli związek, to ślub. Wie, że nie zawsze pasuje do świata, w którym żyje. Swego jedynego mężczyznę poznała zaraz po egzaminie do szkoły teatralnej. Poszli go oblewać w Singerze. Ula nie przyznała się nawet, że w knajpie na Kazimierzu jest po raz pierwszy w życiu. Adrian Ochalik pamięta, że tego wieczoru nie mógł oderwać od niej wzroku. W październiku byli już parą. - Nie jakieś tam chodzenie, od razu poważny związek - mówi Ula. Bardzo chcieli razem mieszkać, więc po czterech latach znajomości Adrian wprowadził się do rodziców Urszuli. - Ale do osobnego pokoju - podkreśla. Wspólny pokój dostali dopiero po ślubie. Oświadczyny odbyły się pod koniec studiów. W pośpiechu, w dziwnym momencie. - Rodzina szykowała się na ślub kuzynki - opowiada Ula. - My z mamą z walkami na włosach, tata w dezabilu, a Adrian nagle gdzieś znika. Wraca i już w przedpokoju pada na kolana: kwiaty, pierścionek. Co miałam robić? Przyjęłam. Ślub odbył się w kościele na Skałce. Młodzi w ogóle nie byli zdenerwowani. - Zdenerwowani? Czym? - dziwi się Ula. - Przecież naprawdę chcieliśmy zostać małżeństwem. Razem od 10 lat. Mimo różnic. Adrian: spokój i rzeczowość, Ula przejmuje się wszystkim i na zapas. Przyjście gości przeżywa kilka dni naprzód: on idzie spać, ona do rana gotuje. Adrian przestał z tym walczyć. Ona w rewanżu dała mu prawo do męskich swobód. Owszem, jest zazdrosna, ale już się nie złości, gdy mąż wychodzi z kolegami. Dwoje aktorów - związek podwyższonego ryzyka. Nieustabilizowane życie, wyjazdy, mnóstwo pokus. I rywalizacja, ambicja, żeby zabłysnąć, pokazać się światu. Ula już na drugim roku zagrała w "Miesiącu na wsi". Do obsady wybrała ją Barbara Sass. Adrian szczerze przyznaje: zazdrościł, czuł, że zostaje z tylu. - Mój debiut teatralny to "Trzy siostry Czechowa" - mówi. - Grałem Tuzenbacha, ale nie czułem tej roli. Męczyłem się okropnie, a od tej postaci zależało tak wiele. Urszula też była w obsadzie. Miała większe doświadczenie, chciała pomóc. Emocje z prób przenosili do domu. Zaczynali spokojnie, kończyło się awanturą, bo Adrian odbierał rady Uli jak atak na siebie, na swój talent. Przetrwali i dojrzeli. Także do modelu rodziny, w której odwróciły się tradycyjne role. Po półtora roku urlopu Ula wróciła do pracy. Teraz on w większości opiekuje się dzieckiem. - Mam wyrzuty sumienia, że ograniczam Adriana - przyznaje Urszula. Oboje rozumieją jednak, że teraz nadszedł jej czas, że jej życie zawodowe nabrało przyspieszenia i jej karierze obydwoje podporządkowali wszystko. Jednak nim Ula przyjmie kolejną propozycję, odbywają drobiazgową naradę. Co Adrian na tym straci, co wspólnie zyskają jako rodzina. Czy to, że żona często wyjeżdża, obraca się w mało znanym mu świecie, osłabia ich związek? - Nie dam się uwieść kolorowemu życiu, bo za dużo mam do stracenia - zapewnia Ula. - O dobrą przyjaźń dziś trudno. A prawdziwa miłość to rzadki skarb. Więc prosto z planu, bez żalu, że coś tracę, wracam do Krakowa. - Kiedy Ula wraca do domu, wystarcza spojrzenie i wiem, że jesteśmy blisko - mówi spokojnie Adrian. - Więc jeśli o coś jestem zazdrosny, to nie o facetów, ale o czas, jaki spędza beze mnie. I bardzo czekam na moment, kiedy wróci. - Moja mama jest aktolką. Moja mama pięęęknie gla - wykrzykuje Antek. Wysypuje na środek podłogi wszystkie zabawki i w mieszkanku w Domu Aktora na Kazimierzu robi się wesoło. I ciasno. Ale już niedługo przeniosą się na swoje. 50 metrów, niedaleko rodziców Urszuli w Nowej Hucie. - Uległam psychozie, że natychmiast trzeba kupować, bo ceny idą w górę. Wahaliśmy się, czy nie powinno być większe, ale tylko na taki kredyt nas stać - mówi Urszula tonem człowieka, który nie może sobie pozwolić na kaprysy. Ona nie bywa zbyt często u kosmetyczki, na regularny fitness czy masaż też nie ma czasu. Ubrania kupuje w Zarze, Benettonie, H& M. Zawsze na przecenie. - Czasem odwiedzam Solar - mówi. - Tu, w Krakowie, ciuchy tak szybko nie wychodzą z mody - śmieje się Ula. Więc wyciąga z szafy marynarkę sprzed pięciu lat i udaje, że jest nowa. Sukienki od znanych projektantów nie są jeszcze na jej kieszeń. A zresztą, gdzie miałaby w nich chodzić?

- Próżność rodzi się w głowie - mówi po namyśle. - Czasem oglądam rubryki towarzyskie w pismach i tak po babsku zazdroszczę koleżankom, że są takie zadbane, atrakcyjne. Jakaś część mnie też tak by chciała. Ale zaraz się karcę. Przecież wiem, że nie na tym polega życie. Mój świat to Antek, Adrian, rodzice, Kraków, praca, ja sama. A nie cały ten zgiełk, bez którego jestem przecież szczęśliwa. Życie mnie rozpieszcza. Umiem to docenić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji