Prapremiera, którą warto zobaczyć
Teatr Nowy w POSK-u podjął bardzo udaną próbę wystawienia sztuki Czerwony Kur, będącej debiutem dramaturgicznym Jana Krok-Paszkowskiego.
Autor, doświadczony dziennikarz radiowy (RWE, BBC), nie zdołał wprawdzie uniknąć pewnych naiwności i potknięć scenicznych, z pewnością jednak jest człowiekiem mającym w teatrze coś do powiedzenia.
Jego sztuka, mocno osadzona w realiach, przedstawia nam żywych ludzi i choć czasem pobrzmiewa pewna deklaratywność w ich wypowiedziach, odnoszę wrażenie, że wynika to z nadmiaru spraw, jakie autor chciałby widzowi przekazać, przy jednoczesnym braku całkowitego opanowania warsztatu teatralnego.
Już za samo podjęcie tematu należy się Krok-Paszkowskiemu uznanie – ponadto dokonał rzeczy b. trudnej, zwłaszcza przy debiucie, a mianowicie uniknął schematyzmu.
Jego Pan Ignacy jest i wspaniały, i rozbrajająco naiwny, Pani Wanda demonstruje małomieszczańską mentalność obok niezachwianej wiary w polskie zwycięstwo, nawet Wsiewołod – którego jakże łatwo było odmalować z ogonem i rogami, wykazuje cechy człowieczeństwa.
Świetnie napisana jest rola Tadeusza, jedyne zastrzeżenie budzi we mnie epilog i choć rozumiem intencje autora, wydaje mi się on sztucznie „doklejony”. Może obie rozmowy telefoniczne powinny być krótsze, bardziej zwięzłe, stając się wyraźną kropką kończącą sztukę. W obecnej formie problem ulega rozmydleniu w nic nieznaczących powtórzeniach typu konwersacyjnego. Poza tym jest to w ogóle problem zasługujący na oddzielną sztukę.
Scenografię opracował Michael Taylor, który bardzo udanie zbudował na scenie wnętrze polskiego dworku – świetny pomysł z widocznymi kolumienkami.
Zabrakło mi natomiast wykończenia, troski o szczegół, jak np. kilim, figurynka czy oderwana sztukateria, nie mówiąc już o zupełnie nieprawdopodobnych okiennicach, pasujących raczej do podrzędnego sklepiku. Są to jednak drobiazgi, niepsujące ogólnego wrażenia.
Reżyser, Włodzimierz Nurkowski, którego jeszcze przed premierą oderwały obowiązki w telewizji krakowskiej, stworzył przedstawienie na ogół zwarte, o interesujących rozwiązaniach, jak np. scena modlitwy, żywy obraz podpalania dworu czy końcowe płomienie w… popielniczce.
Henryk Machalica w roli pana Ignacego stworzył postać pozostającą w pamięci, pełnokrwistą, głęboko wzruszającą, a przy tym niepozbawioną śmiesznostek.
Bardzo ładnie zarysował swego Wsiewołoda Wojciech Piekarski, bez przejaskrawień, (o które przecież było łatwo), uzupełniając tekst autorski spojrzeniem czy gestem mówiącym – zwłaszcza w ostatniej odsłonie – o jego stosunku do wykonywanych przecież posłusznie rozkazów.
Daniel Woźniak miał mniejsze pole do popisu w jednolitej postaci Sieni. Niemniej jego ugrzeczniony NKWD-zista był absolutnie przekonywający, podobnie jak Pani Wanda w wykonaniu Zofii Walkiewicz.
Przyznam jednak, że najbardziej podobał mi się Konrad Łatacha, grający Tadeusza. Prosty, bezpośredni, prawdziwy w najdrobniejszych odruchach, zaprezentował aktorstwo na b. wysokim poziomie.
Reasumując: bez względu na ewentualne zastrzeżenia natury merytorycznej czy warsztatowej, możemy stwierdzić, że przybył nam autor dramatyczny, a Teatrowi Nowemu w POSK-u i organizatorce przedstawienia, Urszuli Święcickiej, należy podziękować za staranność, z jaką premierę przygotowali.