Artykuły

Dobrze czuję farsę

- Mam wrażenie, że doszliśmy już do takiego momentu w polityce, w którym nic nie jest ważne poza handlem stołkami. Niemniej moja najnowsza sztuka dotyczy polityków i polityki. Mówi o sprawach seksu w polityce, co w świetle ostatnich wydarzeń w kraju nabrało niezwykle aktualnego charakteru - mówi reżyser JERZY BOŃCZAK przed premierą "Miłości i polityki" w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach.

Już w najbliższy weekend na scenie kieleckiego teatru zobaczymy "Miłość i politykę" Pierre'a Sauvila, w reżyserii znanego warszawskiego aktora Jerzego Bończaka. Trwają ostatnie próby.

Co tam Panie w polityce słychać? Seks, afery, korupcja...

- Generalnie staram się nie uczestniczyć w życiu politycznym kraju, bo mało mnie to interesuje. Jednak ostatnio trzymanie się z dala od polityki staje się praktycznie niemożliwe. W zasadzie wszędzie słyszy się tylko o tym i - niestety - wszystkie informacje podawane są w niezbyt zjadliwym sosie. Nie akceptuję tego, co się dzieje. Mam wrażenie, że doszliśmy już do takiego momentu w polityce, w którym nic nie jest ważne poza handlem stołkami. Niemniej moja najnowsza sztuka dotyczy polityków i polityki. Mówi o sprawach seksu w polityce, co w świetle ostatnich wydarzeń w kraju nabrało niezwykle aktualnego charakteru.

Jednak autorem sztuki jest francuski, a nie polski autor. Upadek obyczajów dotyczy zatem nie tylko naszego kraju.

- I to jest przerażające. Autor sztuki opisuje zdziczenie francuskich obyczajów, a to oznacza, że to, co się dzieje w Polsce, nie odbiega od wydarzeń w innych krajach. Staje się to standardem bez względu na geograficzne położenie.

Ma Pan za sobą sześć reżyserskich sezonów i osiemnaście premier. W większości fars. Nie czuje się Pan zaszufladkowany?

- Jestem zaszufladkowany, ale też specjalnie się tą sprawą nie martwię. Dosyć dobrze czuję farsę, wiem, co może ludzi rozśmieszyć, i lubię, jak ludzie się cieszą. Zauważyłem też, że niewielu kolegów zajmuje się farsą. A gdy patrzę, jak to robią, to - będę bezczelny - uważam, że nie najgorzej mi to wychodzi. Wszyscy chcą wystawiać dramaty, mówić o ponurym życiu. Dobrze, że jest kilka osób, które chcą robić coś wesołego.

Ostatnio wielu aktorów podejmuje się reżyserii - Bogusław Linda, Mel Gibson. Skąd ta potrzeba sprawdzenia się nie tylko w zawodzie aktora, ale też reżysera?

- Po pierwsze, aktor chce się podzielić swoimi doświadczeniami. Pracuję już w tym zawodzie 35 lat i to doświadczenie próbuję "sprzedać" innym kolegom. Fascynujące jest też tworzenie scenicznej rzeczywistości. Reżyseria jest dla mnie rozbudowywaniem zawodu aktora. Wiele się uczę i śmiem twierdzić, że teraz lepiej potrafię zagrać niż przedtem.

Wystawiał Pan swoje sztuki w Białymstoku, Częstochowie, Kielcach. Co warszawskiemu aktorowi daje praca na mniejszych scenach?

- To kolejne doświadczenie. Na tych scenach odnajduję wybitnych aktorów i aż żal, że nie wypływają oni na tzw. szerokie wody. Są bardzo zawodowi, czasem nawet bardziej niż niektórzy aktorzy z większych ośrodków. Tutaj ludzie żyją wolniej. Nie ma tej gonitwy, jaka istnieje chociażby w Warszawie, gdzie nie ma czasu na próby, bo jest jeszcze telewizja, kabaret. Tutaj aktorzy są skupieni tylko na teatrze.

Jest Pan uważany za aktora "charakterystycznego". Większość Pańskich ról to tzw. czarne charaktery. To dar czy przekleństwo?

- I Bogu dzięki, że jestem za takiego uważany! Choć to też jest rodzaj szufladki. Mój pierwszy film to "Zapis zbrodni" Andrzeja Trzos-Rastawieckiego. Grałem tam małomiasteczkowego łobuza, chuligana, przywódcę bandy. I to gdzieś utkwiło w pamięci reżyserów, więc w takich rolach zacząłem być obsadzany. Jednak nie spieram się z tym i nie walczę.

Przy Pana nazwisku często też pojawia się określenie "mistrz drugiego planu". Nie żal Panu, że jest to tylko drugi plan?

- Nie. Zagrałem kilka ról prowadzących. Mówi się, że aktor ma swoje pięć minut, ja miałem piętnaście. Jestem zadowolony z tego, co było, teraz próbuję realizować się w teatrze.

Pana największa rola w życiu - już zagrana czy jeszcze ciągle przed Panem?

- Nie wiem. Opaliński zaczął istnieć, mając 70 lat. Nie mam na co narzekać, spędziłem życie dosyć aktywnie zawodowo. No i wciąż działam.

* Jerzy Bończak - aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, a od 1999 roku reżyser teatralny. Karierę zaczynał w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Obecnie związany jest z Teatrem Rozmaitości, Teatrem Nowym i Kwadratem. W Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach reżyserował już "Prywatną klinikę", "Funny money" i "Łóżko pełne cudzoziemców".

Na zdjęciu: próba spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji