Artykuły

Ziemia obiecana halabardników

Czy Poznań jest kulturalną prowincją? Poznań nie jest kulturalną prowincją. Bo "kulturalna prowincja" w odniesieniu do Poznania to jest zupełnie niepotrzebny eufemizm. Poznań to jest na mapie kultury dziura zabita dechami. Tu się nie dzieje żadna sztuka istotna - pisze Marcin Muth w Gazecie Wyborczej - Poznań.

W "Pyranii" z 5 stycznia* trzech młodych poznańskich artystów się stara. Trzech młodych poznańskich artystów się stara odpowiedzieć na pytanie. Trzech młodych poznańskich artystów się stara odpowiedzieć na pytanie, czy Poznań jest kulturalną prowincją. Tak bardzo się oni, ci artyści, starają, że aż kciuki za nich ściskam, żeby się im, tym artystom, udało. Żeby im się udało znaleźć odpowiedź, która leży na każdym kawiarnianym stoliku w tym mieście. Odpowiedź, która jest w każdej ich, tych artystów, wypowiedzi. Odpowiedź, która wisi na ścianach poznańskich galerii, czai się w tekstach poznańskich pisarzy, maluje się na twarzach poznańskich aktorów. Odpowiedź, którą wyją wszystkie psy powieszone na niegdysiejszym dyrektorze Wodzińskim z Teatru Polskiego. Pomimo ich starań, pomimo moich kciuków, pomimo niezliczonych znaków na ziemi i na niebie, nie udało się. Młodzi poznańscy artyści nie znaleźli odpowiedzi na pytanie, czy Poznań jest kulturalną prowincją. Nie wiem, czy jej, tej odpowiedzi, znaleźć nie chcieli, czy nie umieli. Nie wiem i się tym nie interesuję. Interesuję się natomiast kulturą, która w Poznaniu leży i kwiczy.

Dziura zabita dechami

Otóż Poznań nie jest kulturalną prowincją. Bo "kulturalna prowincja" w odniesieniu do Poznania to jest zupełnie niepotrzebny eufemizm. Poznań to jest na mapie kultury dziura zabita dechami. Poznań to są Lutowiska światowej kultury.

Tu się nie dzieje żadna sztuka istotna. Tu się nie dzieje nic choćby o krajowym zasięgu oddziaływania. Tu występuje tylko sztuka w takich niewydarzonych postaciach jak: chałturnictwo, halabardnictwo, wołanie na puszczy i odcinanie kuponów.

Z chałturnictwem mamy do czynienia, gdy zjeżdżają do Poznania artyści z bardziej rozwiniętych ośrodków. Gdy przyjeżdża poeta Świetlicki z Krakowa. Gdy przyjeżdża Matthew Herbert z wielkiego świata i daje mikrokoncercik w SQ. Gdy przyjeżdża pisarz Pilch z Warszawy, a studenci walą na spotkanie drzwiami i oknami. Pocieszające jest w tych przypadkach to, że czasem któryś z przyjezdnych artystów daje z siebie więcej, niż najbardziej wymagający poznaniacy oczekują. Sam byłem świadkiem, jak Tymon Tymański występował dla kilku przypadkowych przechodniów w Browarze, a miotał się po scenie, jakby to był Przystanek Woodstock.

Halabardnictwo to jest właściwie cała sztuka, która odbywa się w poznańskich instytucjach kultury. Od Teatru Nowego, przez Polski, filharmonię aż do Wielkiego itd. Nie chodzi nawet o to, że artyści tam pracujący nadają się tylko do noszenia halabardy, bo tak źle nie jest. Idzie raczej o to, że godzą się z rolą statystów na polskiej scenie kulturalnej. Zadowalają się byle czym, bo byle co wystarcza, żeby w Poznaniu zachwycać. Nie ma konkurencji, nie ma rozwoju. Nie ma wymagającej publiczności, nie ma postępu.

Kolejna forma działań artystycznych w naszym mieście to wołanie na puszczy. Polega ono, w największym skrócie, na tworzeniu sztuki nawet oryginalnej, nawet wartościowej i nawet zupełnie udanej, ale niestety nikomu, poza samymi artystami, tutaj niepotrzebnej. Kiedy się chodzi po miejscach wymienionych przez trzech młodych poznańskich artystów, to spotyka się ciągle te same twarze. Poeta idzie na koncert kolegi muzyka. Muzyk idzie na wystawę kolegi malarza. Potem wszyscy razem idą na piwo do Kisielic albo Dragona. O ich sztuce czasem ktoś napisze w jednym z dwóch dzienników, czasem opowie w jednej z dwóch rozgłośni, a czasem nie zauważy ich wysiłku nawet Pegaz z Teatru Wielkiego. Wreszcie zmęczeni wołaniem na puszczy artyści przestają się starać i zaczynają odcinać kupony. Polega to albo na robieniu coraz gorszych rzeczy, które zdobywają coraz większe uznanie publiczności, albo na robieniu nadal bardzo dobrych rzeczy, które nie zdobywają coraz większego uznania publiczności.

Żeby zaistniała prawdziwa kultura i sztuka

Każda z wyżej wymienionych form uprawiania sztuki jest dość ułomna, ale, co najgorsze, doskonale odpowiada poznańskiemu zapotrzebowaniu na kulturę. Gdy tylko ktoś próbuje zrobić w Poznaniu coś lepiej lub chociażby inaczej, musi prędzej czy później natrafić na mur obojętności lub niezrozumienia, czasem otwartej wrogości.

Dwaj wybitni twórcy kabaretowi Laskowik i Sikora kilka lat temu rozpoczęli z wielką pompą tworzenie środowiska kabaretowego. Dzisiaj coraz mniej ludzi o tym pamięta, a obaj panowie schodzą na coraz dalszy margines. Pomimo zapału i niesamowitego talentu nie udało im się powtórzyć fenomenu Poznania z lat 70. i Zielonej Góry z lat 80.-90.

W połowie lat 90. Krzysztof Warlikowski wystawił w Teatrze Nowym "Roberto Zucco". To była zupełnie nowa jakość w polskim teatrze. Zjawisko w skali mocno przerastającej miejsce, w którym się pojawiło. Tak szybko, jak się wydarzyło, tak szybko też znikło. Główni twórcy tego przedstawienia podbijają dziś europejskie sceny, a w Poznaniu do dziś tego rodzaju teatr jest ciałem obcym.

Czego Poznaniowi brakuje, żeby zaistniała tu prawdziwa kultura i sztuka? Niewiele.

Po pierwsze, trzeba zapotrzebowania na sztukę. To znaczy trzeba tego, żeby pan Kaczmarek, pani Kayser, pan Napierała chcieli dowiedzieć się o świecie czegoś naprawdę nowego. Żeby nie zadowalali się obejrzeniem po raz tysięczny przysłowiowego pana Grudzińskiego w przysłowiowym repertuarze czechowowskim. Żeby nie szli do teatru, ale na sztukę. Żeby nie oklaskiwali bezmyślnie byle gwiazdki w byle repertuarze.

Po drugie, trzeba podniesienia aspiracji samych artystów. To znaczy trzeba, żeby przysłowiowy pan Grudziński nie zadowalał się przysłowiowym repertuarem czechowowskim, a poeta Mokrosiński nie mówił, że sztuka na skalę krajową czy międzynarodową to jest motywacja trzeciorzędna. Gdy się słucha poety Świetlickiego, porównującego się do Mickiewicza, bo nie warto się mierzyć z mniejszymi, to się widzi, że on jest artystą. Że wierzy w swoją sztukę i w siebie. A kiedy się słucha poety Mokrosińskiego, gdy mówi o Rimbaudzie, który pisał wiersze, choć mieszkał na wsi, to ma się wrażenie, że on szuka usprawiedliwienia dla własnej marginalności.

Po trzecie, potrzeba dialogu. To znaczy trzeba, żeby artyści rozmawiali z artystami i z odbiorcami swojego artyzmu. W Poznaniu artyści z artystami rozmawiają, ale nie o sztuce, tylko o sztuki braku. Z odbiorcami natomiast nie rozmawiają w ogóle, bo odbiorców właściwie nie mają.

Po czwarte, trzeba elementarnego zaplecza. To znaczy trzeba, żeby artyści mogli jakoś zarobić na chleb, dopóki nie zaczną zarabiać na swoją sztukę, co jest sytuacją optymalną, ale dość rzadką. W Poznaniu natomiast nie ma biznesu medialnego ani reklamowego na dużą skalę, nie ma zatem miejsc, gdzie młodzi artyści i humaniści mogliby zarobić na jajecznicę w barze mlecznym. Przez to nie ma środowiska z prawdziwego zdarzenia, bo sztukę robią tutaj albo studenci na utrzymaniu rodziców, albo zasiedziali halabardnicy, albo sfrustrowani awangardyści. A gdy tylko ktoś się z tego zaklętego kręgu wyrwie, to zaraz wyjeżdża.

Poznań nie jest prowincją kulturalną. Poznań jest prowincją w każdym sensie tego słowa. Mentalną. Gospodarczą. Polityczną. Poznań jest prowincją sensu stricto. Nie byłoby więc co rozdzierać szat nad samą kulturą i sztuką, gdyby nie to, że w kategorii "kultura i sztuka" jesteśmy absolutnym zadupiem.

Marcin Muth (1979) - poznański filozof, kiedyś copywriter warszawskiej agencji reklamowej Cytryna, teraz poznańskiego Peppermintu, autor pamfletu na mentalność poznańską "Od wieków mieszkamy w Festung Posen" (ukazała się w "Gazecie Wyborczej" w Poznaniu 8 maja 2006 roku w ramach dyskusji pod hasłem "Poznań na zakrecie"), początkujący pisarz internetowy, redaktor blogu www.warzywo.blogspot.com.

* W Pyranii z 5 stycznia opublikowaliśmy rozmowę dziennikarza "Gazety" Michała Danielewskiego z dwoma młodymi poznańskimi artystami: pisarzem Kubą Mokrosińskim i muzykiem Krzysztofem Kaliskim. Rozmówcy zastanawiali się czy nasze miasto jest kulturalna prowincją. Powyżej kolejny głos w dyskusji, do której Państwa zapraszamy.

Na zdjęciu: Stary Rynek w Poznaniu, część wschodnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji