Artykuły

I inne hulajgęby

"Kilka błyskotliwych spostrzeżeń (á la Gombrowicz)" w reż. Leszka Bzdyla z Teatru Dada von Bzdülöw z Gdańska w Teatrze La MaMa w Nowym Jorku. Pisze Grażyna Drabik w Magazynie Plus.

By dojechać do La MaMa na dole Manhattanu, muszę przesiąść się na Times Square. Podziemne przejście węzłowej stacji metra zamienia się w piątek wieczorem w cyrkowe widowisko. Najpierw, jeszcze na peronie dwójki, trzeba ominąć krąg otaczający chińskiego lutnistę. Potem przejść koło stanowiska Kościoła scientologicznego, gdzie entuzjaści sekty oferują mierzenie ciśnienia za darmo, pretekst do wciągnięcia do rozmowy. Już z daleka słychać dudnienie perkusji. Szerokie półkole zebrało się wokół czterech muzyków wybijających rytmy na afrykańskich bębnach i na wielkich plastykowych kubłach. Przy zejściu na peron, w centrum następnego zgromadzenia, siódemka ciemnoskórych chłopaków uwija się w zawrotnych obrotach break-dance.

Po targowisku na Times Square i po hałasie zatłoczonego metra, przestronny Annex teatru La MaMa wydaje się oazą spokoju. Zostało jeszcze trochę czasu przed przedstawieniem. Ludzie popijają kawę. Tu grupka młodych rozmawia po polsku. Tam ktoś z entuzjazmem opowiada o warsztatach teatralnych, które członkowie zespołu Dada von Bzdülöw mają prowadzić w Filadelfii. Tłumek szumi miłym oczekiwaniem, jakie towarzyszy wyprzedanemu spektaklowi.

Aktor-tancerz zjawia się wśród nas prawie niepostrzeżenie. Pochylony przesuwa się płynnie między nami. Schyla się, kładzie na podłodze, jakby mierząc odległość między niewidzialnymi punktami odniesienia. Jego ciemnogranatowe ubranie wygląda jak zwykły strój roboczy. Sam też jest raczej niepozorny: wzrost średni, postawa skromna, twarz przystojna, lecz nic szczególnego. Mina zaaferowana, jakby miał coś ważnego do roboty, zbyt zajęty swoimi sprawami, by poświęcać nam uwagę. A jednak a jednak to wobec nas tak się zaaferowaniem manifestuje. Nasze łydki przesuwa na boki. Wśród nas otwiera sobie przejście od nie wiadomo-skąd do nie wiadomo-dokąd.

Ludzie stojący blisko tancerza zwracają się automatycznie w jego stronę. Patrzą, jak wyciąga z kąta kosz na śmieci. Wsuwa do kosza głowę, jakby przymierzając się, czy pasuje. Odsuwa kosz na bok. Zdejmuje marynarkę. Znowu kładzie się na podłodze, przytulając do posadzki, choć musi być mu zimno w tym dotyku gołą piersią do kamiennego chłodu. Właściwie nic się nie dzieje, z pewnością nic tak widowiskowego jak tamte bębny dudniące na Times Square czy chłopcy kręcący się jak frygi. Lecz powoli gasną rozmowy. Ludzie ustawiają się kręgiem. Uważnie śledzą proste gesty, powtarzane w skupieniu. Ich uwaga rozchodzi się jak fala na wodzie coraz szerzej, wyciszając całe foyer. Nawet ludzie z tylnych szeregów, którzy nic nie mogą dojrzeć, zwracają się czujnie w stronę odległego punktu ciężkości. Tak Leszek Bzdyl nadał formę początkowemu bezformiu zgromadzenia. Bez słowa i bez popisów podporządkował sobie wszystkich. Przedstawienie rozpoczęło się, zanim tancerze weszli na scenę, zanim my zajęliśmy miejsca na widowni. Teatr jest wszędzie. Teatr to my.

* *

Teatr Dada von Bzdülöw wymyka się standardowym określeniom: czy to zespół teatralny czy taneczny. Mieszana forma wynika w sposób naturalny z historii zespołu. Założony został w 1993 roku przez dwóch artystów gdańskich: tancerka Katarzyna Chmielewska wniosła z sobą solidne wykształcenie klasyczne oraz pasję dla tańca współczesnego; ukończyła Państwową Szkołę Baletową w Gdańsku, studiowała także w Szkole Tańca Współczesnego w Brukseli, pod kierunkiem wybitnej Anny Teresy De Keersmaeker. Leszek Bzdyl wywodzi się z Wrocławskiej Pantomimy Henryka Tomaszewskiego oraz z Teatru Ekspresji Wojciecha Misiuro, skłaniając się ku narracji ekspresywnym gestem.

Artyści działają wielostronnie: przygotowują choreografię do przedstawień teatralnych (np. do Testamentu psa w Teatrze Rozmaitości w Warszawie czy do Anioł zstąpił do Babilonu w Teatrze Miejskim w Gdyni). Prowadzą warsztaty teatralne i lekcje tańca. Od 2000 roku wspólnie z gdańskim klubem Żak organizują doroczny festiwal tańca współczesnego. Realizują spektakle autorskie oraz przedstawienia we współpracy z choreografami polskimi i z zagranicy: z Magdaleną Reiter, Tatianą Baganową, Avi Kaiser. Od lat występują regularnie w Europie, między innymi w Niemczech, we Francji, w Czechach, Finlandii i Szwajcarii. Występy w La MaMa w listopadzie zaznaczyły ich debiut w Stanach Zjednoczonych.

Do Nowego Jorku przywieźli przedstawienie przygotowane wspólnie z tancerzem i choreografem Rafałem Dziemidokiem oraz ze znanym z inwencji muzykiem jazzowym Mikołajem Trzaską. Kilka błyskotliwych spostrzeżeń to kalejdoskop szybko zmieniających się układów solowych, pas-de-deux w różnych konfiguracjach oraz trio. Rodzaj tanecznych wariacji na kilka wiodących motywów z Witolda Gombrowicza: jak tworzymy siebie wobec innych, jak staramy się innym dorabiać "gębę", jak pod powłoczką dorosłości pręży się w nas i pulsuje nasza niedorosłość, jak sprawa poważna łatwo w niepoważną się może przemienić, a lekka gra przeobrazić w morderczą konfrontację.

"Przekleństwem ludzkości jest, iż egzystencja nasza na świecie nie znosi żadnej określonej i stałej hierarchii, lecz że wszystko ciągle płynie, przelewa się, rusza i każdy musi być odczuty i oceniony przez każdego, a pojęcie o nas ciemnych, ograniczonych i tępych jest nie mniej doniosłe niż pojęcie bystrych, światłych i subtelnych. Gdyż człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka" pisze Gombrowicz w Ferdydurke. Chmielewska, Dziemidok i Bzdyl wzięli to "przekleństwo" na kanwę i zbudowali spektakl bardzo serio i bardzo kpiarski, ze świetnym wyczuciem ruchu w rozległej przestrzeni.

Otwiera przedstawienie eleganckie solo w wykonaniu Katarzyny Chmielewskiej. Gesty pełne gracji sugerują świat bogaty i samowystarczalny. Taniec, naznaczony wzniosłą zadumą, momentami zbliża się do modlitwy, momentami do wyidealizowanej wizji czy marzenia sennego. Towarzyszy tancerce mocny rytm muzyki, o hipnotycznym wręcz efekcie. Dźwięki swojsko brzmiącego lecz nie-do-odczytania języka dodają melodii tajemniczej barwy. Wszystko zmienia się, gdy na scenie pojawia się druga osoba; i odtąd już nic nie będzie jednoznaczne ni spokojne. Rozpoczynają się wygibasy wzajemnych popisów i uwodzeń, ciągłe, by posłużyć się Gombrowiczowskim językiem, zdrabniania, zapędzania, przyłapywania i inne hulajgęby.

Układy taneczne świetnie wykorzystują odmienne formy fizyczne tancerzy. Dziemidok, o ciężkiej budowie, potrafi poruszać się z zaskakującą lekkością. Masa ciała jakby dodaje mu pewności siebie, a może to prostota ducha zapewnia przewagę nad pełnym wahań Bzdylem. Bzdyl nadrabia ruchliwością swą względną niepozorność. Jak wcielenie Pucka dwoi się i troi, knuje nowe spiski, plącze dawne wątki. Kontredans toczy się kołem: przedmiot pożądania przemienia się w podmiot lub traci rację bytu, gdy pożądający zwraca uwagę w inną stronę. Mężczyźni starający się o względy kobiety wydają się być bardziej sobą wzajemnie niż nią zainteresowani. Intymność pozostaje ulotna. Zmienność - jedyną stałą rzeczą.

* *

Gombrowicz, kończąc Ferdydurke, rzuca wyzwanie czytelnikom: "A teraz przybywajcie, gęby! Nie, nie żegnam się z wami, obce i nieznane facjaty obcych, nieznanych facetów, którzy mnie czytać będziecie, witam was, witam, wdzięczne wiązanki części ciała, teraz niech się zacznie dopiero; przybądźcie i przystąpcie do mnie, rozpocznijcie swoje miętoszenie, uczyńcie mi nową gębę, bym znowu musiał uciekać przed wami w innych ludzi i pędzić, pędzić, pędzić przez całą ludzkość. Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka - Uciekam z gębą w rękach".

Podobnie pod koniec Kilka błyskotliwych spostrzeżeń, trójka aktorów-tancerzy zwraca się bezpośrednio w naszą stronę. Z milczących świadków, ukrytych w cieniu, stajemy się uczestnikami spektaklu. Scenę owija ciemność. Tancerze rozbiegają się po sali. Rozdają nam karteczki, jak - informuje nas Bzdyl - "ze wskazówkami do następnego tańca". Równe szeregi zer i jedynek wyglądają jak zapis komputerowy. Pasje i niepokoje ludzkie rozłożone w enigmatyczne wzory.

Chmielewska, Dziemidok i Bzdyl stają obok pierwszego rzędu, zwracają się twarzą ku scenie. Scenę zalewa jasne, białe światło. Wszyscy razem przyglądamy się pustce przed nami. Światło gaśnie, zapala się: scena pozostaje pusta. Niewidzialny taniec toczy się dalej.

Za chwilę tancerze opuszczają widownię, znów biorą scenę w posiadanie, tym razem wspólnie, połączeni nowym porozumieniem. Zmieniają pozycje pod kierunkiem Pucka-Bzdyla. "Hej!" woła, i cała trójka biegnie zgodnie ku nam. "Hej!" powtarza się raz jeszcze okrzyk, i powtarza się bieg.

"Hej!" brzmi po raz trzeci, radośnie i po chojracku: aktorzy są gotowi do następnego tańca. W dziarskim okrzyku słychać jednak także echo niepewności: W jakim to tańcu biorę udział? Kim jestem? Hej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji