Artykuły

Wokalistka z nocnego baru

Przedstawiona na dziedzińcu starego, poznańskiego browaru Carmen uległa zabiegom inscenizatora, którego pomysły zdominowały spektakl bez reszty.

Wszystko jest odmienne od tego, do czego widz jest przyzwyczajony. Ale ta opowieść o niszczącej sile miłości w każdej epoce zachowuje swą aktualność. Na dodatek surowe, fabryczne mury, stanowiące scenerię spektaklu wręcz inspirowały, by Carmen pokazać inaczej. Z całego tradycyjnego, hiszpańskiego sztafażu pozostały jedynie kastaniety, bo tego wymaga muzyka Bizeta, ale tytułowa bohaterka tym razem gra na nich nie najlepiej.

Teatralną kurtynę świetnie zastępują czerwone, garażowe bramy. Carmen pod fabrykę cygar zajeżdża na motocyklu wraz z przyjaciółmi harleyowcami. Gospoda Lilas Pastii, w której Carmen jest wokalistką, to podejrzany nocny bar. Zbierają się tu narkomani, mafijne płotki, łatwe dziewczęta i osobnicy o nietypowych orientacjach seksualnych. Oglądamy świat brudny, odrażający i agresywny, trupów tu więcej niż w wersji tradycyjnej, w finale Don Jose zabije ukochaną też w sposób bardziej brutalny niż zazwyczaj. Inny, lepszy świat uosabia Escamilio w eleganckim samochodzie i tylko szkoda, że z zawodu, jak wynika z tekstu (na szczęście podanego po francusku, więc nie wszyscy to rozumieją), jest toreadorem. Dla reżyserskiej koncepcji bardziej naturalne byłoby, gdyby Escamilio żył dziś ze śpiewania tak modnych piosenek w rytmach latynoamerykańskich.

Pierwsza część spektaklu jest konsekwentna, choć widz musi zaakceptować jego koncepcję oraz agresywną estetykę. Po przerwie wszakże wydarzenia zaczynają wymykać się spod kontroli, tak jakby reżyser nie troszczył się zbytnio o logiczny przebieg akcji. W akcie trzecim trudno uwierzyć, że przemytem przez górskie przełęcze zajmują się transwestyci w butach na obcasach, a co najistotniejsze — klimat przedstawienia burzą coraz natrętniejsze wstawki baletowe w bardzo złym stylu. Nie wiadomo, dlaczego zdecydowano się na taki choreograficzny prowincjonalizm.

W trudnych akustycznie warunkach plenerowych i przy nie najlepszym nagłośnieniu trzeba podziwiać dyrygenta Krzysztofa Słowińskiego, że muzycznie udało mu się sprawnie doprowadzić całość do finału. Nie ma tu jednak wielkich kreacji i chyba na nich reżyserowi nie zależało. Główne role powierzono młodym wykonawcom. Galina Kuklina ma głos ładny i dobrze prowadzony, ale brak jej aktorskiej wyrazistości. Jej z lekka wulgarna Carmen pozbawiona jest owej zmysłowej tajemnicy, która tak fascynowała mężczyzn. Don Jose ma być prostym, wiejskim chłopakiem i taki jest też Marek Szymański, ale przecież w oryginale to postać znacznie bardziej wewnętrznie skomplikowana. Rozczarowuje wokalnie Rafał Songan (Escamilio) i tylko Roma Jakubowska-Handke trzyma klasę, ale Micaela nawet w tej inscenizacji pozostaje skromną, wiejską dziewczyną z tradycyjnej opery.

Jesienią inscenizacja zostanie przeniesiona z pleneru na scenę poznańskiego Teatru Wielkiego. Kto nie zdążył do Starego Browaru, będzie też mógł ją zobaczyć i przekonać się, że dziś w operze reżyser staje się osobą najważniejszą. To jest trend światowy i tak chyba będzie się rozwijać operowa sztuka w następnym stuleciu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji